Nie płacz, wybuduje dla ciebie nowe zoo.
D. Kovacevic
Tak, upłynęły już dwie dekady od momentu, gdy polscy widzowie zostali uraczeni premierą „Teletubisiów” na jednym z prywatnych kanałów TV. Wyzwanie podjęła następnie telewizja publiczna prezentując kilkadziesiąt odcinków przygód kolorowych żyjątek. Mało kto pamięta jakie emocje społeczne wywołały dywagacje dotyczące podprogowego przekazu zawartego w tym serialu dla milusińskich. Było i śmiesznie, i strasznie. Trzeba przy tym zaznaczyć, iż obawy osób upatrujących w sympatycznych bajeczkach czegoś więcej niźli opowiastki dla przedszkolaków, okazały jak najbardziej uzasadnione (vide: link). Dziś z rozrzewnieniem wspominam tamte formy propagandy aplikowanej najmłodszym mieszkańcom RP, bo w porównaniu do tęczowej agitacji prowadzonej podczas manifestacji, pikiet i wieców, a także w mediach przez osoby zajmujące eksponowane stanowiska w naszym państwie, era „Teletubisów” była prawdziwym „Wersalem”. Tą jakościową i ilościową zmianę widać gołym okiem. Jako że problem wydaje się jednym z najważniejszych dla polskiego społeczeństwa, warto zastanowić się przez chwilę nad przyczyną obecnego stanu rzeczy.
Nim przejdę do meritum zaznaczę, iż w moim przekonaniu starając się opisać zjawisko nazywane powszechnie ofensywą „ideologii LGBT+” popełniamy zasadniczy i brzemienny w konsekwencje błąd. Otóż, nie jest żadną tajemnicą, że nie wszyscy, czy może nawet nie większość ludzi borykających się z zaburzeniami seksualności, popiera poczynania aktywistów spod tęczowej płachty. Z drugiej strony w omawianych przedsięwzięciach uczestniczy mnóstwo osób, które z punktu widzenia preferencji seksualnych na pewno przynależą do zbioru tzw. heteryków. Kto w to wątpi niechaj przyjrzy się dokładniej gremiom uczestniczącym w ostatnich paradach. Nie brakuje tam matek z dziećmi, standardowych par damsko-męskich czy też dzieciaków, nie rozróżniających jeszcze dobrze chłopca od dziewczynki. Cóż to oznacza? Ano ni mniej ni więcej tylko to, iż już dawno ruchy firmowane przez społeczności „LGBT” zostały de facto przejęte przez gestorów innego autoramentu. Ponadto na bazie tęczowego proletariatu (siłą rzeczy niezbyt licznego) powstała wciąż powiększająca swe szeregi Wszechświatowa Partia Homonistyczna. I właśnie dlatego środowiska utożsamiające się z ideologią LGBT+ i „walczące o równość” winniśmy postrzegać nie jako ruchy społeczne ale (na razie) quasi polityczne; z predylekcją do wywracania świata na nice. Jak doszło do takiej przemiany?
Wystarczy poszperać w sieci aby przekonać się, że początki współczesnych ruchów reprezentujących osoby „nieheteronormatywne” były dość mizerne. Wprawdzie Ameryka to wylęgarnia i rozsadnik wielu mód, ale i tam właściwie nie da się wypromować czegokolwiek bez odpowiednich środków. Nie są znane przecież przypadki, aby nawet najbardziej ideowy rewolucjonista zaspakajał swe podstawowe potrzeby promieniami słońca i kilkoma kroplami deszczu. Zatem ogólno amerykańska propaganda w zakresie interesów „ruchów gejowskich” (przełom lat 60 i 70) oraz ekspansja ideologii „LGBT+” w skali globalnej stały się możliwymi dopiero po uzyskaniu wsparcia od poważnego biznesu. Skala tej pomocy jest dziś naprawdę niewyobrażalna. Wspomnę tylko, że według Gay Press Report w samych Stanach Zjednoczonych na reklamę kierowaną do mniejszości seksualnych wydaje się rocznie prawie 400 milionów USD! Ile pieniędzy przeznaczają przedsiębiorstwa na różnego rodzaju „lgbt-owskie” fundacje, projekty, stowarzyszenia, kluby i media trudno nawet policzyć. Skąd taka hojność?
Wiadomo powszechnie, iż właściciele i menadżerowie największych korporacji świata żyją przede wszystkim dla robienie biznesów. To dla większości z nas trudne do akceptacji, lecz najtwardsi gracze świata finansów często wyznają tylko jednego bożka – Mamonę. Potrafią wprawdzie zamieniać się także na krótko w filantropów ale z rozsądnym umiarkowaniem i z pewnością nie bezinteresownie. Dlaczego zatem w kwestii wspierania homonistów wykazują brak powściągliwości? Czyżby jednak bieżące interesy? Zdaniem amerykańskich speców od marketingu siła nabywcza zaoceanicznych konsumentów spod znaku „LGBT+” wynosi ok. 800 miliardów dolarów! W naszym kraju też ma być niemała, gdyż - jak twierdzi szef agencji reklamowej S Words - są to osoby, „które nie posiadają dzieci, zatem więcej pieniędzy wydają na inne potrzeby, związane np. modą, jedzeniem poza domem czy podróżami.” W takim świetle można by zaryzykować twierdzenie, iż sprytni biznesmeni wyczuli pismo nosem i w charakterystyczny dla nich sposób bezlitośnie oraz nie oglądając się na moralne oraz społeczne skutki przedsięwzięcia starają się poszerzyć grupę tęczowych klientów. No dobrze, lecz docelowo ile można na tym ugrać? Odbiorcami takich produktów i usług zostanie 1,5%, 3%... A niech tam! 5% konsumentów w danym społeczeństwie. To ma być sukces wart olbrzymich środków pompowanych w taki projekt? Wszak nie każdy homoseksualista czy transwestyta prezesuje lub spełnia się w wolnym zawodzie. Coś jest nie tak…
A może w całej zabawie chodzi o to, iż rekiny biznesu podzielają przekonania ideologów i aktywistów „LGBT+”? Zwykle bowiem bywa tak, że w określone działania angażują się ludzie utożsamiający się z daną ideą z powodów osobistych. Tu też mocno zgrzyta, bowiem kierujący firmami sprzyjającymi homonistom, to pod względem życia prywatnego najczęściej ludzie mieszczący się w spektrum normalności. Zdarzają się wyjątki, lecz nie da się przyjąć, że większość właścicieli banków i korporacji ładujących wagony pieniędzy w tęczową rewolucję, to osoby mające problemy z własną płcią. Zatem…
Potęga sponsoringu...
Sądzę, że rozgrywająca się obecnie za przyczyną homonistów granda ma drugie dno. Prócz zamierzeń krótkoterminowych w rodzaju afirmacji zachowań środowisk „LGBT+” przez większość obywateli, uzyskania przez nie prawa do małżeństw, adopcji dzieci czy wybitnie durne przyznawanie immunitetu z racji „niebinarności” płciowej istnieją także cele długofalowe. Te pierwsze są korzystne dla homonistów oraz dla ich sponsorów. Natomiast te drugie już tylko dla finansowej oligarchii. Dlaczego?
Dobrym przykładem na zobrazowanie problemu jest rewolucja neolityczna. E tam… Dawno i nieprawda! To jednak tylko pozór. Okazuje się bowiem, że skokowy wzrost zamożności i poczucia stabilizacji pierwotnych grup ludzkich stał się możliwym dopiero po udomowieniu zwierząt. Przedtem łowiono, polowano, a nawet okazyjnie wykorzystywano faunę na sposób ekstraordynaryjny. Były to jednak metody na tyle ubogie, że nawet nasz najzamożniejszy przodek mógł zmieścić cały swój dobytek w niezbyt dużym worku. Przyroda bywała kapryśna i nieokiełznana. Gdy w wyniku przemyślnych działań doprowadzono do udomowienia wielu gatunków naszych braci mniejszych życie nabrało blasku. Głodnyś? W chlewiku masz świnkę, a w kurniku trochę ptactwa. Spragnionyś? W obórce wydój krowę. Przemarzłeś? Owieczka tylko czeka na strzyżenie… Wystarczyło otumanić „miłością”, stępić pierwotną dzikość, przełamać opór, stłamsić instynkt samozachowawczy, odebrać wolność by potem już tylko korzystać…
Wiem, wiem… Powyższe słowa mogą wydawać się przesadą i fantastyką. Czyż jednak nasi antenaci nie byli świadkami narodzin i rozkwitu ideologii, które według oficjalnej narracji miały przynieść tej lub innej społeczności, albo nawet całej ludzkości, wieczną szczęśliwość? Czyż pozornie pastelowe miraże nie przeradzały się w hekatomby składane na ołtarzach historii? Czyż w gruncie rzeczy w dziejowych zawieruchach nie chodziło o to: kto na kogo będzie pracował? Oczywiście, że tak! Zmieniały się tylko narracje i profil „proletariatu” wykorzystywanego do zmiany panujących stosunków. Dziś agresywni homoniści to wypisz-wymaluj kalka fanatycznych komunistów sprzed kilku dekad. Ich sojusz z pieniądzem jest tak jak i wówczas tymczasowy. Gdy murzyn zrobi swoje, murzyn będzie mógł odejść. Podobną rolę mają do odegrania zorkiestrowani z homonistami ekoterroryści i piewcy rzekomych zalet multikulti. Czy jesteśmy w stanie obronić się przed takim scenariuszem?
Kilka dni temu jeden z bardziej znanych polskich publicystów na wieść o propagowaniu ideologii „LGBT+” podczas koncertu sponsorowanego przez nadwiślańskiego lidera branży spożywczej, stwierdził, iż z tego powodu nie będzie dokonywał zakupów produktów wytworzonych przez tę firmę. Początkowo apel spotkał się ze sporym odzewem, lecz rychło okazało się, iż jest ona właścicielem tylu marek, że bojkotując jej wyroby można narazić się na poważne odwodnienie. Podobnie – na dobrą sprawę – nie da się zastopować homonistycznej propagandy własnym sumptem. Musielibyśmy cofnąć się do czasów sprzed drugiej rewolucji technologicznej lub emigrować na bezludną wyspę. Oba rozwiązania wydają się nierealne. Cóż pozostaje?
Uważam, że dla skutecznego powstrzymania lub nawet tylko istotnego spowolnienia postępów homonizmu potrzebne są dwie rzeczy. Primo, na pierwszej linii frontu musi pojawić się państwo. Nie może być tak, iż rzesze obywateli dostrzegających powagę niebezpieczeństwa są pozostawione same sobie i skazane na nierówną walkę z globalnymi dysponentami pieniędzy i propagandy. Przecież w razie przegranej także państwo (jako instytucja) skarleje i osłabnie, ustępując pola międzynarodowym siłom. Secundo, należy czym prędzej podjąć działania w zakresie przewartościowania systemu edukacji. Nadania jej nowego azymutu oraz zapełnienia prawdziwie humanistyczną i klasycznie kulturową treścią. Takie postępowanie z pewnością przyniosłoby z czasem pozytywne efekty. Jeśli tego nie uczynimy bez zwłoki, to niebawem powinniśmy zacząć uczyć się machania białymi flagami…
PS Jaki modus operandi jest obecnie stosowany przez tęczowych rewolucjonistów dobrze tłumaczy ten prześmiewczy, ale i instruktywny filmik...
Linki:
https://joemonster.org/art/24112
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl Art. 29. Prawo cytatu Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo