Prezydent USA raczył odwiedzić Polskę, co oczywiście klasa rządząca uznała za wielki sukces oraz za dowód, że Polska liczy się w polityce światowej.
Oczywiście zaprzysięgli zwolennicy „dobrej zmiany” (oraz zapewne „gimbaza”) nie raczyli zauważyć, że wielokrotnie gościliśmy prezydentów USA - po raz pierwszy urzędujący prezydent USA (Richard Nixon) odwiedził Polskę w 1972 r. Wcześniej Polsce bywali także przyszli prezydenci USA również (w 1939 r. jako młody attache) John F. Kennedy oraz w 1945 r. generał Dwight Eisenhower, a od wizyty Richarda Nixona jedynie Ronald Reagan nie odwiedził Polski w okresie swej prezydentury, która zresztą przypadła w dość nieciekawym okresie (1982-89), który R.Reagan podsumował dość krótko:
My fellow Americans, the leaders of the Polish government are a bunch of no good, lousy bums.
Reagan odwiedził Polskę już jako były prezydent w 1990 r., otrzymał Krzyż Wielki Orderu Zasługi RP, a pośmiertnie w 2007 r. Order Orła Białego.
Wizyty prezydentów USA w Polsce nie są więc żadnym wyjątkowym wydarzeniem, a wręcz przeciwnie, gdyby Donald Trump nie odwiedził Polski byłoby to wręcz dziwne tym bardziej, że wybory w „polskich stanach” (Wisconsin, Michigan i Pensylwanii) zakończyły się zwycięstwem Trumpa, co było sporym zaskoczeniem (stany te zazwyczaj głosowały na demokratów).
Wizyta Donalda Trumpa została zorganizowana według schematów wypróbowanych jeszcze w PRL. Zadbano o właściwą publiczność oraz odpowiednie jej reakcje – nawet chyba za bardzo, bo przedstawicieli opozycji musiała zaprosić ambasada USA, zaś o wejściówki dla dowiezionych autobusami zwolenników PiS zadbali zobligowani do tego posłowie tej partii. Atmosfera przypominała mi tak zwane „masówki” tym bardziej, że nie zabrakło „spontanicznego” skandowania nazwiska Prezydenta oraz głośno demonstrowanej dezaprobaty dla Lecha Wałęsy.
Przemówienie Prezydenta Donalda Trumpa powieliło właściwie wystąpienia jego poprzedników poprzedników i stanowiło laurkę dla narodu polskiego. Donald Trump zdecydował się jednak na stwierdzenie, że we wrześniu 1939 r. dokonano faktycznie czwartego rozbioru Polski oraz na wytknięcie Armii Czerwonej braku pomocy dla Powstania Warszawskiego. Warto również podkreślić, że po raz pierwszy nie odniosłem wrażenia, że Powstanie Warszawskie (1944) jest mylone z Powstaniem w getcie warszawskim (1943). Oczywiście o roli USA w konferencjach pokojowych w Teheranie, Jałcie i Poczdamie oraz o fascynacji „wujaszkiem Joe” (jak w USA nazywano Stalina) nie usłyszeliśmy ani słowa... Na szczęście nie usłyszeliśmy połajanek, jak podczas wizyty Baracka Obamy.
Konkretów po tej wizycie pozostało niewiele. Zazwyczaj wizyta głowy państwa jest okazją do formalnego (w świetle jupiterów) podpisania wcześniej zawartych porozumień – w przypadku tej wizyty nic takiego nie nastąpiło, bo nagłaśniane memorandum to przecież etap wstępny (o ile nie przedwstępny) zakupu systemu Patriot. Króciutkie rozmowy (łącznie ok. 1 godziny) Prezydentów i całych delegacji zakończone zostały wygłoszeniem dość lakonicznych komunikatów.
Moim zdaniem największe (choć na razie chyba tylko propagandowe) znaczenie miał udział i wygłoszenie przez Donalda Trumpa przemówienia na szczycie Trójmorza – czyli de-facto na razie dość luźnego porozumienia byłych „demoludów” (do których zaliczam kraje nadbałtyckie) oraz Austrii. Dość łatwo zauważyć, że te kraje może łączyć rzeczywista wspólnota interesów wynikająca przede wszystkim z najnowszej historii. Zostały one „podarowane” (proszę zgadnąć przez kogo?) jako strefa wyłącznych wpływów Stalinowi (Austrii się udało wyrwać „spod noża”). Węgry przekonały się w 1956 r. jak „Wolny Świat” broni w praktyce wartości demokratycznych:
„Przed powstaniem i w jego czasie sekcja węgierska radia „Wolna Europa” obiecywała Węgrom militarną pomoc Zachodu, zachęcając ich do zbrojnego wystąpienia. A tak naprawdę to USA przekazały ZSRR notę wyjaśniającą, że „Węgry nie są sojusznikiem USA i nie traktujemy tego kraju jako naszego potencjalnego sojusznika wojskowego””. Trzy dni po otrzymaniu tej noty ZSRR wznowił poprzednio zawieszone działania militarne na Węgrzech, które przyniosły wiele ofiar...
Kraje „Trójmorza” mogą się słusznie obawiać, że pozostaną na zawsze „Unią Europejską B”. Na skutek pozostawienia ich na długie lata w strefie hegemonii sowieckiej są słabsze ekonomicznie, jednak dzięki poparciu USA (a może wkrótce także Wielkiej Brytanii) mogą zacząć efektywnie dbać o swoje interesy i „wybić się na niezależność”.
Samobójcza polityka migracyjna rdzenia Unii Europejskiej oparta najpierw o zaproszenie migrantów (co tu dużo ukrywać, głównie ekonomicznych), a potem o wywieszenie tabliczek z napisem „Przez granicę uprasza się nie przechodzić” daje już wyraźne rezultaty. Francja nie jest w stanie (w XXI wieku!!!) zadbać o bezpieczeństwo swoich dróg, na których grasują zbójcy! Jak wyglądał wczoraj Hamburg widzieliśmy w TV. Nowa administracja USA wyraźnie nie ma ochoty na uruchamianie kolejnego „Planu Marshalla” wspierającego politykę „multi-kulti” - Ameryka ma przecież w pamięci własne doświadczenia w tym zakresie. Rezultaty G20 wydają się potwierdzać tą tezę.
Reasumując – było miło, ale należy się uważnie przyglądać rzeczywistym posunięciom Donalda Trumpa i całej administracji USA. Może jeszcze przyjdzie czas na konkrety. Idea Trójmorza może być przyszłościowa, ale trzeba bardzo dbać o ten zapalony wątły płomyczek współpracy, aby tradycyjnie wielkomocarstwowe marzenia niektórych polskich polityków nie zgasiły go w zarodku.
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 76 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka