Każde kolejne pokolenie stara się urządzić Świat po swojemu - i ma rację, bo urządza go dla siebie. Stare, ponad 70 letnie pryki, które wchodzą już w smugę cienia mogą co najwyżej coś próbować doradzić - wszak to nie oni będą ważni w tym nowym, przefasonowanym przez młodych Świecie.
Kiedyś było inaczej - urodziłem się w 1948 r. i całą edukację szkolną przeszedłem w szkołach męskich. Najpierw była to "podstawowa 4" przy krakowskich Plantach, a potem V Liceum przy ul. Studenckiej (przemianowanej na Świerczewskiego). Dziewczęta w tych szkołach pojawiły się, gdy ja już je kończyłem...
W młodości mieszkałem na ówczesnych peryferiach Krakowa, w dzielnicy "Półwsie Zwierzynieckie", gdzie jeszcze w latach 1950-60 żywy był folklor miejski, grywały autentyczne orkiestry podwórkowe (niektóre zrobiły karierę np. "Makino"):
https://www.youtube.com/watch?v=UFtyvrfJYts
To dzielnica, gdzie są stadiony Cracovii i Wisły (w pobliżu na Ludwinowie także Garbarnii) - chodziłem na mecze, gdzie w/g dzisiejszych standardów panowała piknikowa atmosfera ("Lody pingwin na śmietanie, kto poliże, temu stanie" lub "Sędzia, kanarki doić!" itp.). Gdy ktoś z nas, młodych zaczynał rozrabiać odzywali się lokalni kibice "kawalerka, spokój do cholery!".
Do szkoły chodziłem obowiązkowo z tarczą (z numerem szkoły na rękawie) i obowiązywał "dress code - smart, but casual" (w V liceum garnitur granatowy i "studencka" czapka). Publiczne palenie papierosów wiązało się z ryzykiem reprymendy "Te, gówniarz, wypśnij tego śluga!" - miałem ciągle przepaloną podszewkę w rękawach i kieszeniach. Taki był nasz chłopięcy światek.
Dziewczyny były ogromną atrakcją owianą mgiełką tajemnicy. Ich też obowiązywał szkolny "dress code" - fartuszek często z "marynarskim" kołnierzykiem itp. W naszym chłopięcym światku wszystko było proste i oczywiste - a one coś szeptały sobie do uszek, chodziły po parku z rączkę, często się głośno "chichrały". Nie rozumieliśmy ich - a jednak coraz bardziej nas fascynowały. Zaczęliśmy się o nie starać. O przeklinaniu w obecności dziewcząt nie było mowy! Były dla nas zbyt ważne i cenne. Po pewnym czasie okazało się, że i my fascynujemy je...
Pod koniec liceum pojawiły się pary. Tradycyjne szkoły były jednak męskie i znalezienie "swojej połówki" wymagało pewnego wysiłku. Szacunek do kobiet wynosiliśmy z domu. Były oczywiście też rodziny "toksyczne", ale jednak stanowiły one margines. Role męskie i żeńskie były ściśle podzielone - na mojej ulicy była szkoła odzieżowa - chodziły tam prawie same dziewczęta.
Oglądając się wstecz muszę stwierdzić, że stawialiśmy dziewczęta i kobiety na piedestale i uważaliśmy to za całkowicie naturalne. Ty MY musieliśmy się o nie starać, próbować im czymś zaimponować, podkreślić własne zalety - no i czekać na wyrok (który często był dla nas korzystny, ale wymagało to pewnego wysiłku). Samochodów nie było wiele, PRL nie sprzyjał chwaleniu sie bogactwem (zaczęło się to po 1970 roku). Niektórzy mieli łatwiej (mnie pomagał np. wzrost powyżej 195 cm), inni trudniej, ale zawsze trzeba było uważać, aby dziewczyny nie spłoszyć nadmiarem lub brakiem inicjatywy. Byłyście drogie Panie traktowane (z małymi wyjątkami) jak księżniczki. A jeśli coś jest trudno dostępne to jest cenione!
Dziś macie to, czego chciałyście! Równość (głównie wyraża się ona w publicznym przeklinaniu), zanikiem trwałych związków (przysięgi "w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy" prawie nikt nie traktuje poważnie), pełną swobodę w ubiorze i zachowaniu, pełną wolność kontaktów (ja mogłem odwiedzać swoją dziewczynę w akademiku tylko w określonych godzinach i musiałem zostawiać legitymację na portierni), dostęp do środków antykoncepcyjnych itp... A narzekacie, że "społeczeństwo zaczęło się zmieniać, przyjmując nowe standardy".
Budujcie więc ten swój Świat - będzie taki, jaki zbudujecie. Mnie już nic do tego - tylko mi trochę Was żal, że gdzieś znika ta mgiełka tajemnicy, dreszcze niepewności...
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 76 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości