Muzyka powinna zapalać płomień w sercu mężczyzny i napełniać łzami oczy kobiet.
Ludwig van Beethoven
Jasne! Ukrainofil ze mnie niemożebny (to sygnał dla tzw. realistów). Dla wsparcia takiego stwierdzenia dodam, że współcześni Ukraińcy w kilku kwestiach mi imponują. Nie, nie uważam ich za liderów świata, ale trzeba to przyznać obiektywnie, iż od czasu do czasu działają w taki sposób, że wiele narodów Europy winno im pozazdrościć. W tym naród polski, czyli moi rodacy. Przesadzam? Eee tam… Proszę spojrzeć z jaką dezynwolturą poniewierają największych graczy naszego kontynentu. Potrafią nawet nie wpuścić w swoje granice prezydenta jednego z najpotężniejszych państw naszego globu. Mało tego! Ukraińscy ambasadorzy w Berlinie i Waszyngtonie bez krygowania się i zachowywania tzw. dyplomatycznego kodu porozumiewania się walą swym gospodarzom prosto w oczy. "Brakuje nam artylerii. Brakuje nam czołgów. Brakuje nam amunicji… " Za nic mają chrząkania tuziemczych reprezentantów salonowych dżentelmenów i kierują się tylko interesem swojego państwa i swojego narodu. Gdy podnoszą się głosy proponujące spostponować „bezczelność” dyplomatów ukraińskich, ci ostatni jeszcze bardziej naciskają, jeszcze więcej żądają, jeszcze bardziej nie liczą się z konwenansami.
Wyobraźmy sobie teraz dyplomatów z Polski (podkreślam - z Polski), którzy postępują równie odważnie. Da się? Wątpię. Pamiętam bowiem, że żaden suto opłacany i mający wypalony na czole „patriotyzm polski” dyplomata nawet nie zaprotestował, gdy prezydent pierwszorzędnego mocarstwa brawędził o polskich obozach śmierci. Nikt z posiadaczy paszportu dyplomatycznego nie zająknął się nawet, gdy określone środowiska starały się poniżyć Polskę i Polaków. Żaden ambasador i żaden konsul (no może prawie żaden) nie potrafił spojrzeć głęboko w oczy obszczekującym naszą Ojczyznę. Więcej nawet! Zdarzało się przecież, że ten i ów dyplomata wspierał narrację kontrującą nasze interesy. Organizował seanse nienawiści wobec narodu i kraju, które wysłały go na placówkę. Mimo tego trwał na niej zastanawiająco długo i wciąż, wciąż i wciąż psuł naszą politykę zagraniczną i postponował nasze dobre imię. A Ukraińcy? Można im wiele zarzucać. Powątpiewać w ich zdolności. Traktować ich protekcjonalnie. Nie da się jednak nie zauważyć, że w sytuacji krytycznej działają tak jak winni działać na co dzień nasi dyplomaci. I jeszcze jedno… Gdy określona persona zamiast dbać o błękitno-złoty sztandar poczęła skupiać się na harcach pod palmami, konsumowaniu wykwintnych drinków lub spędzała służbowy czas na basenie, to wtedy Kijów nie miał litości. Odwoływał leniucha lub przestrzegał przed pochopną, bo mogąca zakończyć się poważną kontuzją lub śmiercią, wycieczką do konsulatu Federacji Rosyjskiej. Tego zazdroszczę Ukraińcom.
O wojnie ukraińsko-rosyjskiej szukam wiadomości we wszystkich dostępnych miejscach. Polskich, ukraińskich, rosyjskich, angielskich, niemieckich… Dzięki temu wiem, iż zmagania zbrojne są dla obu stron koszmarem. I Rosjanie, i Ukraińcy ponoszą ciężkie straty (Rosjanie większe). Wiem również, że wiele pododdziałów ukraińskich stawia opór podobny temu jaki stawiali nasi antenaci pod Wizną, na Westerplatte i na Helu. Szacunek. Ten jest tym większy, im bardziej dociera do mnie świadomość narracji jaka panowała przez wiele ostatnich lat w sferze zdolności militarnych Moskali. Ba! Narracja ta opanowała nie tylko u ciepłolubnych Holendrów, Niemców, Hiszpanów czy Italczyków, ale także naszych tzw. polityków. To oni przecież „wzmacniali” ducha naszego narodu twierdząc, iż rosyjska armia w dwa lub trzy dni jest w stanie pojawić się na rogatkach polskiej stolicy. I co? Potomkowie kozaków pokazali, że to strachy na Lachy. Tego zazdroszczę Ukraińcom.
Podoba mi się również, iż służby ukraińskie, powołane do strzeżenia bezpieczeństwa państwa, działają bardzo, ale to bardzo skutecznie. Nie dalej jak wczoraj pojawił się komunikat mówiący, że przez ostatnie dwa miesiące SBU (Służba Bezpieczeństwa Ukrainy) oraz jednostka specjalna „Kraken” zneutralizowały ponad tysiąc kolaborantów. I bez znaczenia czy kolaborantami byli szewcy, biznesmeni, samorządowcy, celebryci czy przywódcy frakcji parlamentarnych… Każdy z nich otrzymał to na co zasłużył. Tego też zazdroszczę Ukraińcom.
Wreszcie… Najbardziej jednak zazdroszczę Ukraińcom… pieśni. Tak, pieśni. To one chwytają za serce, wywołują łzy, wzmacniają motywację. A do tego są zwykle melodyjne, a nawet piękne. Czar tego rodzaju „broni” jest powalający. Dowiódł tego bezsprzecznie wielki Paweł Jasienica, w którego książkach zaczytywałem się jako nastolatek. To on przekonał mnie, iż dziesiątki, a nawet setki tysięcy „Mazurów” z Małopolski, Lubelszczyzny i Mazowsza przybywały w ciągu wieków na Naddnieprze i bezzwrotnie roztapiały się w etnosie ukraińskim (ówcześnie ruskim). Tym, co Polaków zmieniało na Ukraińców była – po pierwsze - cerkiew (do której chodzili z braku katolickich kościołów) oraz… muzyka, melodia, pieśni. To one przekształcały „Mazura” w Rusina. Przez lata, dekady, stulecia. Można przyjąć z wielką pewnością, że znaczna część dzisiejszych obrońców Ukrainy przed moskiewską nawałą ma korzenie nad Wisłą, Dunajcem i Wartą. I to wszystko z powodu muzyki… Bo muzyka i zawarty w niej przekaz to poważna broń. A Ukraińcy, i kilka innych narodów, mają w tym względzie spore doświadczenie. Spójrzmy tylko na Irlandię… Kto nie wierzy w siłę, a nawet potęgę ukraińskich melodii niechaj poświęci chwilę i zapozna się z kilkoma, załączonymi poniżej, produkcjami. Tego też im zazdroszczę...
-------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Polityka