Lepiej umrzeć od miecza, robiąc co należy, niż ze strachu nie robić nic.
K. Mosse
Miałem dwanaście lat, gdy w wyniku tzw. Prowokacji Bydgoskiej w moim mieście pojawił się L. Wałęsa (jak dziś wiemy) w celu spacyfikowania nastrojów Polaków oburzonych postępowaniem PRL-owskiej władzy wobec ludzi żądających uznania podmiotowości polskiego narodu. Jako że ówcześnie w moim domu rodzinnym żywo dyskutowano o bieżących wydarzeniach, a określenie „komunista” było najgorszą obelgą, zdawałem sobie sprawę, że wizyta przywódcy Solidarności to wydarzenie niemal epokowe. Wymsknąłem się z domu i widziałem te tłumy… Ktoś powie: małolat, co ty fanzolisz? Tak jednak było, bo środowisko w którym żyłem to nie tylko ludzie stojący w upokarzających kolejkach po papier toaletowy i paczkę papierosów, pomstujący na propagandę sukcesu sączoną z przaśnej TV czy postponujący ze zgrozą bolszewickie zwyczaje, zaszczepione na nadwiślańskim gruncie przez przywiezionych na sowieckich czołgach osobników Pełniących Obowiązki Polaków, ale także świadkowie historii. Ci, którzy pamiętali wolną i niepodległą Polskę, walkę z Niemcami i Sowietami, a potem marzli i głodowali w lesie unikając ubeckich obław.
Jak dziś pamiętam gawędy pana Walentego, oficera armii Andersa, który w drodze do Ojczyzny przeszedł przez łagier w Rosji, Kazachstan, Iran, Syrię, Palestynę, Afrykę północną, by w bitwie z nazistami pod Piedimonte san Germano otrzymać postrzał, w wyniku którego odjęto mu nogę. A potem, po powrocie do kraju, zamiast szacunku spotkał się z prześladowaniami, cyklicznymi przesłuchaniami, szantażem i ograniczaniem wolności. Nie umknęły mi również wspomnienia kolegi mojego dziadka, służącego przed rokiem 1939 w 8 Batalionie Pancernym, który od dnia 1 września aż do początku lat pięćdziesiątych walczył z bronią w ręku o Polskę niepodległą. Strach, mróz, głód, obawa, rany, krew, ból i … zdrada. Po kryjomu zaglądałem też do notesu mojego dziadka, który po dekadach, zapisywał pięknym kaligraficznym pismem retrospekcje z przeżyć tzw. kampanii wrześniowej i upokarzających sytuacji, gdy polskiemu wojskowemu z orłem na rogatywce niemiecki żołdak przykładał pistolet do głowy i zdzierał wyglansowane oficerki. Słuchałem tych opowieści. Prawdziwych i wstrząsających. Odległych o lata świetlne od narracji propagowanych przez gangi trzymające władzę na d Wisłą.
Przyznam, że te wspomnienia wciąż są we mnie. Stanowią istotną część mojego jestestwa. To one w znaczącym stopniu (prócz lektur) ukształtowały mój polityczny światopogląd. I z tej przyczyny uczestniczyłem w dziesiątkach demonstracji. Tych, podczas których ZOMO lało kogo popadnie, i tych w miarę bezpiecznych. Uważam, że tak trzeba było. Nie tylko dla Polski, ale i konkretnie dla mnie, mojej rodziny, moich bliskich, sąsiadów i reszty członków polskiej wspólnoty. Choć sporo mnie to kosztowało, to niczego nie żałuję. Dlatego gdy słyszę, iż ferajna kapusiów, synów i córek kolaborantów oraz najzwyklejszych pieczeniarzy, ludzi złych i nierozsądnych, a także zastępy jurgieltników starają się z całych sił wykpić i zablokować jeden z najpiękniejszych przejawów uczczenia naszego dążenia do wolności i suwerenności, to moja odpowiedź może być tylko jedna: „Nie ze mną te numery, Brunner”!
To pozornie paradoks, ale wiem, że polityczne podziały we współczesnej Polsce wcale nie przebiegają po linii prawica-centru -lewica. To anachroniczne podejście. Mamy tylko „partie” pro- i antypolską. Sam znam kilka osób, z którymi się nie zgadzam i prowadzę polemikę, gdyż pielęgnują przechył na lewo, ale jestem pewien, że i dla nich suwerenna Rzeczpospolita jest wartością nadrzędną. Możemy się spierać, a nawet zaciekle kłócić o kształt ustroju naszego państwa. Szukać takich lub innych praktycznych rozwiązań. Co jednak najważniejsze – winniśmy to robić we własnym gronie. Sami! I wara wszystkim Timmermansom, Merkelom, Bennettom, Bidenom, Lapidom, Putinom czy Łukaszenkom od „meblowania” naszej Ojczyzny. Podobnie winniśmy traktować wszelkiej maści tuziemczych przeniewierców. Tu jest Polska!
Dlatego pojawienie się na tegorocznym Marszu Niepodległości jest moim obowiązkiem. Nie przywilejem, nie zachcianką, nie grymasem… To obowiązek! Z szacunku dla naszych przodków i dla dobra potomnych. Pokażmy ilu nas jest i spotkajmy się 11 listopada w Warszawie. Ja tam będę.
Cześć i chwała bohaterom!
-----------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Polityka