Nic się nie dzieje przypadkowo, zawsze jest jakaś przyczyna i konieczność.
Platon
Tukidydes opisując przyczyny wybuchu Wielkiej Wojny Peloponeskiej (431-404 p.n.e.), a więc zmagań o dominację nad światem helleńskim, użył następujących słów:
„Lacedemończycy [Spartanie] podjęli uchwałę o zerwaniu układu i konieczności wojny nie tyle z namowy sprzymierzeńców, ile ze strachu przed Ateńczykami. Widząc bowiem, że wielka część Hellady jest już opanowana przez Ateńczyków, bali się, żeby ich potęga jeszcze bardziej nie wzrosła.”
W oparciu o m.in. ten fragment dzieła antycznego geopolityka współczesny pisarz Graham Allison sformułował pogląd o determinizmie wojennym, czyli nieuchronności konfliktu pomiędzy hegemonem a próbującym zmienić stan rzecz aspirantem. Przy okazji zjawisko zostało przez niego bardzo uroczo (i przy tym marketingowo) nazwane jako „pułapka Tukidydesa”. Prawdę powiedziawszy teoria Allisona ma kilka niewielkich niedostatków, ale nie zmienia to faktu, że walkę o „przewodnictwo w stadzie” należy uznać za stały element dziejów ludzkości. Czy bowiem jest odgrywający się na naszych oczach i tuż za naszą granicą krwawy spektakl? Ano kolejną odsłoną ciągu wydarzeń powtarzających się przez stulecia. Wprawdzie tym razem zamiast wojaków Związku Morskiego (Ateny) i Związku Peloponeskiego (Sparta) ścierają się inne nacje, ale w istocie rzeczy idzie o to samo. Interesy, władza, strach, pieniądze oraz… niewola lub wolność.
Muszę nadmienić, iż całkiem spore grono krytyków teorii Allisona zaprzecza iżby miał istnieć jakiś nieokiełznany bo metafizyczny imperatyw wymuszający posuwanie się do ostateczności przez wrogie, czy też konkurujące ze sobą obozy, ponieważ decyzja o wysłaniu sił zbrojnych w pole zależy od woli jednostek, ale jakoś tak dziwnie się składa, że spory o hegemonię zwykle albo nawet prawie zawsze kończą się rozlewem krwi. Dlatego sądzę, że tukidydesowa pułapka to zjawisko realne. Skoro tak, to zastanówmy się przez chwilę: czy wpadła w nią również Rzeczpospolita? Moim zdaniem – tak!
Ktoś mógłby zauważyć, że walka rozgrywa się między zawodnikami ze znacznie wyższej ligi i gdzie tam naszej Ojczyźnie do wpadania w jakieś pułapki? Hola, hola! Zgodzić się trzeba, iż wojna ukraińsko-rosyjska to de facto konflikt rosyjsko-amerykański (tzw. proxy war). Czy oznacza to jednak, że nieprawdziwym jest przysłowie o rąbaniu drew i wiórach? Zapewne prawdziwe. Śmiem twierdzić, że wiedzą o tym również kierownicy polskiego państwa, gdyż wzmacnianie naszej siły militarnej nabrało niezwykłego przyspieszenia. To działania godne pochwały i miejmy nadzieję, że unowocześnianie zdolności Wojska Polskiego będzie dokonywane z głową. I przy tym w ten sposób, że siły zbrojne RP będą potrafiły nie tylko się bronić ale również – w razie konieczności – przenieść zmagania poza granice Polski. Wszak (chyba?) na całym świecie mamy tylko „Ministerstwa Obrony”, a jednak - jak pokazuje praktyka - niektóre z nich przeistaczają się migiem w „Ministerstwa Ataku”.
Nie chcę być złym prorokiem, ale wiele wskazuje na to, że po dekadach względnej ciszy nasz kontynent znów stanie się niespokojnym. Pierwszy klocek domina zostały przewrócony a polecą za nim kolejne. Świadomość tego faktu wymusza na nas podjęcie aktywnych działań. Nie jesteśmy przecież Szwajcarią, Wybrzeżem Kości Słoniowej lub San Marino. Wichry zmian od wieków szaleją nad Międzymorzem i musimy być gotowi na następny ponury spektakl. Tym razem nie jesteśmy sami, bo w oparciu naszą wiedzę, nasze doświadczenie oraz interesy (sic!) dokonaliśmy takiego wyboru, który pokrywa się z żywotnymi interesami wielu innych podmiotów. Rzecz w tym, abyśmy po wpadnięciu do tytułowej pułapki potrafili się z niej wydostać. Choćby po to, aby wreszcie zakosztować słodkich owoców zwycięstwa. A to bynajmniej nie jest pewnym…
Tukidydes nie ukończył swego dzieła. Nie doczekał najpewniej ostatecznego tryumfu Sparty i klęski Aten. Gdyby danym mu było dożyć wieku biblijnych patriarchów nie byłby jednak zadowolony. Tak się bowiem złożyło, że na krótko po upadku Aten siły utraciła również jej przeciwniczka. Koszty zwycięstwa okazały się rujnujące. Zaistniałą sytuację – jak czasami to bywa – wykorzystał ktoś trzeci i podbił Helladę. Gdy zatem będziemy zastanawiać się nad naszą rolą w trwającej konfrontacji, układać plany na przyszłość i obliczać potencjalne korzyści, to bezwzględnie pamiętajmy, że jesteśmy aż ale i tylko sojusznikiem mocniejszych od nas, i jeśli powinie się im noga, to i my możemy pozostać w pułapce na długo. Tego rzecz jasna nie chcemy. W przeciwieństwie do tego Trzeciego, żyjącego za siedmioma rzekami i siedmioma górami, który uważnie obserwuje i cierpliwie czeka…
------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Kultura