Dziś Wszystkich Świętych, jutro Zaduszki.
W rozbieganym w poszukiwaniu choćby chwilowego sukcesu w życiu dziś przypominamy sobie, że odchodzenie i smierć sa naturalnymi etapami życia, choć robimy wszystko, aby na co dzień o tym nie pamiętać!
Początek listopada to szczególne dni, podczas których w naszym życiu przypominamy sobie o śmierci. Sprzyja temu szykująca się do zimy przyroda, opadające martwe liście, coraz krótsze dni i dłuższe noce.
Na co dzień nie chcemy zauważać, że starość i śmierć są naturalnymi etapami życia. Jeszcze „za moich czasów” czymś całkiem naturalnym było umieranie wśród bliskich w rodzinnym domu. Tak zmarła moja mama oraz babcia, podobnie było w rodzinie mojej żony. Jeśli ktoś poważnie zachorował próbowano go oczywiście leczyć - najczęściej w szpitalu. Czasem leczenie (choć niekiedy po dłuższym czasie) przynosiło oczekiwane efekty i człowiek z podratowanym zdrowiem wracał do aktywnego życia. W przypadku ciężkich chorób często bywało jednak inaczej – prowadzący chorego lekarze informowali rodzinę, że niestety nie mogą nic więcej zrobić i najczęściej chory w stanie terminalnym wracał do domu pod opiekę najbliższych.
Dziś najczęściej nie jest to po prostu możliwe. Rodziny wielopokoleniowe (moja generacja najczęściej się w takich rodzinach wychowała) należą do rzadkości. Dziś nacisk środowiska powoduje, że młodzi ludzie zakładający nową rodzinę dążą do niezależności i odseparowania się na co dzień od swych rodzin. Powstają programy w rodzaju „rodzina na swoim”, przy czym jako rodzinę rozumie się parę młodych ludzi oraz jedno lub dwójkę dzieci. W dodatku różne organizacje oraz terapeuci propagują tezę, że kobieta i mężczyzna mają równe prawa do realizacji własnych indywidualnych celów i marzeń. W rezultacie rodzina stała się czymś w rodzaju kontraktu, w którym powinno się określić prawa „umawiających się stron do własnej samorealizacji”. A tymczasem sukcesem rodziny może być jedynie jej wspólny sukces, a to jest możliwe jeśli rodzina tworzy prawdziwą parę. Dziś prawie nikt nie mówi się już o wspierających się małżonkach, którzy sobie nawzajem pomagają w osiąganiu wspólnych celów życiowych.
Zmierzch tradycyjnych rodzin wielopokoleniowych przyszedł do nas z tak zwanego „zachodu”. W polskiej tradycji więzi rodzinne oraz rodziny wielopokoleniowe były silnie zakorzenione – zarówno w wyższych jak i niższych klasach społeczeństwa. Dwory i dworki szlacheckie, w których wspólnie mieszkały duże rodziny dość szybko zniknęły, w domach i chłopskich chatach na wsiach rodziny wielopokoleniowe przetrwały najdłużej. W sposób naturalny wiele rodzin zachowało silne więzi nawet gdy przeniosły się do miast. W takich rodzinach wszyscy – łącznie z dziećmi stykali się ze śmiercią. Była ona traktowana jako coś naturalnego podobnie jak narodziny. Rodzina wielopokoleniowa była rzeczywistą, dość samodzielną „komórką społeczną”, której członkowie wzajemnie się wspierali. W takiej rodzinie możliwe było przekazywanie zadań i obowiązków, co nie jest możliwe w lansowanym obecnie modelu rodziny. Tak naprawdę tą zmianę spowodowała komercjalizacja życia, a nie migracja ze wsi do miast, ponieważ ludzie przynosili ze sobą stare zwyczaje – widoczne było to się na przykład w początkach Nowej Huty. „Babciowe” nie rozwiąże problemu opieki nad dziećmi jeśli babcia będzie mieszkać w odległej dzielnicy miasta. Jeśli ktoś z dalszej rodziny poważnie zachoruje trzeba będzie poszukać hospicjum...
Rezultaty tych zmian widać „gołym okiem”. Rosnąca szybkość życia powoduje, że małżonkowie mają coraz mniej czasu dla siebie. W dodatku często żyją w ciągłym stresie. Czasy, w których większość ludzi rozpoczynała się pracę o godzinie 7:30 i kończyła o 15:30 już dawno minęły. Dziś liczy się „dyspozycyjność”. A tu trzeba „osiągnąć zdolność kredytową” , a później przez wiele lat płacić raty za mieszkanie będące de-facto przez 20-30 lat własnością banku. Skromne mieszkanko dwupokojowe (40 m^2) kosztuje dziś znacznie ponad 560 000 złotych. Aby uzyskać taką „zdolność kredytową” bezdzietna para musi mieć dochód w wysokości ok. 9000 zł/m-c, zaś para z jednym dzieckiem ok.11 000 zł miesięcznie. Raty kredytu (na 30 lat!) wyniosą około 3700 zł miesięcznie – bankowi oddamy więc ponad 1 300 000 zł (jeden milion trzysta tysięcy) i to jak dobrze pójdzie i nie będzie żadnego kryzysu! Według GUS mediana płacy w Polsce (w gospodarce narodowej) wynosi 6500 zł brutto – czyli ok. 4700 zł netto (na rękę). Czyli ponad połowa Polaków zarabia mniej (GUS podaje tylko dane dla „gospodarki narodowej”)! Do tego należy doliczyć koszty energii, telekomunikacji oraz eksploatacji…
W takim mieszkaniu można żyć z jednym małym dzieckiem, ale o zapewnieniu opieki nad chorym członkiem rodziny raczej nie może być mowy. Odchodzący człowiek wymaga często całodobowej opieki, a tu przecież trzeba ciągle zarabiać na codzienne wydatki, co często wiąże się z koniecznością wydłużenia czasu pracy.
Znakiem czasu stały się miasta zwane „Sun Cities”, których sporo powstało już w USA i w innych krajach. Są one przeznaczone dla bogatych emerytów i w założeniu mają im zapewnić (za marne kilkadziesiąt tysięcy dolarów) spokojną i radosną jesień życia. Tak naprawdę usuwają one starzejących się (bogatych!) ludzi sprzed oczu społeczeństwa, a w moim przekonaniu wyalienowanie starszych ludzi jest najgorszym możliwym rozwiązaniem. W Polsce temu samemu celowi służą różnego rodzaju Domy Seniora (cena pobytu ok. 7000 zł/m-c) lub odpłatne DPS-y. Dla poważnie chorych są przeznaczone hospicja (niektóre są dofinansowywane przez NFZ). Jednak wspólną cechą tych wszystkich rozwiązań jest wyrwanie często stojących już przed śmiercią starszych ludzi z ich naturalnego środowiska i w konsekwencji odseparowanie ich od reszty społeczeństwa.
W znanej suplikacji śpiewa się:
„Od nagłej a niespodziewanej śmierci, zachowaj nas Panie!”
Jeśli mógłbym dokonać wyboru, to zmieniłbym ten tekst na „Od długiej agonii w samotności z dala od najbliższych zachowaj mnie Panie”
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 76 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura