Można śmiało powiedzieć, że EURO 2021 uratowało futbol. Pokazało, że ma on jeszcze sens z punktu widzenia przeciętnego kibica i nie jest tylko maszynką do zarabiania pieniędzy, ale też może dostarczać różnych emocji - radować, wzruszać, a nawet przerażać
W związku z pandemią i innymi okolicznościami piłka nożna popadła w największy kryzys od niepamiętnych czasów. Puste stadiony, mecze wyglądające jak sparingi, bardzo długie przerwy w rozgrywaniu spotkań - nie przełożyło się to na atrakcyjność piłki nożnej i wielu kibiców w czasie pandemii uświadomiło sobie, że bez futbolu da się żyć. Okazało się bowiem, że piłka nożna bez kibiców jest naga, nawet jeśli po boisku biegają piłkarze warci miliony euro.
Futbol w kryzysie
Na domiar złego w tym roku doszło do największego w historii zamachu na światową piłkę. W sytuacji, gdy od dawna Liga Mistrzów przypomina batalię, w której między sobą biją się najbogatsi wymieniający się gwiazdami, grupa prezesów na czele z Florentino Perezem postanowiła jeszcze bardziej zelitaryzować rozgrywki klubowe tworząc ligę, do której wstęp mieliby tylko najbogatsi. Do rokoszu ostatecznie nie doszło, a buntownicy zostali spacyfikowani, ale niesmak pozostał. W średnich więc nastrojach przystępowano do mistrzostw Europy. Pamiętano przecież dość niski poziom turnieju rozgrywanego w 2016 roku. Słusznie obawiano się, że nowa formuła mistrzostw opierająca się na rozgrywaniu meczów w całej Europie nie podniesie atrakcyjności EURO. Bano się też, że przemęczenie piłkarzy wynikające z potrzeby grania większej liczby meczów po okresie długiej przerwy spowodowanej pandemią, wpłynie na ich dyspozycję w trakcie turnieju.
Mistrzostwa zwróciły nam radość z futbolu
A tymczasem, zupełnie na przekór wielu okolicznościom, byliśmy świadkami naprawdę wspaniałego turnieju. Zobaczyliśmy wiele emocjonujących meczów z dużą ilością pięknych goli. Obserwowaliśmy pierwszy raz tak efektownie grających Włochów, a co za tym idzie starcie włoskiego futbolu ofensywnego z pragmatycznym angielskim, w którym zwycięstwo odnieśli ci pierwsi. Widzieliśmy filmowy wręcz dramat Duńczyków, którzy od pokonali długą drogę od reanimacji swojej największej gwiazdy na boisku do awansu do półfinału i postraszenia Synów Albionu. Na własnych oczach doświadczyliśmy dramatu Southgate'a, który mimo że wykręcił bardzo dobry wynik, to w oczach wielu kibiców znów stał się antybohaterem, a demony z 1996 roku do niego powróciły. Swoje piękne historie napisali też Szwajcarzy i Czesi, którzy wysłali do domu Francuzów i Holendrów. Także ci, którzy odpadli już w fazie grupowej, jak Szkoci czy Węgrzy, potrafili zaimponować nam walecznością. Rozszerzenie liczby uczestników, umożliwienie awansu z trzeciego miejsca w grupie i pustki na niektórych stadionach nie sprawiły, że poziom mistrzostw był niski.
Ba, nawet cała ta nieprzyjemna otoczka wokół Anglików i ich kibiców nadawała kolorytu temu turniejowi. Powiedzmy sobie szczerze - każdy dobry film potrzebuje czarnych charakterów. Wisienką na torcie było podważenie jednego z największych futbolowych mitów opierających się na założeniu, że karny to prawie gol.
Jednym słowem, gdy w futbolu klubowym najbogatsi walczą o to, by być jeszcze bogatszymi, futbol reprezentacyjny przypomniał, że w piłce nożnej najważniejsze są emocje i spektakl. I nadal piłka nożna jest w kryzysie, o czym świadczy chociażby o 15 procent mniejsza niż w 2016 roku oglądalność tych mistrzostw, ale jeśli EURO 2021 stanowiłoby pierwszy krok do jego uzdrowienia, to nie miałbym nic przeciwko.
Socjaldemokrata odcinający się od lewicy, chwalca PiS, ale też często ostry krytyk, symetrysta, wymykający się prostym podziałom.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport