Fama crescit eundo – Plotka po drodze rośnie.
Wergiliusz
Żyjący w XVIII stuleciu Benedykt Chmielowski zapisał się w pamięci potomnych jako autor pierwszej polskiej „encyklopedii” i zawartej w niej sentencji „Koń, jaki jest, każdy widzi”. Dziś stwierdzenie to służy jako figura retoryczna, a czasami wplata się je w opowieści o „zacofaniu” i rzekomo niskim poziomie umysłowym mieszkańców schyłkowej I Rzeczypospolitej. Prawdę powiedziawszy to ocena bardzo niesprawiedliwa, bo wprawdzie wiele haseł zawartych w dziele kanonika kijowskiego może obecnie porażać swą prostotą, ale przykładając ówczesną miarkę do wspomnianej pracy należy przyznać, że ksiądz Chmielowski na tle epoki baroku był wyjątkowym minimalistą i „konkreciarzem”. Zresztą cóż mógł napisać więcej o zwierzęciu, które każdy człowiek widział niemal codziennie, tak jak my dziś mamy na okrągło do czynienia z samochodami. Nie były to przecież jeszcze czasy współczesne, charakteryzujące się m.in. tym, że według amerykańskich badań jedynie 15% dorosłych Nowojorczyków widziało na własne oczy… żywą krowę. Po co o tym wspominam? Ano z tej przyczyny, że minionych epokach sprawy i rzeczy postrzegano realistycznie. Nie dało się wmówić kmiotkowi, mieszczaninowi, szlachetce, magnatowi czyli ludowi en masse, iż to co widzą i czują jest li tylko pozorem, fantasmagorią i mirażem. Liczyły się konkrety, a narracje o np. kilkudziesięciu płciach zostały by zbyte – co najmniej - wymownym puknięciem się w czoło. Niestety, było minęło. W naszych czasach prawda coraz częściej poddawana jest obróbce skrawaniem i - co ciekawe - efekty takich procesów znajdują nabywców. Doskonałym i aktualnym przykładem jest chociażby opowieść o Obozie Narodowo-Radykalnym.
Trzymam w ręku książkę autorstwa Szymona Rudnickiego zatytułowaną „Obóz Narodowo Radykalny”. Kupiłem ją niedługo po jej wydaniu, czyli w połowie lat 80-tych i muszę przyznać, że zrobiła ona na mnie spore wrażenie. Gdybym nie był „uzbrojony” w relacje dziadków oraz ich przyjaciół, zapewne uznałbym, iż ONR to forpoczta czartowskich legionów, starających się podbić niemal wiek temu ziemie nadwiślańskie. Bo przecież Autor prawie na samym końcu swej pracy napisał tak: „Działalność ONR cechowały skrajny nacjonalizm, całkowita nietolerancja wobec myśli innej niż własna, walka z wszelkimi przejawami demokracji i liberalizmu oraz dążenie do wprowadzenia systemu totalitarnego.” Czy to prawdziwa charakterystyka?
Powstały w 1934 r. ONR (i jego późniejsze odmiany) był organizacją hołdującą idei wspólnotowej. Momentami dochodziło do tego, iż z pewną dozą ostrożności można by przyjąć, że ocierała się ona o faszyzm. Oczywiście w zakresie omnipotencji państwa. Tak to wyglądało. Z drugiej strony – wbrew twierdzeniom prof. Rudnickiego - ideolodzy tego ruchu nie potępiali w czambuł demokracji, ale uznawali, iż jest ona akceptowalna w ramach i dla potrzeb państwa narodowego. Pogląd ten uzasadniali m.in. tym, iż demokracja w warunkach kraju multietnicznego jest systemem politycznym szkodzącym interesom gospodarzy kraju, czyli Polaków. W ich rozumieniu, w warunkach organizacji demokratycznej, żywioł dominujący i państwowotwórczy musiał w swych planach i zamierzeniach brać pod uwagę interesy mniejszości, co miało nie sprzyjać rozwojowi i generować konflikty natury społecznej, gospodarczej i politycznej. Rzecz jasna żaden z liderów ONR nie nawoływał do eksterminacji niepolskiej ludności. Każdy z nich prezentował za to stanowisko tego rodzaju, że mniejszości „aryjskie” winny zintegrować się z dominującym etnosem, a ludność żydowska powinna zaakceptować przywództwo Polaków lub emigrować. Można się z takimi poglądami zgadzać lub nie. Nie ma w nich jednak żadnej zwierzęcej niechęci do obcych i hołdowania totalitaryzmowi.
Los chciał, że czołowi działacze ONR słono zapłacili za swe poglądy i działania. Znaczna ich część nie dożyła czasów powojennych, a jeśli już, to zakończyła swój żywot w ubeckich kazamatach. Dodać koniecznie trzeba, że liderzy ONR z okresu przedwojennego nie wypadli sroce spod ogona. Byli to na ogół ludzie doskonale wykształceni i inteligentni. Prawnicy, nauczyciele, literaci, poeci, dziennikarze, naukowcy, przemysłowcy, studenci… Obok nich szeregi ONR zasilali w znacznej liczbie synowie i córki rzemieślników, robotników i chłopów. We wrześniu 1939 wielu z nich zostało powołanych lub zgłosiło się na ochotnika do Wojska Polskiego. Dzielnie walczyli (m.in. w szeregach obrońców Warszawy i SGO „Polesie” gen. Kleeberga), a potem byli awangardą konspiracji. Niektórzy z nich, przed wojną zaciekle antyżydowscy, widząc dramat Żydów starali się pomagać tej nacji do tego stopnia, iż zapłacili za to życiem. Mimo swych niepodważalnych zasług po pokonaniu Hitlera stali się zwierzyną łowną, na którą szczególnie zaciekle polowało NKWD, KBW i UB. Bez przesady można powiedzieć, iż szeregowy członek podziemia narodowego o korzeniach onr-owskich miał po pojmaniu przez komunistów wielokrotnie mniejsze szanse przeżycia niż żołnierz AK. Nie powinno zatem dziwić, że w roku 1989 nie było silnych środowisk kontynuujących tradycję ONR.
Czy ONR jest częścią naszej tradycji? Oczywiście! Sam, chociaż jestem sympatykiem myśli narodowej, podchodzę z dystansem do deklaracji wygłaszanych onegdaj i współcześnie przez ludzi związanych z tą formacją. Kilka rzeczy po prostu mi się nie podoba. Nie zmienia to postaci rzeczy, iż twórcy tego ruchu stali się ofiarami czarnej propagandy. Przypina im się łatki troglodytów i potencjalnych zbrodniarzy, co budzi we mnie potężną niezgodę. Próbuje się przekonać Polaków, że spadkobiercy Władysława Dowbora, Tadeusza Gluzińskiego, Jana Jodzewicza, Mieczysława Prószyńskiego, Tadeusza Todtlebena, Wojciecha Zaleskiego i Jerzego Czerwińskiego to banda pozbawiona rozumu i głodna krwi. A przecież mało które środowisko wykazało się takim poświęceniem i oddaniem sprawie polskiej co oni. I to nie w warunkach cierpiętnictwa na pluszowym krzyżu jak reprezentanci tzw. lewicy laickiej z lat 60. I 70. XX w., ale w obliczu prawdziwych tortur i śmierci. Współcześni kontynuatorzy tego ruchu to ludzie ideowi, bez szans na zakotwiczenie się na ciepłych posadkach. Popełniający błędy, ale polscy do krwi i kości. Dlatego przed ich nauczycielami chylę czoło.
Na koniec drobna dygresja. Związany z ONR dr Greniuch zapłacił za swe przekonania ale i za brak rozsądku wysoką cenę. Przed nim przegrał dr Ratajczak, również nawiązujący do idei tego obozu. Być może jest tak, że w najbliższych latach osoby identyfikujące się z przekazem ONR będą za swoje poglądy płaciły słono. Tego typu wymowne przestrogi nie sprzyjają ukonstytuowaniu się ośrodka intelektualnego ludzi orbitujący wokół ONR. To bardzo prawdopodobne, bo przecież nawet przedwojenny onr-owiec Jan Mosdorf, czyli człowiek, który zapłacił życiem za pomoc Żydom w Auschwitz, został spostponowany przez Tzipora Hager Halivniego, Nechama Teca i prof. Szymona Rudnickiego (redaktora naczelnego Biuletynu ŻIH). Tak jakby jego poświęcenie nie znaczyło nic. Naśladowców wspomnianych oszczerców, wylewających seryjnie kubły pomyj, mamy dziś całe zastępy. Od „GW”, poprzez „Politykę”, „Krytykę Polityczną”, aż po „TVN”. Nauka przekazywana przez aktywistów PPR i PZPR nie poszła na marne… Tym bardziej powinniśmy spojrzeć na ONR w miarę obiektywnie. Dostrzec elementy kontrowersyjne czy godne potępienia, ale i te zasługujące na najwyższy szacunek. Bez fałszywego wstydu wspominać o błędach, lecz z podniesionym czołem głosić heroizm i akcentować wizjonerstwo. Ja tak czynię i zachęcam do tego moich rodaków. To przecież także część naszej, polskiej, tradycji.
Link:
https://polona.pl/item/abc-pismo-codzienne-informuje-wszystkich-o-wszystkim-r-9-nr-102-15-kwietnia-1934,MjQ3NzY3NzU/2/#info:metadata
https://www.onr.com.pl/
---------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Kultura