Od wczoraj na Salonie24 mamy prawdziwy wybuch tematów „Walentynkowych”. Jak przystało na dyskusję „salonową” nie obeszło się bez inwektyw:
@Karolina Nowicka komentuje:
Udowodnij, że Twoja moralność jest obiektywnie słuszna. Jak na razie zasadą jest, że im więcej ktoś pieprzy o Bogu, tym większe z niego bydlę.
@echo24 z kolei:
Proszę ten komentarz powtórzyć jeszcze kilka razy, żeby się ludzie upewnili, że PiS jest wielkim zagrożeniem dla Polski dwudziestego pierwszego wieku.
Dla niektórych blogerów jak widać jest to już obsesja, bez której nie mogą żyć. Przypinane są łatki: „katol”, ”pisior”, „komuch” (może być „komunista i złodziej”), „POwski lemnig”. Jednak zlekceważę inwektywy i powrócę do tematu „Walentynek”.
Moja inicjacja seksualna wypadła w czasach, gdy dostęp do środków antykoncepcyjnych był kiepski a same środki dość skutecznie ograniczały ochotę na seks. Pozostawała „Watykańska Ruletka” (dziś zwana „naprotechnologią”), a w razie „wpadki” aborcja. Wbrew opiniom niektórych ortodoksyjnych środowisk aborcji nikt nie chciał – traktowano ją jako skuteczne i ostateczne rozwiązanie, które nie tylko rozwiązywało problemy młodych, gorących ludzi. Przypomnę tekst popularnej kiedyś piosenki:
„powiedziała, że kłopoty mogą być. A ja, że egzamin mam! Odkręciła gaz, nie zadzwonił nikt na czas no i znów byłem sam…”
Nie bez znaczenia było to, że aborcja zapobiegała potępieniu dziewczyny i stygmatyzacji jej dziecka jako bękarta. Rozwiązaniem było również wymuszone małżeństwo i zdolności krawcowej. A przecież mawialiśmy: „krew nie woda – majtki nie pokrzywy!”
Tak czy owak – największe ryzyko obciążało dziewczynę, a chłopak? No cóż – mógł się okazać porządny i lojalny wobec swojej partnerki, ale jeśli nie to odchodził, ale i tak właściwie niewiele ryzykował. Niektóre dziewczęta przyjmowały postawę „półdziewicy” i decydowały się na wszelkie pieszczoty z wyjątkiem naturalnego stosunku.
Lata 1970 zasadniczo zmieniły sytuację kobiet, ponieważ pojawiły się nowoczesne środki antykoncepcyjne. W Polsce część z nich była dostępna jedynie w PEWEX`ach, później znalazły się w powszechnie dostępnej sprzedaży. Obecnie mamy również dostępne środki (no prawie) „dzień po”. Oczywiście nie pozostało to bez wpływu na seksualne zachowania kobiet i rozpoczęła się rewolucja seksualna.
Rezultat był łatwy do przewidzenia – „dzietność” kobiet w krajach rozwiniętych zaczęła dramatycznie spadać! Dziś w ponad połowie krajów Świata kobiety rodzą średnio mniej niż dwoje dzieci, co oczywiście nie zapewnia prostej reprodukcji społeczności!
Odpowiednie dane można znaleźć choćby w Wikipedii.
Równocześnie kobiety uzyskały swobodę oraz możliwość podejmowania inicjatywy w sprawach seksu – zniknął bowiem skuteczny hamulec, którym dotychczas był strach przed konsekwencjami niechcianej ciąży. Prawa kobiet i mężczyzn praktycznie uległy zrównaniu. Dziś w dobie powszechnej dostępności nowoczesnych pigułek antykoncepcyjnych (o niskiej zawartości hormonów) kobieta może się prawie w 100% zabezpieczyć przed niechcianą ciążą – nawet bez wiedzy swego partnera. W konsekwencji dziewczęta i kobiety coraz częściej podejmują inicjatywy seksualne. Nakłada się to na tradycyjny model zachowań, w którym inicjatywa należała do mężczyzny. Sytuacje, w których to kobieta otwarcie dążyła do zbliżenia należała do rzadkości. W rezultacie odmowa ze strony mężczyzny jest często traktowana przez kobietę prawie jako obraza, a co najmniej spotyka się ze zdziwieniem: „No i dlaczego nie chcesz?”. Widoczne jest to zwłaszcza w takich społeczeństwach jak np. USA (zachodnie wybrzeże). Być może i to się zmieni, ale chyba jednak zapomniano o zdrowej zasadzie:
„Bo w tym cały jest ambaras, aby dwoje chciało naraz”
W naszej kulturze po prostu nie wypada, aby mężczyzna odmówił kobiecie, która w dodatku jest lub uważa się za atrakcyjną, albo aby nie reagował na jej wyraźne sygnały. Oczywiście sporej części mężczyzn (zwłaszcza chłopcom) taka sytuacja odpowiada – wystarczy po prostu korzystać z nadarzających się okazji. Po co uganiać się za spódniczkami, jeśli niektóre same się podnoszą? Gorzej, że w ten sposób redukuje się uczucia do poziomu d..y, która jak wiadomo jest zawsze z tyłu. Można tak zabić najpiękniejsze uczucie w samym zarodku.
Później można o tym oczywiście opowiadać kolegom (pamiętacie scenę z Travoltą z „Grease” – „Tell me more, tell us more!”. Dziewczyny (w przykładzie Olivia Newton John) też oczywiście mają o czym opowiadać. Można też pisać wspomnienia o swych przewagach seksualnych. To podnosi pozycję w grupie oraz samoocenę – czasem aż do poziomu samouwielbienia.
Naprawdę nie teoteryzuję – choć o szczegółach nie mam zamiaru ani pisać, ani opowiadać. To są nie tylko moje wspomnienia – należą one również do moich byłych partnerek, a nie pytałem ich o zgodę. Nie bulwersują mnie przygody w łabędziej budce – kochać się można wszędzie także w małym Fiacie czy w przydrożnym rowie, z zimie na śniegu, w lecie na plaży jeśli tylko się ma ochotę i sprawne ciało (czyli jest się młodym). Rzymska zasada powiada: „chcącemu nie dzieje się krzywda”, a więc każdy sposób jest dozwolony – jeśli tylko oboje chcą naraz! Ale zawsze są to wspomnienia należące do dwojga i tylko do tych dwojga!
Prawdą jednak jest, że seks to ogromna siła i podstawowy popęd. Właśnie z tego powodu „zawodowi macherzy od losu” najczęściej usiłują go zwalczać – choćby zabraniając kobietom dysponowania własnym ciałem (nie mam na myśli jedynie aborcji) i nazywali kobiety „narzędziami szatana”. W tak zwanym komunizmie krążyły powiedzonka „zamiast w krzakach ściskać dziwki zrób wiosenne podorywki”. Seks miał służyć jedynie prokreacji (bo to jest konieczne), ale nie powinien stanowić konkurencji dla innych, pożądanych aktywności. Przyjemności związane z seksualnością (choćby modę na minispódniczki) usiłowano tępić. Rezultaty okazały się mierne.
Jest jednak jeden problem seksualność związana jest z młodością. Dlatego w przysięgach małżeńskich deklaruje się chęć pozostawania razem. Oczywiście, że można twierdzić – to tylko słowa. Ale w wielu przypadkach życie może powiedzieć „sprawdzam!” i będzie się trzeba zaopiekować chorym (a nawet umierającym) partnerem. Znów na koniec przywołam tekst starej piosenki:
„A jak będę siwa-siwiuteńka czy będziesz pamiętał jak byłam panienką?”
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 76 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości