Żyję w świecie, który jeszcze karmi się systemami, ideami, doktrynami, ale symptomy niestrawności są coraz wyraźniejsze…
W. Gombrowicz
Co by nie mówić „szturm” na waszyngtoński Kapitol był dość zaskakujący. Siedziba amerykańskiego parlamentu to dziś nie tylko miejsce pracy legislatury (jeszcze!) największego mocarstwa na globie, ale również - par excellence – symbol demokracji. Stąd też zdobycie wspomnianego budynku przez wzburzony tłum z pewnością wryje się głęboko w pamięć milionów albo nawet miliardów ludzi, stając się przy okazji swoistym znakiem czasu. Znakiem z rodzaju tych, które nie wróżą niczego dobrego. Bo jakże inaczej zinterpretować to wydarzenie, skoro wiele historycznych przełomów otrzymywało wizualną oprawę w postaci zdobycia, spalenia lub zburzenia określonego gmachu, stanowiącego „serce” danej wspólnoty. Wystarczy wspomnieć upadek Trzeciej Świątyni Jerozolimskiej (70 r. n.e.), dewastacja Rzymu przez Wandali (410 r. n.e.) czy zburzenie głównej pogańskiej świątyni plemion Słowian Połabskich w Radogoszczy (1068 r. n.e.). Po tych ekscesach następowała powolna erozja wspólnot, a następnie ich upadek. Taka nauka płynie z kart wielkiej kroniki dziejów, ale… Wydaje się, iż Amerykanie mają nieco lepsze układy z Siłą Wyższą niż Żydzi, Rzymianie i Wieleci. Im to bowiem – w przeciwieństwie do wyżej wymienionych - dano szansę na poprawę. I to kolejną, gdyż wczorajsze wydarzenia to nie pierwsze zdobycie siedziby parlamentu na Wzgórzu Kapitolińskim.
W czerwcu 1812 roku Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę Wielkiej Brytanii. Zmagania toczyły się ze zmiennym szczęściem. 2 lipca 1814 roku z francuskiego portu w Bordeaux wypłynęło kilkanaście okrętów z najbardziej elitarnymi oddziałami w ówczesnej armii brytyjskiej. O tym, że coś się może święcić Amerykanom dała do zrozumienia wzmożona aktywność floty brytyjskiej w rejonie zatoki Chesapeke. Kiedy 19 sierpnia w miejscowości Benedict zacumował brytyjski korpus ekspedycyjny w sile 4 okrętów liniowych, 20 fregat i tyluż okrętów transportowych, dla Amerykanów stało się jasne, że choć wróg za główny cel obrał sobie Baltimore, to przy okazji może "wpaść z wizytą" do stolicy kraju. Armia USA, złożona w znacznej części ze słabo wyszkolonych milicji, nie przedstawiała większej wartości bojowej. Jej dowódcy również nie wyróżniali się pomysłowością i zdolnościami, co uwidoczniła bitwa pod Bladensburgiem z 24 sierpnia 1814 roku. Wraz z wycofującym się wojskiem uciekał też prezydent, rząd, kongresmeni oraz ludność cywilna, będąca przede wszystkim członkami rodzin osób pracujących we władzach federalnych. Wojska brytyjskie dotarły do Kapitolu, który wciąż był niedokończony. Według legendy brytyjski admirał Cockburn usiadł na krześle przewodniczącego Izby i zapytał: „Czy ten port demokracji jankeskiej zostanie spalony?”. Brytyjscy żołnierze piechoty morskiej głośno zakrzyknęli: „Tak!” Rozkazano podpalić budynek. Choć nie do końca poszło im ze zrealizowaniem zamiaru. W budynku bowiem, z racji jego konstrukcji, nie było nic co dało by się podpalić i doprowadzić do jego zawalenia się. Żołnierze brytyjscy porąbali więc meble, posypali je prochem i całość podpalili. Po tych wydarzeniach USA na wiele lat porzuciły plany istotnego zaangażowania się w sprawy europejskie.
Nie mam żadnego przełożenia na decyzje mieszkańców USA. Ograniczę się zatem do dobrej rady. Myślę, że na wszelki wypadek Amerykanie winni wziąć przykład ze starożytnych i „zaimplementować” w Kapitolu niewielkie stadko gęsi, które w razie niebezpieczeństwa obudzą kogo trzeba. Dzięki temu zaistnieje szansa, że w najbliższym czasie nie będą świadkami kolejnego, być może ostatecznego, szturmu na „świątynię demokracji”. A winni być czujnymi, bo jak wiadomo "nie ma przypadków, są tylko znaki"...
--------------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Kultura