Tysiącami oczu zagrożenie pretekstu szuka
H. Lejwik
Z prawdziwą przyjemnością śledziłem dyskusję na temat „śląskości” wywołaną przez @alamira. W jej trakcie pojawiły się niezwykle ciekawe riposty (np. @wiesławy i @republikańca), a także całe mnóstwo interesujących komentarzy. Nie wspominam o tym jednak po to, aby uzewnętrznić swe zadowolenie z powodu odradzania się na S24 prawdziwego dialogu pomiędzy użytkownikami - choć to bardzo cieszy - ale dlatego, ponieważ chciałbym i ja dorzucić kamień do tego ogródka. Wydaje mi się bowiem, że aby wyrobić sobie zdanie na zasadność i jakość opinii adwersarzy odnoszących się do zjawiska nazywanego „narodem śląskim” oraz stanąć po stronie tej lub innej frakcji, albo zając pozycje neutralną, wypada spojrzeć na zagadnienie z perspektywy nieco szerszej od tej nadwiślańskiej. To oczywiście temat na obszerną pracę naukową, ale mam nadzieję, że problem da się zreferować bardziej zwięźle, zachowując przy tym jego istotę.
Warto rozpocząć od tego, iż obecnie na naszym globie istnieje 195 państw. To według ONZ, bo MKOL twierdzi, że jest ich 204, a zdaniem FIFA nawet 2011… Gdyby przyjąć tą maksymalną liczbę, to i tak widać na pierwszy rzut oka, iż nie każda wspólnota narodowa dorobiła się własnej państwowości, gdyż według badaczy ludzkość pielęgnuje całą masę kultur i porozumiewa się dziś w ponad 7 000 języków! Nie wliczając do tej grupy różnych dialektów określonej mowy; czasami różniących się bardzo znacznie pomiędzy sobą. Już te fakty mogą sugerować złożoność tematu. Aby jednak wykazać jego prawdziwe zagmatwanie pozwolę sobie przywołać kilka przykładów.
Wiemy na przykład, iż chociaż Serbowie, Czarnogórcy i Chorwaci posługują się de facto jednym językiem, to tworzą trzy narody. Podobnie jest z Macedończykami i Bułgarami, Holendrami i Flamandami, Finami i Karelami, Portugalczykami i Galisyjczykami, Niemcami i Luksemburczykami… Z drugiej strony odmienne języki nie przeszkadzają w istnieniu jednej wspólnoty narodowej. Tak dzieje się w przypadku Sardyńczyków i Włochów z kontynentu, Mordwinów Erzja i Moksza, Węgrów i Czangów czy Norwegów używających bokmål albo nynorsk… To wszakże dopiero początek.
Niedaleko naszej zachodniej granicy żyje około 5 milionów ludzi posługujących się w codziennych relacjach językiem dolnoniemieckim (Plattdüütsch). Był on i jest na tyle odmienny od standardu panującego w dawnej Rzeszy oraz we współczesnej RFN (wysokoniemieckiego), że na XVI wiecznym dworze cesarskim potrzebowano tłumaczy, aby zrozumieć o co chodzi posłom z Lubeki, a i dziś Bawarczyk jedynie z trudnością zrozumie gadkę starego bauera spod Bremy. Różnice kulturowe, przejawiające się w obyczajach, religii, sferze materialnej, również były i są znaczne. Nie mniej nie słychać, aby istniał „naród dolnoniemiecki”. Sasi, Meklemburczycy i Holzaci tworzą wraz ze Szwabami, Turyngami, Hessami i innymi wspólnotę niemiecką. Ba, część ludności tego kręgu kulturowo-językowego przyjęła jednak inną orientację i stała się integralnym elementem narodu niderlandzkiego! Natomiast odłam niemieckojęzycznych Alemanów współtworzy wraz z grupami włosko-, francusko- i ladyńskojęzycznymi wspólnotę szwajcarską.
W tym miejscu należy postawić pytanie: czy każdą społeczności używającą oryginalnego języka i mających odrębną kulturę należy uznawać za naród? Oczywiście, że nie. Istnienie narodu przejawia się przecież nie tylko w języku, kulturze, obyczaju i – ewentualnie - religii (w wielu wypadkach). Muszą bowiem zaistnieć (w tzw. realu, a nie wyobraźni) jeszcze – i to w odpowiednim „natężeniu” oraz skali - takie faktory jak: tradycja, historia, świadomość przynależności do wspólnoty politycznej i wyrastający z nich „duch”. Bez tych ostatnich możemy mówić jedynie o społeczności, grupie etnicznej albo ludzie/plemieniu. Dotyczy to nie tylko etnosów bytujących w egzotycznych dla nas rejonach świata. Przecież nawet przy olbrzymim ładunku dobrej woli trudno przyjąć, że tacy Ajnowie, Ewenkowie czy Carabayowie są członkami narodu ajnuskiego, ewenkijskiego i carabayskiego. Nie inaczej należy ocenić przypadki karpackich Bojków, mieszkańców Liechtensteinu, siedmiogrodzkich Seklerów, pirenejskich Andaluzyjczyków czy…
W roku 2013 Sąd Najwyższy wydał wyrok w sprawie wniosku o uznanie „Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej”. Podkreślił, że wprawdzie polski ustawodawca jako narodowość rozumie „deklaratywną, opartą na subiektywnym odczuciu, indywidualną cechę każdego człowieka, wyrażającą jego związek emocjonalny, kulturowy lub związany z pochodzeniem rodziców, określonym narodem lub wspólnotą etniczną” oraz „szanuje przekonanie części Ślązaków o ich pewnej odrębności, wynikającej z kultury i regionalnej gwary”, ale „nie może jednak zaakceptować sugestii, iż tworzy się naród śląski, bądź już istnieje w liczbie kilkuset tysięcy osób…” Werdykt uzasadniono między innymi tym, iż „nie jest bowiem wystarczające dla przyjęcia istnienia odrębnego narodu śląskiego i narodowości śląskiej – samo wewnętrzne przekonanie o tym grupy ludzi, czy nawet deklarowanie takiej narodowości w spisach powszechnych”, gdyż m.in. „ustawa o mniejszościach w art. 2 ust. 1 wprost określa warunki uznania grupy obywateli za mniejszość narodową, a jednym z tych warunków jest utożsamianie się z narodem zorganizowanym we własnym państwie.” Ponadto „naród śląski (narodowość śląska) nie istnieje w powszechnej świadomości, ani też w obowiązującym porządku prawnym”, a „w odczuciu społecznym Ślązacy są podobną grupą społeczną jak Górale, Kaszubi, Warmiacy, Mazurzy, Kurpie.”
Osobiście mam kilka zastrzeżeń do treści uzasadnienia przywołanego werdyktu, ale muszę przyznać, że zasadniczo sędziowie stanęli na wysokości zadania. Sądzę tak przede wszystkim dlatego, iż w tym przypadku zwyciężyło nie tylko prawo, lecz jednocześnie zdrowy rozsądek. Nie powinno być bowiem tak, iżby wszelkie ludzkie pragnienia oraz oczekiwania spotykały się z empatią i akceptacją. Szczególnie te, które wyrosły na bojkocie rozumu i poprzez to zawierają w sobie potężny ładunek dekonstruktywistyczny. Wbrew pozorom żądanie uznania istnienia „narodu śląskiego” nie jest przejawem odwiecznej rywalizacji lepszego z dobrym, ale wyraźnie wpisuje się w ten sam nurt co postulaty zmierzające do zaakceptowania wielości płci czy hasła „matematyka jest rasistowska”.
Na zakończenie dodam, że nie jest moją intencją wykpiwanie albo czynienie przykrości moim kochającym swoją małą ojczyznę śląskim rodakom. Zdaję sobie bowiem sprawę z tego, iż chociaż temat podniesiony przez @alamira dyskutowany jest w wielu katowickich, gliwickich czy zabrzańskich domach, to zwolennicy pomysłu powołania „narodu śląskiego” są na Śląsku Górnym i Opolskim w zdecydowanej mniejszości. Co tam! Przez wielu uznawani są za przedstawicieli pseudo-politycznego folkloru. To budujące. Niemniej, gdy czytam treści produkowane przez takich zwolenników „narodu śląskiego” jak J. Gorzelik, J. Wit czy Arnold Reinhold Langer, który w napisanym miesiąc temu obszernym artykule stwierdził, że w 1921 r., czyli w trzecim powstaniu, „Górny Śląsk zaatakowała blisko 50-tysięczna armia powstańcza…”, to rośnie we mnie uzasadniony gniew.
Nie będę w tym miejscu uzasadniał oczywistości, że Ślązacy stanowią od wieków jedną z regionalnych grup naszego narodu. Napisano o tym całe biblioteki. Niechaj wystarczy przypomnienie, że śląscy migranci osiedlający się w XIX w. za Oceanem, nadawali nowym wsiom i osadom znaczące miana. Nie były to jednak - jakby chcieli niektórzy - „Nowe Pragi”, „Małe Berliny” czy „Lutry” ale swojsko brzmiące Marie Panny, Częstochowy (Cestohowa), Kościuszki (Kosciusko) itd. A teraz „ślązakowcy” niech kombinują – dlaczego?
Link:
http://www.sn.pl/sites/orzecznictwo/Orzeczenia2/III%20SK%2010-13-1.pdf
https://wachtyrz.eu/przemiany-ideologiczne-polityczne-narodowosciowe-na-gornym-slasku-1871-1922-cz-3/
-------------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo