Wyzwania, do których podchodzi się we właściwy sposób, są do pokonania.
L. Shiver
Futurologia nie jest nauką, a jedynie dziedziną wiedzy. Dla niektórych i to określenie zbyt nobilitujące, gdyż wystarczy wskazać palcem na admiratora prognostyki i z kpiącym uśmiechem rzucić: „to ten gość od wróżenia z fusów”. Jajca, że ho ho… Niby logiczne, niby przekonywujące, niby rozsądne, ale… Jeśli zabawa w przewidywanie przyszłości byłaby domeną li tylko wyłudzaczy drobnych, to należałoby temat zakończyć. Tego wszakże nie da się uczynić, ponieważ futurologia traktowana jest z pełną powagą przez nie byle kogo, bo np. przez… rządy USA, Wielkiej Brytanii, Francji, a także Polski! Z ich inicjatywy powoływane są gremia naszpikowane utytułowanymi personami niczym świąteczna babka rodzynkami, mające za zadanie „przewidywanie” przyszłości. Kto nie wierzy niechaj sprawdzi. Zatem jeśli pod opieką królowej brytyjskiej oraz prezydenta Trumpa pozostają „korporacje wróżów” to coś w tym musi być.
Cała sztuka przewidywania tak naprawdę nie ma wiele, a właściwie nic wspólnego z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Trzeba po prostu mieć odpowiednie dane, umiejętności, wiedzę oraz wyobraźnię. Doskonale kuchnię zawodowych „proroków” wytłumaczył swego czasu S. Hawking w „Krótkiej historii czasu”. Mając w pamięci jego receptę na odkrywanie nieodkrytego, znając wyniki wyborów Głowy Państwa i będąc posiadaczem garści informacji o interesującej mnie w tym miejscu sprawie, lekko sobie pofolguję. A co tam!
Pytań dotyczących przyszłych wydarzeń, na które chciałbym poznać odpowiedź, jest całkiem sporo. Powstrzymam się jednak od dawania pełnego upustu ciekawości i ograniczę się do jednej kwestii. Tym co kilkadziesiąt godzin po elekcji prezydenckiej interesuje mnie najbardziej są przyszłe losy… Konfederacji.
Jako konstrukt polityczny Konfederacja spełnia w największej mierze (tak, tak!) oczekiwania nadwiślańskich heroldów demokracji. Ileż to razy słyszeliśmy lament, iż polskie partie polityczne to byty szare, nudne i monotonne. Zero debaty wewnętrznej, zero konkurujących pomysłów, zero różnorodności. Wódz, pretorianie i posłuszne masy wyznawców. Rozkaz i wykonanie. Kropka. Dobra rzecz dla partii, ale niekoniecznie dla kraju. Co by nie mówić - Konfederacja to jednak inna jakość. Wolnościowcy, konserwatyści, tradycjonaliści oraz narodowcy. Prawdziwa feeria charakterów, propozycji i rozwiązań. Merytoryka. Może momentami kontrowersyjna, jeszcze nie w pełni satysfakcjonująca i odpowiednio propagowana, lecz na tle polskiego rynku programów politycznych całkiem, całkiem. Mieszanka doświadczenia i młodzieńczego zapału. Wśród liderów twarze przeorane bruzdą czasu i te jeszcze z rzadka pielęgnowane żyletką. No i podejmowanie decyzji poprzez ucieranie stanowisk. Tego nie znajdziemy obecnie nawet w ZS… Przepraszam. Nawet w PSL.
Druga z oryginalnych cech wspomnianej formacji to nietuzinkowa odporność na ciśnienie zewnętrzne. Jako środowisko przetrwała mocarne naciski wrogów, przeciwników i „przyjaciół” dysponujących licznymi bateriami propagandowych armat. Dorabianie gąb, przyklejanie łatek, straszenie i podpuszczanie… Wszystko na nic. Dodam, że równie wysoki poziom tej umiejętności posiadało PiS, ale jak się wydaje użycie czasu przeszłego w przypadku tej partii jawi się jako uzasadniony zabieg retoryczny.
Wreszcie kwestia trzecia. Wprawdzie nie ostatnia, ale taka z rodzaju najbardziej wartych uwagi. Otóż, gdy obiektywnie przeanalizować drogę działaczy Konfederacji do miejsca, w którym znajdują się dziś, to musi budzić szacunek wytrwałość i nie uleganie - niszczącemu zwykle wiele projektów politycznych - upływowi czasu. Kilkanaście lat prowadzenia pozaparlamentarnej działalności politycznej, edukacyjnej i społecznej bez poważnego wsparcia finansowego i w niesprzyjającej atmosferze zasługuje na uznanie. Wprawdzie ten i ów spośród przywódców Konfederacji poczuł przez chwilę zapach sali posiedzeń Sejmu RP, ale gros aktywistów i członków nie widziało państwowych konfitur nawet przez szybę. A mimo to osiągnęli przyzwoite rezultaty.
Znaczna grupa komentatorów, szczególnie spośród tych o poglądach nie lewicowych, w przypływie wyborczego uniesienia poczęła głosić wszem i wobec, iż losy Konfederacji zostały przesądzone. Według nich „nielojalność” w trakcie II tury wyborów wykazana wobec prezydenta A. Dudy (tak jakby poparcie AD miało być obowiązkiem, a nie prawem i wynikiem namysłu) spowodowała, że ukryte w przed oczami śmiertelników Parki rozpoczęły tkanie żałobnego kiru na potrzeby pogrzebu Konfederacji. Na jakiej podstawie zbudowali takie wniosek? Rozstrzygać próżny trud. Uważam, że jaką by ona nie była, to złowieszczy scenariusz wydaje się mało prawdopodobny. Rzecz jasna wiele się może zdarzyć. Ambicje, zmniejszenie odporności na pokusy, różnice charakterologiczne wśród reprezentantów czołówki formacji itd. Sądzę jednak, iż wielu konfederatów dowiodło już, że są elementem zahartowanym i gotowym na długi marsz. Co do tego nie mam wątpliwości. Tak jak i nie powątpiewam w to, iż są w ich szeregach ludzie potrafiący wyciągać wnioski z historii i uczyć się na błędach oraz… sukcesach innych. A tych chociaż nie ma mrowia, to jednak nie brakuje.
Któż z nas pamięta jeszcze polityczne perypetie J. Kaczyńskiego i skupionych wokół niego ludzi? Nim kierowana przezeń formacja zdominowała scenę polityczną, przez dobrych kilka lat pozostawała w opozycji. Ba, była nawet poza parlamentem. Kto dziś, bez dokonania dokładnej retrospekcji pamięta, iż w 1997 r. prezes PiS zdobył mandat poselski z listy Ruchu Odbudowy Polski (ROP) ze wsparciem tylko nieco ponad 8 000 głosujących? Albo ile procent aktywnych wyborców poparło PiS cztery lata później? Warto to sprawdzić, aby docenić upór i pracę J. Kaczyńskiego. Tego rodzaju przykłady są najpewniej znane konfederatom i dają im nadzieję na sukces.
Jako sympatyk idei propagowanych przez R. Dmowskiego skłaniam się ku tzw. narodowej frakcji w Konfederacji. Wiem jednakże, iż na tę chwilę społeczeństwo polskie nie jest gotowe na istotne wsparcie samodzielnego ugrupowania o takim charakterze. I chociaż hasła zagorzałych zwolenników rozwiązań ultrawolnościowych i hiperkonserwatywnych są dla mnie w wielu punktach nie akceptowalne, to wiem, iż tylko utrzymanie jedności drużyny daje szansę Konfederacji na odegranie znaczącej roli w następnych wyborach parlamentarnych. A okoliczności wydają się być sprzyjające.
Osobiście nie postrzegam obozu Zjednoczonej Prawicy jako wrogów Rzeczypospolitej. Tych mamy aż nadto w innych formacjach. Sądzę. Nie! Jestem pewien, że z doskonale zapowiadającej się pięć lat temu siły reformatorskiej powoli, ale systematycznie, uchodzi powietrze. Jakie są tego przyczyny? Wyjaśnień pojawia się kilka, ale to niezaprzeczalny fakt. Szkoda tylko, że bagatelizowany przez mnóstwo zacnych osób…
Nie jestem pewien na czym ZP skupi się przez kolejne lata. Najpewniej jednak na gospodarce. Brednie środowisk związanych z GW, Polityką, Newsweekiem oraz TVN o nadchodzącym zaciskaniu pętli na sędziowskich szyjach, zawłaszczeniu przez państwo opozycyjnych mediów czy „wyłączeniu Internetu” traktować należy jako wytwory chorej wyobraźni. Nie tylko dlatego, że judziciele stracili już kontakt z rzeczywistością, ale głównie z tej przyczyny, że ZP zwyczajnie nawet o tym nie myśli. Ale, ale… Z drugiej strony pycha i rozpasanie w szeregach władzy ustawodawczej i wykonawczej, zakochanych we własnych sukcesach, wskoczy chyżo na wyższy poziom. Dodajmy do tego lekceważenie kwestii godnościowych, jak również zaniechania w zakresie tworzenia solidnych fundamentów ustrojowych i otrzymamy obraz kondycji dzisiejszych zwycięzców za kilkanaście, najdalej kilkadziesiąt miesięcy. O totalnej opozycji szkoda mówić, bo najprawdopodobniej ulegnie erozji i podziałom. Zresztą w tych rejonach trudno znaleźć potencjalnych wyborców Bosaka czy Brauna.
Nim przejdę do konkluzji zaznaczę, iż mam dość wysoką odporność na argumentację wyssaną z brudnego palca. Nie działają na mnie także szantaże moralne. A tych, wobec wyborców Konfederacji i K. Bosaka, pojawiły się miriady. Odnoszę wrażenie, że były i są one w znacznej części produkowane przez ludzi dobrej woli, ale grzeszących pychą. Rzecz jasna i ja świętym nie byłem, nie jestem i na pewno nie będę, lecz z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że chociaż od zawsze pozostaję wierny swoim przekonaniom to potrafię – nawet z bólem - uszanować odmienny pogląd. To ostatnie zastrzeżenie jest o tyle istotne, iż w przeciwieństwie do całej rzeszy obecnych krytyków Konfederacji i jednocześnie zawziętych fanów Zjednoczonej Prawicy, przez całe dorosłe życie nie popełniłem grzechu oddania swego głosu na UD/UW, SLD, PO, czy inne ugrupowanie, wystrugane z banana a następnie obdarzone koncesją przez gen. Kiszczaka lub jego współpracowników. Wspominam o tym nie bez kozery. Mierzi mnie bowiem krótka pamięć niektórych obserwatorów naszego życia publicznego (tych z S24 również), którzy wzorem R. Ziemkiewicza zapomnieli, że ulegli onegdaj czarowi „krula Europy” lub innej szemranej agitacji, a obecnie na wyścigi kpią z „ruskich onuc”. Wiem, że każdy może popełnić błąd, żałować czynu i pójść dalej prostą ścieżką. To jedno z podstawowych ludzkich praw. Ale właśnie z tej przyczyny neofici winni zachować umiar w krytyce. Szczególnie wobec tych, którzy nie akceptują ciągłego uprawiania polityki na zasadzie wybierania mniejszego zła. To tyle w sprawie przyzwoitości. Zatem do brzegu…
Przed Konfederacją pojawiła się olbrzymia szansa. Szansa, której nie wykorzystanie oczywiście nie grozi końcem świata, choć z pewnością przyczyni się do powolnego staczania się przez nasz kraj w odmęty morza „postępu”. Poza tą partią nie ma bowiem dziś w Polsce realnej, nieubabranej w bagnie przeszłości i świadomej swej misji prawicowej siły politycznej. Wiem, że politykę i polityków należy koniecznie traktować z wielką ostrożnością i bez religijnego uwielbienia. Trzeba o tym pamiętać! Natomiast gdzie, jeśli nie w Konfederacji, szukać ma nadziei człowiek zdegustowany brakiem albo zawieszeniem w próżni niezbędnych reform i wzbudzającą niesmak praktyką polityczną? Obywateli odczuwających pragnienie rzetelnego podejścia do pojawiających się wyzwań i zabezpieczenia państwa polskiego na przyszłość jest wielu. Przypuszczam, że oni również z zadowoleniem przyjęliby powstanie za kilka lat koalicji z udziałem Konfederacji, zdolnej do prawidłowego zdiagnozowania sytuacji oraz szybkiego i skutecznego (!) przeprowadzenia remontu gmachu Rzeczypospolitej.
Chciałbym aby powyższe amatorskie wariacje futurologiczne okazały się trafionymi, a Konfederacja przeszła udanie przez „Morze Czerwone”. Mam przekonanie, że są na to widoki, a podstawowym warunkiem niezbędnym dla powodzenia takiego scenariusza jest cierpliwe i mądre postępowanie jej liderów. Dlatego mam dla nich przesłanie autorstwa J. La Fontaine, który wbrew potocznej opinii był do szpiku kości realistą i człowiekiem nadzwyczaj poważnym: Pomóż sobie sam, to i Bóg ci pomoże! Tym zaś, którzy mają trudności z odróżnieniem interesu partyjnego od racji stanu i z lubością oddają się chłostaniu wyborców Konfederacji, z dobrego serca zalecam szklankę wody. Zimnej.
PS Według wstępnych szacunków około 300 000 wyborców PiS z roku 2019 poparło w II turze R. Trzaskowskiego…
Link:
https://www.bbn.gov.pl/download.php?s=1&id=2021
Inne tematy w dziale Polityka