Jeśli związek ma stać się rodziną nie może być warunkowym kontraktem dwojga osób, który w razie potrzeby można rozwiązać.
Oczywiście, można być szczęśliwym także w takim, luźnym związku, ale to nie oznacza, że jest to rodzina!
Propagowane także na "Salonie24" trącące feminizmem lub męskim szowinizmem poglądy dotyczące rodziny w moim przekonaniu są błędne, a co najmniej niebezpieczne. Czym więc jest rodzina i jaki jest cel jej powstania? Otóż założenie rodziny oznacza rozpoczęcie budowy własnego, nowego gniazda i utrzymanie go przez dłuższy czas, a to nie jest proste i łatwe zadanie.
Jeśli decydujemy się na dzieci - to sprawa jest oczywista. Musimy dbać o utrzymanie zbudowanego gniazda dopóty, dopóki nie "wyfruną" z niego nasze "pisklęta". A to oznacza około 20 lat starań, trosk, zmartwień i niekiedy również kłopotów.
Utrzymanie rodziny przez tak długi okres czasu wymaga, aby rodzice (niezależnie, od tego jaki charakter ma związek) stanowili PARĘ, a nie pozostawali odrębnymi, niezależnymi od siebie jednostkami. Rodzina oznacza współpracę i to na "długie łokcje". Prawdziwa rodzina to nie jest kontrakt zawarty pomiędzy osobno realizującymi się osobami! Nawet jeśli na początku połączyła nas głęboka miłość to nie oznacza, że nigdy nie pojawią się kryzysy. W końcu rodzina jest związkiem dwóch różnych jednostek - konieczne jest więc wzajemne zrozumienie i współpraca. Oznacza to branie pod uwagę chęci partnera, a nawet odgadywanie jego niewypowiedzianych życzeń. Decydujące znaczenie ma tu chęć jak najczęstszego przebywania ze sobą, tylko bowiem wówczas mamy szansę głębiej poznać i zrozumieć swojego partnera. Seks jest oczywiście bardzo ważny, ale jeśli osoby tworzące PARĘ kilkanaście lat po zawiązaniu rodziny wychodzą wieczorami do parku posiedzieć na ławeczce (koniecznie bez smartfonów!), porozmawiać lub nawet pomilczeć to można wróżyć takiej PARZE długi i szczęśliwy związek.
PARA to nie są po prostu dwie niezależne osobowości - PARA powinna stanowić całość! Egoizm, indywidualny hedonizm i inne podobne -izmy są wykluczone! Nie jest przecież możliwe (a poza tym byłoby niewyobrażalnie nudne), gdyby jednostki tworzące miały w 100% identyczne zainteresowania oraz oczekiwania. Konieczne jest uzgadnianie poglądów i dążeń - a do tego konieczne są długie, i szczere wieczorne rozmowy, w trakcie których obie strony na pierwszym miejscu będą stawiać istnienie i dobro PARY i tym samym prawdziwej, a nie udawanej rodziny.
Istotne jest, aby obie strony starały się zrozumieć i uwzględniać chęci i życzenia partnera. Podam prosty przykład z własnego życia. Nasza kolejna córka urodziła się pod koniec czerwca. Mieliśmy juś wówczas dwoje podrosłych dzieci, byliśmy więc doświadczonymi rodzicami i wiedzieliśmy, co nas czeka. Podjęliśmy więc (głównie z inicjatywy mojej żony), że ja zabieram starszą dwójkę na wakacje pod namiot nad morze, a żona korzystając w razie potrzeby z pomocy reszty rodziny (niezastąpione babcie!) zostanie z małą. Udało się! Spędziłem z dziećmi wspaniałe wakacje, zaś żona nie była obciążona nadmiarem obowiązków i miała czas na odpoczynek pomiędzy czynnościami "obsługi" niemowlaka. Po powrocie znalazłem ją zrelaksowaną i uśmiechniętą.
Jeśli zdarzy się jakiś poważniejszy kryzys (niebezpieczny jest okres po około siedmiu-dziesięciu latach) - i ktoś "zauroczy" naszego partnera, to jeśli tworzymy z nim prawdziwą PARĘ mamy bardzo duże szanse, aby w porę rozpoznać niebezpieczeństwo. Poza tym prawdziwą PARĘ bardzo trudno rozerwać - łączy ją bowiem o wiele więcej niż seks i pożądanie. PARA składa się przecież z dwóch nierozłącznych połówek!
Ważna jest również (u obu stron!) wzajemna akceptacja oraz akceptacja samego siebie. Ja bardzo lubiłem obserwować, że moja żona wzbudza zainteresowanie innych mężczyzn. Projektowałem i nawet szyłem dla niej dość seksowne stroje, gdy tylko miałem takie możliwości przywoziłem je także z tak zwanego wówczas "zgniłego zachodu". Obserwowałem, jak zaczęła dbać o swój wygląd oraz akceptować siebie i swoje ciało. Czy się bałem, że mnie może zdradzić? Tak naprawdę to nie, choć gdyby chciała, to okazji by jej nie brakło, jednak tworzyliśmy przecież PARĘ. Mnie zresztą też nie. Oczywiście w 100% pewny jestem jedynie siebie, ale jakoś nigdy nie odczuwałem zazdrości - a wręcz przeciwnie dumę, że moja żona podoba się innym, nawet wówczas, gdy na basenie wyszła w bikini z szatni dobiegły mnie słowa zachwytu - "popatrz, jaka dziwa!"! Była już wówczas 36-latką, matką czwórki dzieci.
Sam także polubiłem samego siebie.
Oczywiście zdarzało się, że na nią nakrzyczałem (dziś tego żałuję i się wstydzę), ona też miewała do mnie różne pretensje. Traktowaliśmy to jako epizody - ja jestem sangwinikiem, któremu złość błyskawicznie przechodzi, ona jako flegmatyk zaś bezwzględnie z tego korzystała. Z upływem lat coraz lepiej się do siebie dopasowywaliśmy. Ona kochała malarstwo - a ja technikę i muzykę. Sporo Świata oglądnęliśmy razem...
Jesień życia poddała nas poważnym próbom - najpierw "wysiadło" moje serce (skończyło się dość poważnym zabiegiem), a później zostałem poważnie kontuzjowany w wypadku samochodowym (złożone operacje ortopedyczne i ponad miesiąc na wózku inwalidzkim). Niedługo później śmiertelnie na bardzo rzadką, nieuleczalną chorobę zachorowała moją żona - i role się odwróciły- tym razem to ja pchałem jej wózek i opiekowałem się nią podczas jej półrocznej agonii. Ale nawet wówczas potrafiła się do mnie uśmiechnąć. Myślę, że oboje zdaliśmy wielki egzamin - życie to wspaniała rzecz, ale co ma początek, musi też mieć swój koniec...
Postscriptum:
Związek z moją pierwszą moją żoną trwał raptem 3 lata i rozstaliśmy się w zgodzie. Nie udało nam się bowiem stworzyć rodziny,
Ta porażka dużo mnie nauczyła.
Z drugą doczekaliśmy się czwórki dziś już dorosłych dzieci i przeżyliśmy w szczęściu, kłopotach, zdrowiu i w chorobie 48 lat
Dziewczyny (niezależnie od wieku!) nie skreślajcie więc z góry chłopaków "z odzysku"!
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 76 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo