Ambicje są zawsze wrogiem spokoju.
S. Pacek
Odświętne zmagania sportowych reprezentacji w pewnym stopniu przypominają codzienną rywalizację pomiędzy państwami. Pamiętam dość dobrze, że w latach osiemdziesiątych nasza kadra narodowa w hokeju na lodzie balansowała na pograniczu Grupy A i B. Raz spadała, raz wchodziła. Czasem pozostawała. Heroiczne zmagania z Norwegami, Szwajcarami, Włochami, Japonią czy Niemcami z DDR budziły wielkie emocje, a ich rezultaty, wzięte in toto, dowodziły, iż nasi dzielni chłopcy z orłem na koszulkach są zasadniczo zbyt słabi na ekstraligę i zbyt mocni na granie ogonów. Cóż… Wspominam o tym, gdyż ubiegłowieczna historia naszych bojów toczonych na lodowiskach świata wykazują nieco podobieństwa do wysiłków podejmowanych przez naszego zachodniego sąsiada w celu zajęcia na stałe miejsca wśród dominujących potęg Błękitnej Planety.
Warto zaznaczyć, iż w historii były już okresy, kiedy to Niemcy zajmowali pozycję hegemona. Przynajmniej w europejskiej ekumenie. To królowie niemieccy nierzadko decydowali - kto będzie zasiadał na tronie Polski, Burgundii, Węgier, Danii, Italii czy Czech. Prócz tego, z opinią i wolą przywódcy Rzeszy liczyli się również władcy Bizancjum, Norwegii, Anglii, Rusi, a nawet leżących na Płw. Pirenejskim emiratów. Niestety, a może raczej na szczęście, w XIII w. autorytet cesarski począł blednąć i od tego czasu nie udawało się formować z ludów żyjących pomiędzy Renem a Odrą i morzami Północy a Alpami jednej, żelaznej pięści. I chyba dzięki temu w ciągu kolejnych kilku stuleci nasz kontynent nie stał się germańskim. Problem w tym, że Sasi, Turyngowie, Szwabowie, Bawarczycy i inni pamiętali o okresie swej wielkiej chwały i gdy pojawiła się siła gotowa i zdolna do odtworzenia dawnej potęgi, przyjęli ten fakt bez większych oporów, a wielu nawet z radością.
Proces odtwarzania germańskiej wielkości nabrał przyspieszenia za sprawą Prus i szczęśliwych dla nich wojen z Habsburgami, Danią i na koniec z Francją. Powołana do życia w 1871 r. Druga Rzesza (Zweites Reich) pod przywództwem „żelaznego kanclerza” Otto von Bismarcka i przy akceptacji kolejnych cesarzy niemieckich, stosunkowo szybko wysforowała się na czoło peletonu. Nie tylko dzięki temu, że z istniejących do niedawna kilkuset drobnych - na ogół - państw i władztw stworzono jeden, liczący grubo ponad 50 milionów mieszkańców organizm, ale również z tej przyczyny, iż społeczeństwu nadano nowy pęd oraz postawiono przed nim dalekosiężne cele. Zreformowano szkolnictwo, system wychowawczy, sądownictwo, armię, administrację. Wprowadzono śmiałe rozwiązania w zakresie opieki społecznej, wdrożono system emerytalny, niemal całkowicie zlikwidowano analfabetyzm. Jednak co najważniejsze postawiono na gospodarkę. Dla jej rozwoju uproszczono system podatkowy, zaczęto stosować logiczny i efektywny system dotacji państwowych, jak również zachęcono najtęższe umysły do partycypacji we wszelkiego rodzaju innowacjach przemysłowych. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Dla zobrazowania dynamiki nabierania mocy przez ówczesne Niemcy wystarczy wspomnieć, iż jeszcze krótko po zjednoczeniu PKB II Rzeszy (liczony w tzw. dolarach międzynarodowych) był prawie taki sam jak Francji i o 1/3 niższy niż Wielkiej Brytanii, ale w roku 1910 był już wyraźnie wyższy od brytyjskiego i prawie dwukrotnie większy od francuskiego.
Wtedy to Berlin poczuł się na tyle silny, iż podjął pierwszą próbę siłowego przełamania status quo. Jak wiadomo okazała się ona nieudaną. Po kolejnych dwóch dekadach Niemcom znów zabrakło cierpliwości i położyli wszystko na jedną szalę. Z wiadomym skutkiem. Nie trzeba przypominać jak wiele kosztowały ambicje Berlina. I to nie tylko jego przeciwników, ale i jego samego. Wprawdzie Niemcy zostały odbudowane, lecz trauma pozostała. Mimo posiadania wszelkich predyspozycji, mnóstwa środków i żelaznej woli konkurenci okazali się mocniejsi. To mniej więcej tak jakby murowany faworyt, mający uzasadnione podstawy wierzyć we własne zwycięstwo, na skutek kooperacji konkurentów, przybiegł jako jeden z ostatnich. Musi boleć… Czy jednakże poniesione dwukrotnie porażki złamały całkowicie i na zawsze marzenia Niemców o mocarstwowości? Przypuszczam, że wątpię.
Lekcje z minionego wieku zostały przez naszych zachodnich sąsiadów z pewnością odrobione. Zrozumieli, że „gdy się człowiek śpieszy, to diabeł się cieszy” i tym razem postępują powoli, systematycznie, z umiarkowaną brutalnością, z uwzględnieniem bolesnych nauczek. I wciąż rosną! Obecnie aż ¼ PKB UE to „własność” RFN. Obok USA i Chin należą do pierwszej trójki światowych eksporterów, z około 300 miliardów EUR nadwyżki handlowej. W branżach: samochodowej, farmaceutycznej, elektromaszynowej, chemicznej, stalowej, ubezpieczeniowej są jednymi z liderów.
Zamiana statusu olbrzymiego karła na pełnokrwistego tytana rangi wszechświatowej, to cel ambitny i godny Niemiec. Wiedzą jednak, że osiągnięcie zamysłu strategicznego będzie możliwe w ścisłym sojuszu z Moskwą, gdyż walka na dwa fronty przerasta nawet ich możliwości. Zresztą tak podpowiada doświadczenie… Przez niemal 150 lat współpraca z Rosją umożliwiła skonsolidowania Rzeszy, potężny rozwój gospodarki i systematyczne osłabianie pozycji panujących na oceanach rywali z Zachodu. Dlaczego tego nie powtórzyć? A może tym razem się uda? Wszak - do trzech razy sztuka.
Protektorat nad Mitteleuropą, zajęcie stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, własna broń atomowa, samodzielna eksploracja kosmosu, armia z prawdziwego zdarzenia, odblokowanie szlaków morskich dla handlu z większą marżą, życie w luksusie… Gdyby jeszcze ci Polacy, Węgrzy i reszta środkowoeuropejskiej drobnicy chcieli być bardziej wyrozumiali wobec „honoru germańskiego bobra”… Ech!
PS Ciekawe czy tym razem zostanę posądzony o germanofilię. Proukraiński – jak uznał jeden z Kolegów - już podobno jestem…
---------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Polityka