Początek listopada to szczególne dni, podczas których w naszym życiu przypominamy sobie o śmierci. Sprzyja temu szykująca się do zimy przyroda, opadające martwe liście, coraz krótsze dni i dłuższe noce.
Dziś najczęściej nie jest to po prostu możliwe. Rodziny wielopokoleniowe (moja generacja najczęściej się w takich rodzinach wychowała) należą do rzadkości. Dziś nacisk środowiska powoduje, że młodzi ludzie zakładający nową rodzinę dążą do niezależności i odseparowania się na co dzień od swych rodzin. Powstają programy w rodzaju „rodzina na swoim”, przy czym jako rodzinę rozumie się parę młodych ludzi oraz jedno lub dwójkę dzieci. W dodatku różne organizacje oraz terapeuci propagują tezę, że kobieta i mężczyzna mają równe prawa do realizacji własnych indywidualnych celów i marzeń. W rezultacie rodzina stała się czymś w rodzaju kontraktu, w którym powinno się określić prawa „umawiających się stron do własnej samorealizacji”. A tymczasem sukcesem rodziny może być jedynie jej wspólny sukces, a to jest możliwe jeśli rodzina tworzy prawdziwą parę. Dziś prawie nikt nie mówi się już o wspierających się małżonkach, którzy sobie nawzajem pomagają w osiąganiu wspólnych celów życiowych.
Zmierzch tradycyjnych rodzin wielopokoleniowych przyszedł do nas z tak zwanego „zachodu”. W polskiej tradycji więzi rodzinne oraz rodziny wielopokoleniowe były silnie zakorzenione – zarówno w wyższych jak i niższych klasach społeczeństwa. Dwory i dworki szlacheckie, w których wspólnie mieszkały duże rodziny dość szybko zniknęły, w domach i chłopskich chatach na wsiach rodziny wielopokoleniowe przetrwały najdłużej. W sposób naturalny wiele rodzin zachowało silne więzi nawet gdy przeniosły się do miast. W takich rodzinach wszyscy – łącznie z dziećmi stykali się ze śmiercią. Była ona traktowana jako coś naturalnego podobnie jak narodziny. Rodzina wielopokoleniowa była rzeczywistą, dość samodzielną „komórką społeczną”, której członkowie wzajemnie się wspierali. W takiej rodzinie możliwe było przekazywanie zadań i obowiązków, co nie jest możliwe w lansowanym obecnie modelu rodziny. Tak naprawdę tą zmianę spowodowała komercjalizacja życia, a nie migracja ze wsi do miast, ponieważ ludzie przynosili ze sobą stare zwyczaje – widoczne było to się na przykład w początkach Nowej Huty. „Babciowe” nie rozwiąże problemu opieki nad dziećmi jeśli babcia będzie mieszkać w odległej dzielnicy miasta. Jeśli ktoś z dalszej rodziny poważnie zachoruje trzeba będzie poszukać hospicjum...
Rezultaty tych zmian widać „gołym okiem”. Rosnąca szybkość życia powoduje, że małżonkowie mają coraz mniej czasu dla siebie. W dodatku często żyją w ciągłym stresie. Czasy, w których większość ludzi rozpoczynała się pracę o godzinie 7:30 i kończyła o 15:30 już dawno minęły. Dziś liczy się „dyspozycyjność”. A tu trzeba „osiągnąć zdolność kredytową” , a później przez wiele lat płacić raty za mieszkanie będące de-facto przez 20-30 lat własnością banku. Skromne mieszkanko dwupokojowe (40 m^2) kosztuje dziś znacznie ponad 560 000 złotych. Aby uzyskać taką „zdolność kredytową” bezdzietna para musi mieć dochód w wysokości ok. 9000 zł/m-c, zaś para z jednym dzieckiem ok.11 000 zł miesięcznie. Raty kredytu (na 30 lat!) wyniosą około 3700 zł miesięcznie – bankowi oddamy więc ponad 1 300 000 zł (jeden milion trzysta tysięcy) i to jak dobrze pójdzie i nie będzie żadnego kryzysu! Według GUS mediana płacy w Polsce (w gospodarce narodowej) wynosi 6500 zł brutto – czyli ok. 4700 zł netto (na rękę). Czyli ponad połowa Polaków zarabia mniej (GUS podaje tylko dane dla „gospodarki narodowej”)! Do tego należy doliczyć koszty energii, telekomunikacji oraz eksploatacji…
Znakiem czasu stały się miasta zwane „Sun Cities”, których sporo powstało już w USA i w innych krajach. Są one przeznaczone dla bogatych emerytów i w założeniu mają im zapewnić (za marne kilkadziesiąt tysięcy dolarów) spokojną i radosną jesień życia. Tak naprawdę usuwają one starzejących się (bogatych!) ludzi sprzed oczu społeczeństwa, a w moim przekonaniu wyalienowanie starszych ludzi jest najgorszym możliwym rozwiązaniem. W Polsce temu samemu celowi służą różnego rodzaju Domy Seniora (cena pobytu ok. 7000 zł/m-c) lub odpłatne DPS-y. Dla poważnie chorych są przeznaczone hospicja (niektóre są dofinansowywane przez NFZ). Jednak wspólną cechą tych wszystkich rozwiązań jest wyrwanie często stojących już przed śmiercią starszych ludzi z ich naturalnego środowiska i w konsekwencji odseparowanie ich od reszty społeczeństwa.
W znanej suplikacji śpiewa się:
„Od nagłej a niespodziewanej śmierci, zachowaj nas Panie!”
Jeśli mógłbym dokonać wyboru, to zmieniłbym ten tekst na „Od długiej agonii w samotności z dala od najbliższych zachowaj mnie Panie”
Komentarze
Pokaż komentarze (15)