Płynąc z prądem, zawsze się gdzieś zapłynie.
Honore de Balzac
W 1983 roku za sprawą i pod okiem Woody`ego Allena powstał film pt. Zelig. Obraz opowiadał o perypetiach dziwaka o nazwisku Leonard Zelig, który zmagał się z nietuzinkowa przypadłością. Polegała ona na tym, iż bohater posiadał wybitną zdolność mimikry. Gdy los wepchnął go w dane środowisko, Zelig w oka mgnieniu przejmował styl i sposób zachowań danej grupy osób i… upodabniał się do nich fizycznie! Wśród Murzynów – stawał się Murzynem, wśród Szkotów – Szkotem, wśród lekarzy – lekarzem, wśród ludzi otyłych – otyłym… Oczywiście fenomen L. Zeliga wzbudził zainteresowanie badaczy i… O jego dalszych losach każdy chętny może przekonać się sam. Dlaczego zatem o tym wspominam?
Od kilku dni, w wolnych chwilach, śledzę zamieszanie związane z kotłowaniną w obozie rządzącym i podrygi większości towarzystwa zwanego opozycją. Nie, nie! Nie mam zamiaru odnosić się do tych harców, stawiać diagnozy co do przyczyn „gorączki” czy też przepowiadać przyszłości. Na te tematy wypowiedziało się już spore grono blogerów i – muszę to przyznać – niekiedy dość przenikliwie i trafnie. Mnie chodzi o coś znacznie poważniejszego. Otóż, nie dalej jak wczoraj, w trakcie jednego z programów publicystycznych poświęconych życiu politycznemu w Polsce, dopadła mnie w sumie smutna refleksja. Rzekłbym nawet – bardzo smutna. Jej sens da się wyrazić krótkim zdaniem: L. Zelig stał się idolem większości polskich polityków. Ba, nadał kształt i dynamikę całości polityki „produkowanej” przez tzw. klasę polityczną. Z małymi wyjątkami.
Tak sobie myślę, że niemal wszystko czym obdarowują nas nadwiślańscy członkowie partii, parlamentarzyści i ministrowie, posiada znamię wtórności, pachnie stęchlizną i jawi się jako kalka spraw przewałkowanych gdzieś tam i kiedyś tam. To jest po prostu nudne. Gdyby istniały takie zakłady, to można by postawić u bukmachera spore pieniądze na to, iż za chwilę tematem wiodącym w Polsce będzie to, co wybuchło np. w Niemczech, USA czy Hiszpanii miesiąc lub dwa lata temu. Takie głuche polityczne echo… Przyczyna? Z pełną odpowiedzialnością odpowiem, że harcujący w naszym kraju politycy, stracili niemal całkowicie zdolność rozpoznawania nadchodzących wyzwań i tworzenia śmiałych planów. Oczywiście taka przywara nie ma li tylko znaczenia marketingowego, ale jest bardzo poważnym zagrożeniem dla naszego państwa i narodu.
Ktoś, najpewniej tzw. realista, zakrzyknie, iż po co silić się na oryginalność, gdy świat wymaga działań i rozwiązań standardowych oraz kompatybilnych z postępowaniem globalnych liderów. To prawda, lecz jedynie po części. Cóż bowiem zwykły człowiek winien wymagać od przywódców politycznych? Bezpieczeństwa? Tak. Dobrobytu? Tak. Obowiązywania jasnych zasad w zakresie funkcjonowania społeczeństwa? Tak. Poczucia jako takiej stabilizacji? Tak. Jak jednak to osiągnąć? Moim zdaniem trzeba wyprzedzać czas, tworzyć i realizować odważne scenariusze, wskazywać dalekosiężne cele (nawet te, które wydają się niemal nieosiągalne), budować wspólnotę czynu. Prawdziwy polityk, to ktoś, kto ma wizję przyszłości i potrafi ją zaszczepić w umysłach własnych rodaków, a nie ten, który płynie z prądem i dostosowuje się zagranicznego czy też krajowego szablonu. Na takim paliwie nie da się bowiem zajechać tam gdzie byśmy chcieli.
Jakże boleśnie doskwiera mi brak ludzi, którzy nie naśladowali w polityce Zeliga, jeno odważnie przedstawiali pozornie nierealistyczne programy i stawali na czele społeczeństw. Nie wołali „w pieriod!”, ale „za mną!”. Takie postacie jak Churchill, Lee Kuan Yew czy Piłsudski wiedzieli czego chcą i nie przestraszał ich ani brytyjski pacyfizm, ani panoszący się w kraju brutalni bandyci, ani zamykane z trzaskiem okiennice kieleckich domów. Tak było! Co więcej! Jestem przekonany, iż mentalne skarlenie naszego narodu to nie tylko skutek barbarzyńskich poczynań naszych sąsiadów, ale również efekt przekonywania Polaków o zaletach politycznego minimalizmu przez osobników i osobniczki „robiących” współcześnie w nadwiślańskiej polityce.
A przecież wystarczy na chwilę odwrócić głowę i spojrzeć w przeszłość. Tam, średni europejski naród wydał twórców Unii Polsko-Litewskiej, Pawła Włodkowica, Piotra Skargę, autorów Konfederacji Warszawskiej… Nasz kraj dzięki nim stał się jednym z centrów europejskiej potęgi. Choć po cichu, to podziwiano naszych przodków. Brano z nich przykład. Powoływano się na ich osiągnięcia. Kopiowano zastosowane przez nich rozwiązania. Byliśmy zapewne nie bez skazy, ale bohaterami dla wielu. A dziś co? Czy aktualne spory o teki ministerialne powinny wywoływać w nas równie wielkie emocje jak zabiegi naszych przodków o stworzenie wielkiego, silnego, tolerancyjnego, stosunkowo zamożnego i niepodległego państwa? Moim zdaniem to – niestety – wiele hałasu (prawie) o nic. Zwycięzcą i tak zostanie jakiś… Zelig.
No. A teraz dla ukojenia nerwów napiję się herbatki. Herbatki z cukrem, bez cytrynki.*
----------------------------------------------------------------
*© "Dario"
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo