Umarłem. Tak mi się zdawało. W tej czarnej godzinie desperacji i rozpaczy, po dłuższej chwili, pojawiła się myśl w mojej głowie. Kiedyś umrzesz, ale nie dziś, nie teraz, nie w tym miejscu. Jeszcze nie raz, i nie dwa los rzuci ciebie na kolana, jeszcze nie raz i nie dwa, przegrasz. Ale nie dzisiaj, nie w tej chwili, nie w tym miejscu. Bo dzisiaj jesteś najsilniejszym człowiekiem na ziemi, i nie ma siły, która jest w stanie ciebie pokonać, tego jednego dnia, w tej chwili, nie przegrasz. Poczułem przypływ energii, wstałem z kolan.
Wcześniej niż zwykle, zwolniłem się z pracy. Poszedłem do dzielnicowej Rady Miasta, wydziału spraw społecznych. Powiedziałem urzędnikowi że jestem osobą bezdomną i potrzebuję natychmiastowej pomocy. Sądziłem, że skierują mnie do noclegowni na terenie dzielnicy. Następnie bardzo długo rozmawiałem o mojej sytuacji z kierowniczką wydziału, a następnie, również bardzo długo z pracownikiem wydziału. Trwał to jakieś 2-3 godziny, nawet zacząłem się trochę niecierpliwić. Zupełnie niepotrzebnie, ponieważ okazało się że urzędnicy podjęli w mojej sprawie, zupełnie spektakularne, o dużej skali działania, zmierzające do rozwiązania problemu. W rezultacie tych nadzwyczajnych działań, umówili mnie na natychmiastową rozmowę, z urzędniczką, polskiego odpowiednika spółdzielni mieszkaniowej.
Prosto z Rady Miasta wyruszyłem na rozmowę z urzędniczką spółdzielni mieszkaniowej. Nie robiłem sobie żadnych nadziei w związku z tym spotkaniem, pomyślałem, że urzędnicy brytyjscy, jak zwykle zastosowali, znaną również w Polsce, metodę spychania problemu na kogoś innego. I tutaj pomyliłem się bardzo głęboko. Ponieważ urzędniczka spółdzielni, powiedziała mi, że w związku z moją bezdomnością i po konsultacjach z wydziałem opieki społecznej Rady Miasta, spółdzielnia proponuje mi miejsce do zamieszkania w jednym z ich mieszkań. Muszę powiedzieć, że byłem zupełnie oszołomiony i zaskoczony, takiego obrotu zdarzeń w ogóle nie brałem po uwagę, ponieważ wiedziałem, że uzyskanie mieszkanie ze spółdzielni mieszkaniowej jest bardzo trudne (rygorystyczne warunki ubiegania się), a już uzyskanie mieszkania spółdzielczego, praktycznie z dnia na dzień, zupełnie niemożliwe(długie kolejki oczekujących).Urzędniczka powiedziała mi, że mogę obejrzeć mieszkanie razem z nią następnego dnia, w czwartek. po południu. Oczywiście, zgodziłem się natychmiast. Nie wróciłem do pracy, ponieważ było zbyt późno. Wynająłem pokój noclegowy na jedną dobę(bed and breakfast, 30 funtów za noc).
Następnego dnia, rozpocząłem pracę jak zwykle, o 6.00 rano. Nikomu nie mówiłem o moich rozmowach w sprawie mieszkania ze spółdzielni, ponieważ, jeszcze do końca sprawa nie została sformalizowana. Ponownie zwolniłem się z pracy wcześniej (mniej zamówień, jak zwykle przed świętami), aby obejrzeć mieszkanie, razem z urzędniczką. Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze, w jednopiętrowym budynku z 4 klatkami. Była to kawalerka. Z tym że w odróżnieniu od polskich standardów tym zakresie, kawalerka., oznacza mieszkanie dwupokojowe, ponieważ w skład mieszkania wchodzą: sypialnia, pokój dzienny, kuchnia, łazienka i przedpokój. Tak więc, jeżeli Brytyjczyk mówi że na przykład, mieszka w mieszkaniu dwupokojowym, to naprawdę, mieszka w mieszkaniu trzypokojowym, ponieważ Brytyjczycy, nie traktują pokoju dziennego, jako osobnego pokoju. Podobnie jest z ogłoszeniami w sprawie wynajęcia lub sprzedaży mieszkania. Jeżeli ktoś, umieszcza ogłoszenie że chce sprzedać lub wynająć, na przykład, dwupokojowe mieszkanie (ang. two bedrooms), to oczywiście chodzi o mieszkanie trzypokojowe. Po obejrzeniu mieszkania, zaakceptowałem warunki przedstawione przez urzędniczkę i w końcu podpisałem umowę. Urzędniczka, po przekazaniu kluczy do mieszkania powiedziała, że następnego dnia, w piątek mogę się wprowadzać. Nie wróciłem do pracy, ponownie nocowałem w pokoju noclegowym(bed and breakfast).
Następnego dnia, w piątek rano, poinformowałem kierownika i kolegów, że dzisiaj przeprowadzę się do mieszkania spółdzielczego. Widziałem po minach, że byli zaskoczeni i zawiedzeni, tym że udało mi się wydostać z tej bardzo dramatycznej i trudnej dla mnie sytuacji. Szczególnie dobrze to było widać u kierownika, był wyraźnie rozczarowany tą sytuacją. Zamówiłem taksówkę bagażową, po jej przyjeździe zapakowałem swoje rzeczy i parę mebli, pojechaliśmy do nowego mieszkania. Mieszkanie jakie otrzymałem było zupełnie puste, Tylko kuchnia była wyposażona w meble kuchenne. Wszystkie niezbędne media jak: gaz, woda i prąd działały.
Przez następne dwa tygodnie urlopu, miałem mnóstwo rzeczy do zrobienia. Przemalowanie całego mieszkania, kupno niezbędnego sprzętu, niewielkie przeróbki w mieszkaniu. Mieszkanie w mieszkaniu spółdzielczym na wyspach, jest bardzo ważne, że względu na koszty. Mój czynsz za mieszkanie wynosi 170 funtów miesięcznie (bez rachunków), za wynajęcie podobnego mieszkania na wolnym rynku musiałbym zapłacić, minimum 500 funtów miesięcznie (bez rachunków). Do tych kosztów, każdy Brytyjczyk musi doliczyć, koszt podatku lokalnego, który w moim przypadku wynosi 100 funtów miesięcznie. Wielkość podatku zależy od miejsca zamieszkania, im lepsza dzielnica, tym podatek większy. Dzięki temu, Brytyjczycy nie płacą innych podatków np. za śmieci czy wodę. Trawniki przed domem są strzyżone oraz klatki na schodach są sprzątane przez pracowników Rady Miasta. W mieście wywozem śmieci zajmuje się Rada Miasta.
Ważną kwestią na wyspach jest sprawa dojazdu do pracy, jeżeli chodzi o czas oraz koszty dojazdu. W moim przypadku, okazało się, że najlepszym sposobem dojazdu do pracy jest rower. Obliczyłem, że czas dojazdu do pracy rowerem zajmie mi 20 minut, co oznacza, że do pracy miałem blisko. Muszę powiedzieć że otrzymane mieszkanie oraz dwutygodniowy urlop, zupełnie przywróciły mnie do życia. Powróciła energia i motywacja, odzyskałam siły psychiczne, a w konsekwencji fizyczne. Zacząłem bardziej optymistycznie patrzeć w przyszłość, z czym, wcześniej miałem problem.
Początek pracy z kierownikiem i kolegami, po Nowy Roku, był spokojny, ale w powietrzu czuć było napięcie. Miałem przeświadczenie, że akcja zmierzająca do wyrzucenia mnie z caravanu w atmosferze ośmieszenia i poniżenia mnie, nie udała się. Próba dania mi nauczki, „lekcji życia” przez firmę a także pokazania innym pracownikom, siły firmy w stosunku do niepokornego pracownika była całkowicie nieudana. Więc oczekiwałem, że firma będzie organizować podobne akcje skierowane przeciwko mojej osobie w najbliższym czasie. Dzisiaj wiem, że akcja eksmisji mojej osoby z caravanu była prawnie nielegalna, ponieważ zgodnie z Ustawą o Eksmisji, tego typu działania można podjąć tylko na podstawie wyroku sądowego.
Następna sytuacja konfliktowa, pomiędzy mną a kierownikiem i pracownikami zdarzyła się 27.01.2012, z poważnymi dla mnie konsekwencjami. Pracowałem razem z Jack Roversem, operatorem wózka widłowego. Odbierał przy pomocy wózka widłowego, wypełnione piaskiem plastikowe worku, zdolne unieść ciężar do 900 kg. W pewnym momencie Jack, chciał żebym nasypał do worka 50 kg więcej, niż miałem napisane w instrukcji napełniania worków. Zdecydowanie odmówiłem, ponieważ było to niezgodne z instrukcją (worek może rozerwać się). Jack wyskoczył z wózka i sam sobie dosypał żądane 50 kg więcej, za pomocą pulpitu sterowniczego. Na tym sytuacja, mogła się zakończyć.
Tym razem, Jack poszedł do kierownika, powiedział mu, że nie wykonałem jego prośby. Słyszałem to, ponieważ obaj byli blisko mnie. Kierownik Tom i Jack podeszli do mnie. Chciałem spokojnie wytłumaczyć swoje działania, ale nie byłem w stanie. Najpierw nie pozwalał mi dokończyć Jack, a chwilę później dołączył do niego Tom. Byłem zirytowany. Ponieważ miałem prawo przedstawić swój punkt widzenia w tej sprawie, a obaj nie pozwalali mi skończyć. Obydwaj uważali, że nie mam racji. Tom wrzeszczał na mnie coraz głośniej. W pewnym momencie krzyknął do mnie: zamknij się i wracaj do pracy. Ja jeszcze w emocjach spytałem: a co z zasadami zapisanymi w instrukcji? Tom krzyknął jeszcze raz: zamknij się i wracaj do pracy. Ja: a co z zasadami napełniania worków? Wtedy do mnie krzyknął: zamknij się i wracaj do domu (ang. back to home). Tu mnie zastopowało, ponieważ to zdanie odebrałem w znaczeniu: wracaj do kraju, wracaj do Polski. Z tym, że w znaczeniu prawnym, to wezwanie rzucone po adresem pracownika pochodzącego z innego kraju, oznacza werbalną dyskryminację rasową na tle narodowościowym.
Wróciłem do pracy, ale wrzaski kierownika wobec mnie potraktowałem jako bardzo agresywne zachowanie, czego kierownikowi nie wolno było robić. Był to zachowanie łamiące wewnętrzne zasady firmy. Ale to nie był koniec. Wkrótce, Tom zabrał mnie do biura, poprosił na świadka Ralpha Warrena. W trakcie rozmowy ze mną udzielił mi ustnego ostrzeżenie za brak współpracy z Jackiem. Przyjąłem do wiadomości jego decyzję, byłem zbyt przestraszony żeby protestować. Ale miałem świadomość, że są to działania odwetowe firmy wobec mnie. Ogólnie, po tej sytuacji, czułem się, zastraszony i ośmieszony publicznie. W niedalekiej przyszłości decyzja kierownika będzie miała swoje znaczenie.
27 stycznia 2012, po południu, zadzwoniłem do kierowniczki działu personalnego holdingu, Marion Rose, z pytaniem o termin planowanego przesłuchania, w sprawie złożonej skargi przeciwko kierownikowi. Nie była obecna, więc zostawiłem, numer swojej komórki, z prośbą o telefon, gdy będzie obecna. Nikt nie zadzwonił. Zrozumiałem, że kierowniczka wybrała taktykę unikania mnie. Zacząłem się niepokoić tą sytuacją. Zadzwoniłem na bezpłatna linię informacyjną Acas, z prośbą o bezpłatną poradę prawną w tej sprawie. Zapytałem, co mogę zrobić jeżeli firma, po złożeniu skargi na kierownika, nie chce zorganizować przesłuchania w tej sprawie. Otrzymałem odpowiedź, że muszę o tej sprawie poinformować, bezpośredniego przełożonego osoby odpowiedzialnej za zorganizowanie spotkania w sprawie skargi. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać, ponieważ bezpośrednim przełożonym kierowniczki działu personalnego był prezes i właściciel całego holdingu, Steven Hall.
Tymczasem na terenie oddziału doszło do kolejnego spięcia, między mną a kierownikiem i kolegami. Kierownik polecił pracownikom, żeby zaczęli palić połamane palety, śmieci i zniszczone worki plastikowe. Do tego celu, wybrano okrągłą metalową beczkę, do której wrzucano wymienione rzeczy, a następnie, podpalono. Najgorsze, w tym wszystkim było to, że beczkę z ogniem postawiono bardzo blisko mojego stanowiska pracy.
Moje stanowisko pracy, to hopper, rodzaj maszyny przemysłowej, obsługiwanej za pomocą pulpity sterowniczego. Hopper znajdował się pod wiatą, czyli obiektu z dachem, otoczonego z trzech stron metalowymi ścianami. Beczka z palącymi się materiałami została postawiona, zaraz za hopperem. Miałem problem z dymem, który powstawał podczas spalania. Był to czarny, gęsty dym, roznoszony przez wiatr w różnych kierunkach. Z powodu dymu miałem bóle głowy oraz trudności z oddychaniem. Poza tym, potraktowałem tą sytuację, jako złośliwe działanie kierownika pod moim adresem. Powiedziałem kierownikowi, że mam problem z palącym się ogniem z powodu dymu oraz poprosiłem o przeniesienie ognia, w inne miejsce, bardziej oddalone od mojego miejsca pracy, tak, żebym nie musiał wdychać dymu z ognia. Kierownik obiecał mi, że przeniesie beczkę z ogniem w inne miejsce, ale słowa nie dotrzymał. Byłem bezradny. Ta sytuacja, zapoczątkowała problem, który będzie miał dla firmy poważne konsekwencje prawne.
Póki co, powiedziałem kolegom, że nie mam zamiaru pomagać im w spalaniu materiałów, ze względu na szkodliwy dym, powstający podczas spalania. Zareagowali na moją deklaracje bardzo nerwowo, byli niezadowoleni. Ogień był palony przez 5-6 godzin każdego dnia, a więc długo, ponieważ materiałów do spalania, było bardzo dużo. W moim przekonaniu kierownik, wydał polecenie, palenia materiałów, ponieważ chciał zaoszczędzić na kosztach wywozu pojemnika ze śmieciami. Zamiast wrzucać połamane palet, śmieci i plastikowe worki, do dużego metalowego pojemnika na śmieci, spalał te materiały, dzięki czemu, firma oszczędzała pieniądze na opłacenie wywozu śmieci z oddziału. Pojemnik na śmieci to była bardzo duża metalowa konstrukcja, która wyspecjalizowany samochód wrzucał na naczepę za pomocą metalowych uchwytów.
Powoli moja sytuacja pod względem prawnym stawała się dramatyczna. Podczas rozmowy telefonicznej 27 stycznia 2012, Acas poinformował mnie, o ty, że jeżeli rozważam pozew wobec firmy do sądu pracy, to mam na to trzy miesiące od daty zdarzenia, minus jeden dzień. Czyli, jeżeli akt dyskryminacji, tak jak w moim przypadku zdarzył się 28 października 2011 to mam trzy miesiące minus jeden dzień, na złożenie pozwu do sądu pracy z zarzutem dyskryminacji rasowej w związku z narodowością wobec firmy. Jeżeli osoba składająca pozew spóźni się o jeden dzień, pozew jest automatycznie odrzucany, z powodu przekroczenia terminu. Przed złożeniem pozwu do sądu, pracownik musi rozpocząć procedurę skargi wobec osoby która narusza jego prawa oraz poczekać na decyzję firmy w tej sprawie. Dopiero, wtedy gdy firma odrzuci jego skargę, może złożyć pozew do sądu pracy. Jeżeli pracownik złoży pozew do sądu pracy przeciwko firmie, przed uruchomieniem procedury składania skargi, to dużo ryzykuje, ponieważ sąd z powodu braku rozpoczęcia procedury skargi, może pozew odrzucić. Brytyjskie prawo pracy przewiduje wyjątki od tej zasady, ale nie warto ryzykować.
Sytuacja prawna, jeżeli chodzi o przestrzeganie terminów złożenia pozwu do sądu, zmienia się jeżeli na akt dyskryminacji, tak jak w moim przypadku, składa się seria zdarzeń. W takim przypadku, okres na złożenie pozwu jest liczony od dnia w którym nastąpił ostatni akt dyskryminacji(ang. „last straw”).W moim przypadku, to był 17 listopad 2011, czyli, tak wówczas uważałem, miałem jeszcze trochę czasu na złożenie pozwu, ale bardzo niewiele, konkretnie do 16 luty 2012.
Zdecydowałem się wysłać list do, zgodnie z sugestią Acas, do prezesa i właściciela całego holdingu, Stevena Hall. W liście poinformowałem że, oczekuję zgodnie z procedurą składania skargi, na zorganizowanie spotkania w sprawie skargi. Ostatnie zdania listu, brzmiały następująco:„(...) Wciąż czekam na zorganizowanie spotkania w tej sprawie, jest dla mnie bardzo ważne, żeby tą sprawę rozwiązać. Będę zobowiązany, jeżeli będzie Pan pomocny w tej sprawie”.Byłem świadomy tego, że tym listem osiągam kolejny poziom rozwoju mojego problemu, poziom najwyższy. Sądzę że, prezes holdingu był informowany o mojej sprawie nieoficjalnie. Wysłany list, oznaczał, że jest w tej sprawie oficjalnie poinformowany, co oznaczało, że będzie musiał zająć stanowisko. Wysyłając ten list, zablokowałem prezesowi holdingu, możliwość tłumaczenia się że o niczym nie wiedział w mojej sprawie, w związku z tym nie mógł mi pomoc. Oczywiście, przyjąłem zasadę, że na wszystkie listy muszę mieć dowód wysłania. (ang. record delivery). Prezes holdingu nie odpowiedział na mój list.
Sądy pracy przyjmują zasadę że firma jest odpowiedzialna za działania swoich pracowników, łamiących prawo lub wewnętrzne zasady firmy, tylko wtedy, gdy została wcześniej poinformowana o tych faktach prze osobę składającą, pozew przeciwko firmie z tego powodu. Ponadto, firma jest odpowiedzialna prawnie za działania swoich pracowników łamiących prawo lub wewnętrzne zasady firmy, tylko wtedy, gdy nic nie zrobiła, żeby powstrzymać swoich pracowników przed tego typu działaniami.
Na przykład, jeżeli pracownik cierpi z powodu stresu wywołanego konfliktem w pracy z kierownikiem, który go poniża, poinformował firmę o swoich kłopotach ze zdrowiem psychicznym, a firma nic nie zrobiła, żeby to zmienić, to firma będzie odpowiedzialna za tą sytuację. Pracownik może złożyć pozew przeciwko firmy do sądu pracy, z powodu pogorszenia psychicznego stanu zdrowia. Wynika to z tego, że firma ma obowiązek troszczyć się o zdrowe środowisko pracy nie tylko w sensie fizycznym, ale także psychicznym. Ten obowiązek firmy wynika z Ustawy o Zdrowiu i Bezpieczeństwie (ang. Health and Safety Act 1974). W dodatku, jeżeli do pozwu, pracownik dołączy raport lekarski, stwierdzający że pracownik cierpi na stress wywołany środowiskiem pracy oraz musiał brać lekarstwa zapobiegające stresowi, to sytuacja firmy w sądzie pracy będzie bardzo trudna, w sensie obrony przed pozwem pracownika.
Firma nie pozostawiła mi żadnego wyboru. Nie mogłem czekać dłużej, ze względu na upływający okres czasu wysłania pozwu do sądu. Sądy pracy w Szkocji noszą nazwę Employment Tribunals, czyli dosłownie Trybunały Zatrudnienia. Zdecydowałem się na wysłanie pozwu do sądu pracy przeciwko firmie. Przyczyna pozwu: dyskryminacja rasowa ze względu na narodowość. Podstawa prawna: Ustawa o Równości 2010 (ang. Equality Act 2010). W swoim pozwie wymieniłem wszystkie przykłady dyskryminacji rasowej na tle narodowościowym, oraz przykłady poniżania, ośmieszania i prześladowania. Podałem daty i godziny zdarzeń oraz wymieniłem listę świadków i osób biorących udział w zdarzeniach. Na końcu pozwu wspomniałem o moim zdrowiu. Napisałem:„(...) Nieustanna presja firmy na moją osobę powoduje ciągle pogarszanie się mojego zdrowia psychicznego. Doświadczam wyraźnych symptomów tej sytuacji jak: problemy z sercem, bóle głowy, problem z żołądkiem, bezsenność. Miałem ataki paniki w nocy. Lekarz powiedział mi, że to są symptomy stresu, z powodu konfliktu w pracy. Otrzymałem lekarstw na stres i ataki paniki. Muszę brać lekarstwa każdego dnia. Poinformowałem kierownika o zły stanie mojego zdrowia psychicznego. Ale kierownik nie pomógł mi, firma nie zmieniła swojego zachowania.”
Bardzo ważna częścią pozwu jest konieczność podania żądanego odszkodowania finansowego od firmy. W swojej sprawie zażądałem od firmy następującego odszkodowania:
- za długotrwała dyskryminację rasową – 10.000 pounds
- za straty moralne (ang. injury to feelings) – 5.000 pounds
- za pogorszeni stanu zdrowia – 5.000 pounds
Pozew do sądu pracy musi być wysłany na specjalnym formularzu, noszącego nazwę ET 1. Nie może to być zwykły kawałek papieru. ET 1 jest dokumentem, wskazującym dokładnie, jakie informacje osoba składająca pozew, powinna wpisać w poszczególne rubryki. Tak wypełniony formularz, należy wysłać pocztą lub przez internet. Ja wysłałem swój formularz przez internet. Po wysłaniu formularza, przychodzi automatyczna poczta, potwierdzająca że sąd otrzymał wysłany pozew. W moim przypadku, było to, bardzo ważne, ponieważ wysłałem pozew, ostatniego dnia przed upływem terminu. Bez automatycznego potwierdzenia, że sąd otrzymał pozew, miałbym wątpliwości, czy ten pozew do sądu dotarł. Z tego powodu, należy wysyłać pozwy do sądu znacznie wcześniej niż końcowy, możliwy termin. W lutym 2012, wysyłanie pozwów do sądu pracy, nie było związane z koniecznością opłacania kosztów sądowych, Niestety, od lipca 2013 składający pozew do brytyjskiego sądu pracy, ponosi koszty postępowania sądowego.
Minimalna oplata za wniesieniu pozwu wynosi 160 funtów lub 250 funtów, natomiast opłata za rozprawę wynosi 250 funtów lub 950 funtów, wysokość opłat zależy od wagi sprawy. Jeżeli, sędzia uzna, że jedna ze stron ma małe szanse na wygranie sprawy, może zażądać od tej strony, złożenia w sądzie depozytu w wysokości do 1000 funtów. Po przegranej sprawie, ten depozyt przepada. Ważną informację jest to, że nie wszyscy pracownicy mają prawo do składania pozwów. Na przykład żeby złożyć pozew z tytułu nieuczciwego zwolnienia z pracy przeciwko firmie, należy w takiej firmie przepracować minimum dwa lata. W niektórych przypadkach można składać pozwy bez wymaganego minimum pracy dla firmy, na przykład w sprawach związanych z ujawnianiem w interesie publicznym ( ang. whilstblowing) złych praktyk w firmie, np. unikanie zapłacenia przez firmę podatków w sposób nielegalny.
Po wysłaniu pozwu, sąd pracy wysyła kopie pozwu do firmy. Pozwany w ciągu 28 dni musi odpowiedzieć na pismo, na specjalnym formularzu o nazwie ET 3. Odpowiedź jest wysyłana do sądu i osoby która złożyła pozew. Firma w swojej odpowiedzi do mnie, zaprzeczyła wszystkim stawianym zarzutom, co jest praktyką normalną. Prawnik firmy poprosił sąd, o nie rozpoczynanie rozprawy, dopóki firma nie zakończy wewnętrznej procedury rozpatrywania skargi, którą złożyłem. W związku z tym sąd zgodził się wstrzymać procedurę sądową, co jeszcze raz pokazuje, jak ważne jest postępowanie w sprawie złożonej skargi. Po tej decyzji, raz w miesiącu sąd, przysyłał do mnie pismo z pytaniem, na jakim etapie znajduje się postępowanie w sprawie skargi.
Miałem absolutną świadomość tego, że wysłanie pozwu, oznacza pogłębienie mojego konfliktu, oraz to, że będę miał cały holding wraz z jego prawnikami, przeciwko sobie. Jednocześnie wiedziałem, że osoba składająca pozew przeciwko firmie w sprawie dyskryminacyjnej, dokonuje aktu chronionego (ang. protected act), co oznacza że jest chroniona przez prawo przed nieuzasadnionym zwolnieniem i działaniami odwetowymi firmy. Więc zupełnie, nie obawiałem się tego że firma może mnie zwolnić z pracy.
Kilka dni później otrzymałem list, od kierowniczki Marion Rose, datowany 14 luty 2012. W piśmie zostałem zaproszony na spotkanie w sprawie złożonej skargi. W liście do mnie, kierowniczka poinformowała mnie o moim prawie do posiadania w czasie spotkania współtowarzysza, co jest zgodne z regułami Acas w tej sprawie, oraz napisała:“(...) Jest Pan zaproszony do uczestnictwa w spotkaniu w sprawie skargi, które odbędzie się 21 lutego 2012, na terenie oddziału firmy. Podczas spotkania, będzie Pan miał pełną możliwość wyjaśnienia swojego stanowiska w sprawie skargi. Spotkaniu będzie przewodniczył Dyrektor firmy Gregory Starr. Po spotkaniu, poinformujemy Pana na piśmie o decyzji firmy w sprawie skargi.”
Firma w wysłanym liście nie przedstawiła mi, zeznań świadków w sprawie, których wymieniłem w swojej skardze do firmy. W związku z tym, firma złamała jedną z zasad postępowania w sprawie skargi, ustalonych przez Acas, zgodnie z którą, pracownik powinien mieć możliwość, zapoznania się z zeznaniami świadków prze terminem spotkania w sprawie skargi. Ta zasada dotyczy również postępowań dyscyplinarnych firmy wobec pracowników. Inną zasadą Acas, złamaną w tej prawie, przez firmę, była zasada, że spotkania w sprawie złożonej skargi, należy rozpatrywać tak szybko, jak to jest możliwe. Wynika to z tego, m. in. że świadkowie lepiej pamiętają to, co zdarzyło się tydzień temu, niż to co się zdarzyło dwa miesiące temu. Firma miała zamiar zorganizować spotkanie w sprawie złożonej skargi, ponad trzy miesiące od momentu wszczęcia procedury skargi, co uczyniłem w dniu 21 listopada 2011. Oznacza to, że firma organizuje spotkanie w sprawie skargi, zdecydowanie za późno. Ustawiczne łamanie przez firmę zasad ustalonych przez Acas, będzie miało dla firmy poważne konsekwencje prawne w przyszłości.
Dużym zaskoczeniem dla mnie była zapowiedziana w liście obecność dyrektora firmy Gregory Starra, podczas spotkania w sprawie skargi, co więcej, dyrektor miał być prowadzącym spotkanie.
Jest to kolejne złamanie reguł Acas, w sprawie procedury skargo, które mówi, że w procedurze skargi nie mogą uczestniczyć osoby mające związek ze skargą. Chodzi o to, żeby w procedurze ze strony firmy, powinny uczestniczyć osoby zupełnie neutralne wobec prowadzonego postępowania. Jeżeli to nie jest możliwe, ponieważ firma na przykład jest mała, to takie postępowanie powinno być przekazane firmie zewnętrzne. Na wyspach jest wiele form prawniczych lub doradztwa personalnego oferujących odpłatnie usługę prowadzenia postępowania w sprawie skargi a sposób uczciwy i rzetelny. Dyrektor firmy z całą pewnością nie był neutralny w tym postępowaniu. W moim przekonaniu stał po stronie kierownika w tym konflikcie.
W związku z tym wysłałem list do kierowniczki, Marion Rose, datowany 17 luty 2012. W liście poinformowałem, że nie będę miał współtowarzysza podczas spotkania, oraz napisałem:„(...) Bardzo mi przykro, ale obawiam się, że dyrektor Gregory Starr, jest uwikłany w tą sprawę po stronie kierownika Toma Sands. W mojej opinii, opinie dyrektora w tej sprawie nie będą obiektywne. Ale oczywiście, nie jestem osobą decydującą o tym kto będzie uczestniczył w spotkaniu.”Na ten list firma nie odpowiedziała. Zasadą jaka należy przyjąć w postępowaniu skargi czy postępowaniu dyscyplinarnym, jest zasada odpowiadanie na każdy list w tych sprawach, strona nie postępująca w ten sposób, wykazuje że lekceważy drugą stronę oraz lekceważy podniesione problemy, co w sądzie pracy nie jest widziane dobrze.
W wysłanym liście, Marion Jones, poinformowała mnie, że przedmiotem spotkania w sprawie skargi, będzie sprawa poniżania (ang. bullying) mnie przez kierownika. Byłem tym zaskoczony, ponieważ oczywiście mój pierwszy zarzut wobec kierownika dotyczył poniżania, ale w swoim liście do firmy z dnia 5 grudnia 2011, napisałem również, że doświadczyłem ze strony kierownika, prześladowania (ang. harassment) i dyskryminacji (ang. racial discrimination) ze względu na narodowość. Zrozumiałem, że po pierwsze, firma ma zamiar obniżyć rangę oficjalnego zarzutu zostając jedynie przy poniżaniu, po drugie, dla firmy jest istotne tylko to, co zostało do firmy zgłoszone formalnie. Formalnie zgłosiłem sprawę poniżania, a mniej formalnie sprawę prześladowania i dyskryminacji. Postanowiłem zareagować, na unik firmy w postępowaniu skargi, poprzez oficjalne rozszerzenie zarzutów wobec kierownika o prześladowanie i dyskryminację.
Wysłałem do firmy list, datowany 17 luty 2012, w którym napisałem:„(...) Muszę rozszerzyć zarzuty wobec kierownika, które do tej pory były związane z poniżaniem, o kolejne zarzuty dotyczące prześladowania i dyskryminacji, których byłem ofiarą. Proszę rozważyć te zarzuty, podczas spotkania w sprawie skargi. Przypadki prześladowania i dyskryminacji przez kierownika, opisałem w liście do firmy, datowanym 5 grudnia 2011.”Po wysłaniu listu, miałem pewność, że firma będzie musiała rozpatrzyć, podczas spotkania trzy zarzuty wobec kierownika: poniżanie, prześladowanie i dyskryminację. Byłem też całkowicie przekonany, że firma podczas spotkania, będzie chciała się odnieść do mojego pozwu sądowego przeciwko firmie.
Myślałem też, że w kierownictwie holdingu narastało przekonanie, o tym, że sprawa skargi, nabiera coraz większego znaczenia, wikłając w nią coraz więcej osób oraz firmę prawniczą (odpowiedź na pozew). Holding stanął przed wyborem, szybko zakończyć sprawę w formie jakiegoś kompromisu lub dalej kontynuować spór. Miałem świadomość narastania tego konfliktu oraz świadomość tego, że dalej w tej firmie będę pracował, a trudno współpracować z kolegami, z ciągnącą się sprawą skargi. Poza tym, konflikt powodował, że cały czas byłem zestresowany, pomimo stosowania lekarstw. Byłem skłonny pójść na kompromis, czyli jakąś formę dyscyplinarnej kary dla kierownika, typu pisemne ostrzeżenie z żądaniem zmiany zachowania wobec mnie. Byłem też gotowy wycofać złożony pozew w sądzie pracy przeciwko firmie. Wiedziałem, że w tym konflikcie byłem stroną zdecydowanie słabszą, bez wiedzy o brytyjskim prawie pracy, bez prawnika, bez kolegów, z niezbyt dobrym angielskim. Więc wybrałem pokój, a holding wybrał, o czym jeszcze wtedy nie wiedziałem, a o czym przekonam się podczas spotkania, holding wybrał wojnę.
Inne tematy w dziale Rozmaitości