Głowa bez pamięci to twierdza bez garnizonu.
Napoleon Bonaparte
Podobno nie występuje w przyrodzie takie coś jak specyfika narodowa. To jednak tylko slogan, wyświechtany do granic przyzwoitości, bo prawda jest nieco inna. Nigdy nie prowadziłem badań w tym zakresie, lecz dla mnie nie ulega wątpliwości, iż poszczególne narody mają określony i wyjątkowy sznyt. Jak doszedłem do takiej konstatacji? Otóż, zastosowałem metodę oryginalną, choć dość odległą od metodologii naukowej. Mimo tego uważam, że daje ona możliwość uzasadnienia mojego przypuszczenia.
W wolnej chwili przejrzałem w sieci zestawienia dotyczące świąt celebrowanych w poszczególnych państwach europejskich i wybranych z innych kontynentów. Skoncentrowałem się przy tym na tych narodach, które odgrywały i odgrywają główne lub tylko niepoślednie role na światowej szachownicy. Okazało się, iż zdecydowana większość z nich, ba!, niemal wszystkie, w swych kalendarzach uwzględniają przede wszystkim (poza świętami natury religijnej) wydarzenia pozytywne, radosne, wesołe. Oczywiście z ich punktu widzenia. Mamy zatem zjednoczenia, zwycięstwa, przyjęcia konstytucji, wypędzenia okupantów, ogłoszenie niepodległości, pokonania najeźdźców, urodziny króla… Klęski i pogromy są uwzględniane zupełnie wyjątkowo. I co najciekawsze… Liderami w fetowaniu zdarzeń smutnych są Polacy i… Żydzi.
Nie będę rozwijał tematu, gdyż intencja notki jest zupełnie inna. Chodzi bowiem o to, że chociaż narody, które posiadają przywilej obchodzenia jedynie radosnych epizodów, w dzisiejszych czasach wykazują co najwyżej średnią odporność na cywilizacyjne zagrożenia. Te zaś, które z odpowiednim balansem, nie zapominają również o sprawach i zdarzeniach tragicznych, wciąż trzymają fason. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie wymagałaby pogłębionej analizy. Nie będę zatem wkręcał się w to głębiej. To problem w sam raz dla psychologów społecznych i etnologów. Wiem jednak, iż zarzuty generowane przez wielu moich rodaków dotyczące świętowania przez nas klęsk i porażek, choć pozornie uzasadnione, są de facto szkodliwe.
Jak co roku 1 września odprawimy określony i (niemal) powszechny rytuał. Będziemy celebrować jedną z największych w naszych dziejach klęsk. Czy to błąd? Nie sądzę. Staram się bowiem patrzeć na zagadnienie szeroko i praktycznie, a wnioski z tych obserwacji są jednoznaczne i wymowne. Tak jak w przypadku pojedynczej osoby, wspólnoty jakimi są narody, winny pamiętać o blaskach i mrokach. To co konstytuuje człowieka i jednocześnie wielkie społeczności jest niezwykle skomplikowane i – często – bolesne. Jednak tylko pamięć o sukcesach, ale równocześnie i o porażkach, pozwala na utrzymanie i wzmacnianie własnej tożsamości. Dzięki temu nie popada się w samozadowolenie oraz unika się przyjęcia roli dziejowej ofiary. W związku z tym pozwolę sobie na dawkę masochizmu. Leczniczego masochizmu.
Załączam zatem link do niezwykle ciekawego filmu, który mimo kilku drobnych błędów i przemilczeń, wzrusza, przestrasza i poucza. Co ciekawe, powstał z inspiracji oraz ze środków pasjonatów polskiego patriotyzmu. Dlaczego nie ma go w mediach głównego nurtu? Nie wiem! Uważam jednak, że każdy Polak w dniu 1 września winien się z nim zapoznać. Przez szacunek dla naszych przodków i z miłości dla naszych potomków, nie możemy zapomnieć o tych wydarzeniach…
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Kultura