Plan: coś, co potem wygląda absolutnie inaczej.
Julian Tuwim
Lubię pisać o Rosji. Przede wszystkim z tej przyczyny, że nie jest to – jakby się mogło wydawać - kraj czy państwo, ale de facto najprawdziwszy niezmierzony kontynent. Różnorodność klimatyczna, fizjograficzna, antropologiczna, kulturowa, religijna, etniczna, cywilizacyjna… Ach! Dużo by mówić. Samo ogarnięcie wszelkich wspomnianych odmienności przekracza możliwości jednego człowieka, a co dopiero rozpoznanie uwarunkowań związanych z ideami tlącymi się w głowach mieszkańców tego bajronicznego lądu. Generalnie: Eden dla obserwatorów!
Zanim przejdę do clou zaznaczę, że wszelkie przewidywania odnośnie scenariusza wydarzeń zachodzących u naszego największego sąsiada trzeba przyrównać do długoterminowych prognoz meteorologów, wdzięczących się każdego dnia na srebrnych ekranach. Krótko mówiąc: „Gdy na świętego Prota jest pogoda albo słota, to na świętego Hieronima jest deszcz albo go ni ma”. To tytułem wstępu.
Dziejące się na naszych oczach tragiczne wydarzenia w Kazachstanie winny być traktowane bardzo poważnie. Nie, nie tylko dlatego, że znów giną ludzie, płoną budynki, niszczone jest mienie. To oczywiście ważne i dramatyczne aspekty, lecz z naszego punktu widzenia dużo ważniejsze jest coś innego. Otóż w środkach masowego przekazu dostępnych dla i atakujących potomków Piastów, incydentom z obszaru odległego od nas o kilka tysięcy kilometrów nadaje się rangę ciekawostki, epizodu, zajścia. Takie tam typowo azjatyckie pieszczoty, których wiele. Kto ma odmienne zdanie niechaj zapozna się z ocenami większości mądrali sączących profesorskie przekazy w TV, radio oraz innych mediach. Cóż, zwyżka cen gazu i zacięta twarz Nursułtana. To rzekomo powody zamieszek. Czyżby? Spójrzmy na problem chłodnym okiem.
Od kilku tygodni praktycznie nie schodzą z czołówek prasy, radia i telewizji informacje o koncentracji wojsk rosyjskich nad granicami Ukrainy. Wojna! Wojna! Wojna! Jutro, pojutrze, za tydzień… Być może to prawda, którą zna najwyżej kilkanaście, no!, kilkadziesiąt osób na naszym globie. Reszcie pozostają mniej lub bardziej prawdopodobne domysły. I ja skłaniam się ku takiej opinii, z tym jednak, iż prawdziwego celu poczynań Federacji Rosyjskiej nie upatrywałbym na Dzikich Polach, ale… No właśnie – gdzie? Sądzę, a raczej przypuszczam, że prawdziwym sens działań Moskwy jest zupełnie inny. Chodzi bowiem o to, aby zmylić świat drżący przed Ruskami i rachu-ciachu, sprawdzić Zachód na zupełnie innym kierunku. Jakim? Ano na przykład w Estonii. Taka Narwa i okolice nadają się znakomicie na scenę małej dywersji i zaprezentowania przed publicznością możliwości i potęgi Rosji. Przy okazji przyłączenie malutkiego kawałka niewielkiego i mało znaczącego państwa przynależnego do UE i NATO, zamieszkanego w ¾ przez braci Rosjan, wywołać by mogło radosne szaleństwo wśród „poddanych” gospodarza Kremla i wykazać bezradność zachodnich struktur politycznych i wojskowych. Trzeba tylko cierpliwości i skierowania wzroku widowni gdzie indziej. A tu – traaaach! Kazachstan!
Nie ulega wątpliwości, że ten kraj i kilka innych pozostają w dużej zależności od Moskwy. Można nawet zaryzykować twierdzenie, iż trony środkowoazjatyckich despotów podtrzymywane są przez Specnaz. Problem w tym, że nie da się przy każdym potencjalnym oponencie lub wrogu postawić bystrego i wiernego policjanta. Tym bardziej, że jeszcze nie czas na budowanie nowych obozów koncentracyjnych. W związku z tym potencjał niezadowolenia wciąż jest. Tak u zwykłych obywateli nowoczesnych chanatów, jak i u tamtejszych ludzi biznesu oraz miejscowych reprezentantów resortów siłowych. Szczególnie wojskowych. Czytałem o tym swego czasu i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że niektórych wysokich oficerów z tzw. republik środkowoazjatyckich mocno uwierało salutowanie byle kapitanowi FSB. Podobnie, krzywo spoglądali na miejscowych prezydentów i wspierających ich Moskali reprezentanci ruchów islamistycznych. Dla nich bowiem Rosjanin kojarzył się nie tylko z opresyjnym obcym ale również z… niewiernym. I to niezadowolenie zostało dziś wykorzystane. Przez kogo?
Mądrzy ludzie sugerują, iż w wywołaniu kazachskich niepokojów maczali paluszki… Chińczycy. Z jakiego powodu? Trudno powiedzieć, bo nie mam jakichś wiarygodnych informacji biznesowych z tego regionu świata. Ktoś kogoś oszwabił? Nie chciał przyjąć czyichś warunków? Przyznaję: nie wiem. Nie wykluczałbym jednak inspiracji Pekinu, choć sądzę, iż „inni szatani byli tam czynni”. Jacy?
Pierwsza myśl to Amerykanie. Wszak nie takie zawieruchy potrafili wystrugać z banana. Nawet zgniłego. Kto jeszcze? Być może Ukraińcy, za pośrednictwem SBU, która wbrew pozorom nie jest strukturą grupującą kolesi pochłoniętych li tylko grą w warcaby i wymuszaniem haraczy z tuziemczych przedsiębiorców. Talibowie? Może. W grę wchodzą nawet pono nasi rodacy. Tak przynajmniej stwierdziła między wierszami jedna z rosyjskich propagandzistek. Osobiście nie zdecyduję się na wskazaniem sprawcy palcem. Tym bardziej, iż zasada cui bono w tym przypadku prowadzi nas na manowce. To co mogę powiedzieć na ten moment, to to, iż nie jest to raczej ruch spontaniczny. Obejrzałem kilkanaście filmików poświęconych wydarzeniom w Kazachstanie i zanotowałem, że pojawiali się w nich „moderatorzy” zamieszek. Więcej nawet! Rosłym i będący w kwiecie wieku mężczyznom, wygłaszającym płomienne przemówienia, towarzyszyli, zerkający uważnie wokół, brodaci trzydziestolatkowie. Czyż te obrazy nie są wymowne?
Jeśli kazachskie zamieszki są efektem złej polityki tamtejszych władz i posiadają spontaniczny charakter lub są sterowane albo podsycane z zewnątrz, to można stwierdzić, że W. Putin został zaskoczony, a jego plany względem Ukrainy lub innego państwa (np. Estonii) wzięły właśnie w łeb. Innymi słowy szef wszystkich rosyjskich szefów został przechytrzony. Co jednak, jeśli kazachskie bezhołowie zostało z premedytacją wywołane przez Władimira Władimirowicza? Absurd? A skąd! Przecież w programie Putina jednym z najważniejszych elementów, jeśli nie najistotniejszym, jest zbieranie ziem ruskich. Coś na wzór dawnych Iwanów, Aleksych, Pawłów...
Łatwo znaleźć w sieci video ukazujące przemieszczanie się kolumn rosyjskich w stronę Kazachstanu. W sukurs nadciągają im m.in. Ormianie oraz Kirgizi. Czy te połączone siły nie będą w stanie spacyfikować tumulty i stworzyć „zonę” na północy Kazachstanu, w której żyją etniczni Rosjanie. A jest ich niemało, bo ponad 3 miliony, czyli mniej więcej tylu co w zbuntowanych „republikach „ługańskiej” i „donieckiej”. Przywrócenie takiej ilości etnicznych pobratymców zostałoby odczytane i ocenione przez mieszkańców Petersburga, Tuły, Krasnodaru, Omska i Kaliningradu jako wydarzenie wiekopomne. I taki gwałt na 100% skończyłby się na rytualnych pohukiwaniach i groźnym kiwaniu palcem w bucie. Na przykład odegranych przez panturkijskiego Erdogana. Putin znów zyskałby punkty, tak w kraju, jak i poza jego granicami. I trudno się temu dziwić. „Ziemia ruska, to święta ziemia.”
Nie mam zamiaru pozować na proroka. Nie jest też moim pragnieniem narażać się na kpiny. Przypuszczam jednak, że w kwestii zamieszek w Kazachstanie na dwoje babka wróżyła. Osobiście wolałbym, aby gniew ludu wobec polityki Nazarbajewa i jego figurantów był autentycznym i zmusił kremlowskiego „cara” do porzucenia złowieszczych planów wobec Zachodu. Nie jestem jednak tego pewien, a intelektualna uczciwość wymaga, by wspomnieć o wariancie, w którym to właśnie Rosja okaże się inspiratorem oraz beneficjentem wydarzeń w Azji Centralnej, a smutek Putina to tylko gra. Na oba scenariusze musimy być przygotowani. Od tego, kto kogo za łeb trzyma, zależy naprawdę wiele. Również dla nas. I nie ma – przebacz!
-------------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Polityka