Istnieje pewna idea, która kiedyś spowoduje prawdziwą wojnę światową :że Bóg nie stworzył człowieka jako konsumenta i producenta.. Że środki do życia nie są celem życia. Że życie nie jest uzasadnione wyłącznie robieniem pieniędzy(K.Kraus)Dwie idee organizują dzisiaj życie społeczne nie tylko w skali kraju. Idea demokracji oraz idea rynku. Idea rynku wprowadza do języka kategorie takie jak ,np. towar, pieniądz, reklama, materiał (zasoby) ludzki, zysk, strata, bilans, produkcja.Antropologia marksistowska pozostawiła w kraju negatywną spuściznę w kwestii roli i znaczenia języka dla człowieka.Według niej ,język to narzędzie takie, jak np. młotek, czy nożyce, wytworzone w procesie uspołecznienia jednostek dla komunikacji między nimi.O dziwo, zachodnia antropologia postmodernistyczna traktuje język(mowę) w analogiczny sposób: skuteczne narzędzie sterowalności (manipulacji) jednostką, lub grupami społecznymi.W dokumentach urzędowych resortu oświaty kilka lat temu pojawił się nowy język dla opisu tego, co może się wydarzyć we wspólnocie szkolnej uczniów, nauczycieli i rodziców zreformowanej szkoły.Następnie ,język ten przeniesiony został do szkół, do rad pedagogicznych, do placówek zajmujących się doskonaleniem zawodowym nauczycieli. Jest to język rynku. Język jaki rozbrzmiewa w supermarketach wśród pracowników handlu, lub w zakładach produkujących towary konsumpcyjne dla ludności.Już od kilku lat czytamy w piśmiennictwie oświatowym ,że nowoczesne szkolnictwo to rynek usług oświatowych.Na tym rynku, uczeń (razem z rodzicami)jest klientem i konsumentem.A co owi rodzice i uczeń będą kupować na tym rynku usług oświatowych?Przede wszystkim usługi w dziedzinie kształcenia i wychowania. Jak wiadomo z terminem "kształcenie" związane są :wiedza i umiejętności ,a z terminem "wychowanie"- przekonania, system wartości, ocena moralna czynów i ogólnie - postaw.Wobec tego projektanci oraz ideolodzy nowego systemu szkolnictwa sięgają po termin: rynek idei. Idee mają być towarem na rynku usług oświatowych. Towarem sprzedawanym i kupowanym w szkole.Co więcej, “bon oświatowy” ma decydować o tym ,że całe szkoły będą towarem ,pojawi się konkurencja oświatowa, a ona jak wiadomo siłą napędową rozwoju i postępu także kształcenia i wychowania. Rynek idei ,jak każdy rynek musi być poddany procesom promocji i reklamy, oraz konkurencji i walki o klienta.Te idee ,które będą miały klientów, nabywców - uczniów będą uznane za cenniejsze, zyskają silniejszy grunt legitymizacji do istnienia w szkołach. Te szkoły które będą miały więcej kupujących odpowiednie idee będą istnieć, a inne szkoły przegrane na rynku usług oświatowych zostaną zamknięte. Prawdziwość idei na rynku idei, wartość szkoły w świecie “bonów oświatowych” jest zawsze wyznaczona przez liczbę nabywców, którzy je kupują i "konsumują", czyli przez modę.Narzekacie ,że brak nowych idei oświatowych, no to macie “bon oświatowy” ,jako nową filozofię systemu kształcenia i wychowania naszych dzieci.Taki właśnie język opisu, tego co dzieje się w szkołach pomiędzy uczniem a nauczycielem, zdobywa prawa obywatelstwa w podręcznikach ,poradnikach i programach nauczania, w publicystyce oświatowej i kulturalnej.Szkoła, jako rynek usług oświatowych, lub rynek idei, wymaga nowego profilu formacji nauczycielskiej. Pojawiają się więc w różnych dokumentach ministerialnych (lub kuratoryjnych) komiczne propozycje funkcji i ról, jakie mogliby pełnić nauczyciele w szkołach tworzących system "rynku usług oświatowych".W szkole powinien być nauczyciel pełniący dodatkowe funkcje w dziedzinie marketingu oświatowego ,którego zadaniem będzie tworzenie i propagowanie odpowiedniego image szkoły, reklamowanie w lokalnym środowisku wysoką jakość usług oświatowych oferowanych przez daną szkołę, zachwalenie oryginalności szkolnego programu wychowawczego, a wszystko po to, by uzyskać najwięcej bonów oświatowych przyniesionych przez klientów- uczniów.Oczywiście ,każdy dobry marketing wymaga inwencji, oryginalności i schlebiania gustom masowym, modzie obowiązującej, więc wolno sądzić ,iż pojawi się konkurencja i rywalizacja pomiędzy szkołami.Już obserwujemy, że te szkoły przeżywają rozkwit i stają się popularne w środowisku ,w których proponuje się idee-towary nowoczesne, np. nauka jazdy konnej, religioznawstwo zamiast katechezy, programy nauczania opracowane przez uczniów, wychowanie seksualne w rodzinie z dwoma tatusiami, lub z uznaniem dla pożytku przyszłych praktyk aborcyjnych albo wielkiej wartości humanistycznej eutanazji dla zawadzającej babci.Szkoły przyjazne, szkoły bez nudy, szkoły z klasą, to pierwsze "owoce" rynkowego języka zastosowanego w sferze kształcenia i wychowania.Obok specjalisty od marketingu oświatowego pojawili się tu i ówdzie liderzy, moderatorzy i edukatorzy szkolni. Na szczęście środowiska nauczycielskie odrzuciły owe płody lingwistyczne resortowych urzędników, chociaż tu i ówdzie można natrafić na "edukatora" ,to jest ...metodyka nauczania lub po prostu doradcę metodycznego[1].Szkoła jako rynek, jest jednak szczelnie obłożona przez super fachowe terminy ,a mianowicie: standardy wymagań i standaryzacja procesu kontroli i oceny ucznia. Nic dziwnego.Skoro idee, wiedza ,umiejętności itd. są "towarami", to jak wiadomo z ekonomii produkcji, produkty jako towary na rynku, muszą wcześniej spełniać pewne normy, muszą być odniesione do wzorców, standardów. Standaryzacja prowadzi do mierzenia i jednoznacznego porównywania wyników procesów rynkowych.Dlatego w naszych szkołach mamy standardy osiągnięć szkolnych, standardy wymagań programowych, standardy narzędzi pomiarowych (testów), po to ,by można było jednoznacznie ustalić ,czy klient usług oświatowych otrzymał rzeczywiście to, za co zapłacił.Powyższy język nie jest fenomenem wyrastającym z egzystencjalnych sytuacji międzyosobowych we wspólnocie szkolnej. To język projektowany przez działaczy i urzędników oświatowych i niesie on ze sobą pewne widzenie szkoły, pewną filozofię kształcenia i wychowania, kreując określoną przestrzeń relacji międzyludzkich w nowym szkolnictwie. Konieczny jest namysł nauczycieli nad tą przestrzenią ,nad rozumieniem szkoły, które ów język otwiera.Język (mowa) bowiem rządzi światem myśli i wyobraźni człowieka. Mowa (język) może nas zmieniać, pisze H. Gadamer [2], a wtóruje mu u nas ks. prof. Cz .Bartnik [3].Język zanieczyszcza nasze dusze, lub przeciwnie-ubogaca je, czyni piękniejszymi. W sensie czysto ludzkim, wśród jakich słów żyjemy, tacy się stajemy.Projektowany i upowszechniany język ekonomii rynku zastosowany do kształcenia i wychowania niszczy sens pojęcia "szkoła".Z chwilą zastosowania tego języka dla opisu rzeczywistości szkolnej, przestaje istnieć w świadomości członków wspólnoty szkolnej wertykalny wymiar szkoły, znika dla nich życie duchowe osób uczestniczących w procesie kształcenia i wychowania.Nie wymawiając takich słów jak: dialog, otwarcie się, spotkanie, komunia, agape i zastępując takie prasłowa jak: miłość, matka, ojcostwo, ojczyzna, rodzina, dobro, zło- terminami rynku usług oświatowych nauczyciel nie doświadczy nigdy tego cudownego faktu, jakim jest przebudzenie duchowe dziecka.Aby usunąć zagrożenie dla oświaty płynące z zastosowania języka filozofii rynku, by uniemożliwić upodobnienie szkoły do domu towarowego, powinniśmy zdobyć się na postawę obywatelskiego nieposłuszeństwa: odmówić swego udziału w kategoryzacji procesu kształcenia i wychowania w duchu idei rynku.Naszym sojusznikiem w tym zakresie może być dom rodzicielski, chociaż nie jest to takie pewne. Nowe pokolenia rodziców zafascynowane gospodarką wolnego rynku, często nie widzą zagrożeń wychowawczych dla swoich dzieci. Razem z nimi ulegają fascynacji np. reklamą i jej językową prezentacją.W ilustrowanym, tygodniowym dodatku, (którego redaktorki chodzą na wysokich obcasach ) do pewnej gazety , pewna entuzjastka opakowań towarów spożywczych z obrazkami "pań w strojach skąpych" ,z dumą i rozrzewnieniem wyznała ,że jej synek 8 letni w szkole "sprzedawał " swoje koleżanki innym kolegom i dzięki swej "zaradności" miał pieniądze na łakocie.Gdyby ów uczeń miał 15 lat ,to można by zaryzykować komentarz: " to złośliwy żart", natomiast w rozważanym przypadku, brak oceny negatywnej ze strony "nowoczesnej" mamusi ,jest wielkim ryzykiem z uwagi na przyszłą drogę życiową synka.Bowiem małe dzieci wszystko co czynią, czynią poważnie ,a zwłaszcza zabawa dla nich, nie jest udawaniem, na niby i zawsze porusza archetypalne warstwy nieświadomości, które dają o sobie znać w wieku dojrzałym.Bezsprzecznie, synek ten świetnie ilustruje nowy styl życia szkoły i domu rodzinnego, jako super-marketu... Literatura, przypisy[1] Pominę w tym miejscu jednoczesny zalew mowy ojczystej językiem angielskim ,gdyż u nas każda próba obrony języka ojczystego spotyka się z ostrym sprzeciwem opinii medialnej lub reprezentantów narodu ,czyli tzw. posłów. Jak widać nie jesteśmy jeszcze tak bogaci w mądrość przywódców i gospodarzy kultury narodowej jak ,np. Francuzi lub Niemcy , którzy energicznie bronią się przed inwazją języka Albionu.[2]H.G.Gadamer, Prawda i metoda,Kraków,1993,s.371-429[3]Cz.S.Bartnik,Hermeneutykapersonalistyczna,Lublin,1994,s.115-160
No modern scientist comes close to Einstein's moral as well as scientific stature (John Horgan)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura