Właśnie mija 125 rocznica urodzin i 70 rocznica męczeńskiej śmierci Pawła Aleksandrowicza Florenskiego, rosyjskiego duchownego i teologa prawosławnego, wybitnego humanisty, filozofa, estetyka, biologa, fizyka, elektrotechnika, chemika, matematyka, wynalazcy, poligloty i poety.Urodził się w rodzinie nie praktykującej, i sam w młodości był niewierzący.W latach 1900-1904 studiował matematykę i fizykę w Moskwie, a następnie podjął dalsze studia na Moskiewskiej Akademii Duchownej, a od 1908 r., był docentem Katedry Historii Filozofii tamże. W 1911 r. został wyświęcony na kapłana. W 1914r. wydał pracę Filar i podpora prawdy ,ocenioną jako najwybitniejszą z zakresu filozofii prawosławia XX wieku.W latach 1920-1932 rozwinął intensywną pracę naukową w zakresie fizyki ciała stałego i elektrotechniki, kierował placówkami naukowo-badawczymi, Wielką Radziecką Encyklopedią Techniczną,, opatentował kilkanaście wynalazków z chemii technicznej i elektrotechniki, prowadząc jednocześnie wykłady na Moskiewskiej Akademii Duchownej i badania w dziedzinie teorii sztuki cerkiewnej(ikony).Aresztowany pod zarzutem działalności kontrrewolucyjnej w 1931 roku, i skazany na 10 lat zesłania w łagrach Sołowieckich, przeniesiony w 1937 do obozu NKWD pod Leningradem, tamże rozstrzelany 8 grudnia 1937 roku, prawdopodobnie za odmowę ujawnienia miejsca ukrycia relikwii św. Sergiusza Radoneżskiego.5 maja 1958 roku zrehabilitowany pośmiertnie przez moskiewski sąd.Olbrzymia spuścizna twórczości P.Florenskiego, nie rozpoznana w całości, sugeruje iż mamy do czynienia z postacią swego rodzaju współczesnego “Leonardo da Vinci” z uwagi na skalę zainteresowań i głębię analiz.Postanowiłem przedrukować dla czytelników moich postów, maleńki esej – traktat teologiczno-fizyczny o świetle, wyjąwszy go z trudno dostępnej ,jedynej w języku polskim książki “Ikonostas i inne szkice” w tłumaczeniu Zbigniewa Podgórzeca. Paweł Florenski Znaki niebieskie Rozmyślania o symbolice kolorów Udajmy się gdzieś na otwarte pole, najlepiej o wschodzie słońca, w każdym razie wówczas, gdy słońce znajduje się tuż nad horyzontem i utrwalmy sobie w pamięci grę kolorów.Na wprost słońca-fiolet, niemalże liliowy, a przede wszystkim błękit. Nieco z boku- róż, a może raczej czerwień w odcieniu oranżowym. Nad głową zieleń, prawie przezroczysta, szmaragdowa.Zastanówmy się nad tym ,co właściwie dane jest naszemu wzrokowi. Widzimy światło, wyłącznie światło, jedyne światło, jedynego słońca. Jego różnorodne zabarwienie nie stanowi właściwej mu cechy, lecz wyraz powiązania z naszą ziemią oraz, częściowo być może, z owym niebiańskim ośrodkiem, który stanowi wypełnienie owego jedynego światła.Światło jest niepodzielne i zaiste ciągłe. Nie sposób z przestrzeni wypełnionej wydzielić obszar, który nie zachodziłby na jakiś inny obszar. Nie sposób też odosobnić części przestrzeni świetlnej, nie sposób odciąć części światła. Jest to znakomity przykład na to ,że trójwymiarowość nie stanowi dostatecznego warunku podzielności i że podzielność w sensie analitycznym nie stanowi konsekwencji trójwymiarowości.Gdy ciała nieprzezroczyste wchłaniają z przestrzeni światło, odosobnienie odbywa się zawsze jednostronnie, czyli z jednej strony, i dlatego nie sposób zamknąć bryły, którą oświetla światło.Światło jest więc ciągłe. Jednakże owe ośrodki optyczne, które napełniają się światłem i przekazują je nam, nie są ciągłe. Budowa ich jest ziarnista, składają się one z drobnego pyłu, a oprócz niego zawierają jeszcze inny pył, tak delikatny, że niedostrzegalny pod żadnym mikroskopem, składający się jednak z oddzielnych ziarenek, z oddzielnych cząstek materii. Owe wspaniałe kolory, którymi ozdobiony jest nieboskłon to nic innego jak wyraz współzależności ciągłości światła i rozdrobnienia materii. Możemy powiedzieć, że kolory światła słonecznego to ów posmak, owa modyfikacja, którą wnosi do światła słonecznego pył ziemski, najdelikatniejszy pył ziemski, a możliwe również, iż jeszcze delikatniejszy pył niebiański.Fiolet i błękit to wyraz ciemności, pustki. Ciemności zmiękczonej jednak odblaskiem jakby narzuconej na nią woalki z najdelikatniejszego pyłu atmosferycznego. Gdy, mówimy że widzimy fiolet lub błękit nieboskłonu, widzimy właściwie ciemność, absolutną ciemność pustki, której nie oświeci i nie przeniknie żadne światło. Widzimy jednak nie ciemność jako taką, lecz ciemność poprzez najdrobniejszy, oświetlony słońcem pył. Kolor czerwony i różowy to również ten sam pył, widziany jednak nie pod światło lecz od strony światła, które nie zmiękcza swym oświetleniem ciemności przestrzeni międzyplanetarnej, nie rozcieńcza jej jasnością, lecz przeciwnie odejmuje światłu część światłości.Ciemność jest dla wzroku zasłoną, która oddziela światło od oczu, a dzięki swojemu brakowi światłości potęguje jeszcze wrażenie ciemności.Wreszcie kolor zielony padający prostopadle, stanowi zrównoważenie światła i ciemności. To oświetlenie cząstek pyłu z boku. Oświetlenie jakby tylko jednej półkuli każdej cząsteczki, dzieki czemu każda z nich może być uznana zarówno za ciemną na jasnym tle, jak i za jasną na ciemnym tle. Zielony kolor nad głową nie jest ani światłem ani ciemnością.Istnieje więc energia światła, która oświeca, oraz bierność tego co jest oświetlane, lecz nie wchłaniające światła a więc bierność substancji, która poza siebie światła nie przepuszcza. Wreszcie istnieje to o czym możemy tylko powiedzieć, posługując się słowami, że istnieje, albowiem owe coś jest nicością, pustką, pustą przestrzenią, to znaczy światłem którego intensywność jest równa zero, czystą możliwością błysku światła, które jednak nie istnieje.Owe dwa elementy oraz trzeci- nicość- określają całą różnorodność kolorów nieba. Od nowych obrazów zmysłowych myślą sama siebie wznosi do ich symbolicznego znaczenia. Ale trzeba tu, raz na zawsze i z całą stanowczością, powiedzieć, że metafizyczne znaczenie owej symboliki, jak każdej zresztą symboliki, nie jest dołączone do obrazów zmysłowych, lecz zawarte jest w nich samych, przez nie określone.A owe obrazy pojmujemy nie jako zwykła obrazy fizyczne, lecz właśnie metafizyczne, przy czym te ostatnie zwierają w sobie pierwsze i za ich pośrednictwem jaśnieją. W naszym przypadku przejście od zmysłowego do nadzmysłowego jest tak nieuchwytne, że wypowiadamy słowa “ światło”, ”ciemność “, “kolor”, ”materia” nie wiemy w jakim stopniu w danej chwili mamy do czynienia z czymś fizycznym, a w jakim z czymś metafizycznym.Przecież ze wszystkich owych słów ,słów pierwotnych ,jak ze wspólnych korzeni wywodzi się i kształtuje zarówno fizyka jak i metafizyka.“Bóg jest światłością” – nie należy tego rozumieć w znaczeniu moralnym, lecz jako osąd odbioru duchowego, a konkretniej – odbioru chwały Bożej.Kontemplując ją spoglądamy na jedyne, ciągłe, niepodzielne światło. Światło nie mające innego określenia oprócz tego że nie zawiera żadnych zanieczyszczeń. Czyste światło w którym niema ciemności ani trochę. Określenie światła może być następujące. Światło to coś, co nie zawiera żądnej ciemności, albowiem wszystko w nim jest jasnością i wszelka ciemność od wieków została przezwyciężona, pokonana i rozjaśniona.W odniesieniu do kolorów światło nazywamy bielą. Jednakże biel nie stanowi pozytywnego określenia, lecz jedynie wskazówkę ,że coś nie posiada domieszek, że nie mamy do czynienia z kolorem takim czy innym, lecz wyłącznie z samym pozbawionym wszelkich zanieczyszczeń, światłemBiały kolor stanowi jedynie oznaczenie światła jako takiego, jest czysto analitycznym podkreśleniem jego wartości. Jest on światłem , Bogiem, pełnią, nie ma w nim żadnego ukierunkowania. Wszelkie bowiem ukierunkowanie jest wynikiem ograniczenia. Nie ma w nim żadnych słabości, żadnej ograniczoności. Tylko bowiem ograniczenie, skrępowanie, rozrzedzenie czystej energii światła obcą jej biernością może sprawić że światło nie będzie po prostu światłem, nie będzie samym sobą lecz czymś jednokierunkowym, nachylonym w tę lub w inną stronę, w stronę takiego lub innego koloru.Owym ośrodkiem biernym, w swym najsubtelniejszym, najdelikatniejszym przejawie, jest materia, ale nie zwykła, ziemska materia, w sposób trywialny naruszająca duchowość światła lecz materia w wyższym, wznioślejszym znaczeniu.Materia jeśli można się tak wyrazić stanowiąca ośrodek nadający światłu kolor. Ów metafizyczny pył nazywa się Sofią.Nie jest ona sama boskim światłem, nie jest sama Boskością, nie jest również tym co powszechnie nazywamy materią, nie jest też zwykłą inercją materii, nie stanowi też czegoś, co nie przepuszcza światła.Sofia znajduje się właśnie na granicy między Boską energią a biernością materii. Jest w równym stopniu Bogiem ,co nie-Bogiem, w równym stopniu materią co nie- materią. Nie sposób powiedzieć o niej czym jest albo czym nie jest, nie chodzi mi tu o przeciwstawianie dla wzmocnienia jednego lub drugiego, lecz o maksymalne podkreślenie zdolności przechodzenia z jednego do drugiego świata.Światłość to działalność Boża, Sofia zaś to pierwszy przejaw tej działalności, pierwszy i najsubtelniejszy jej wytwór, na którym wyczuwalne jest jeszcze Boskie tchnienie.Wytwór tak bliski Bogu, że nie sposób przeprowadzić granicy między nim a Bogiem. Nie bylibyśmy w stanie ich odróżnić od siebie, gdyby nie współzależność między światłem – działalnością Bożą, a Sofią- pramaterią. Tylko dzięki współzależności dwóch elementów można ustanowić, że Sofia nie jest światłem, lecz tylko biernym jego dopełnieniem, światło zaś nie jest Sofią, lecz tylko ją oświeca. Ową współzależność określają kolory.Kontemplowana jako dzieło Boskiej twórczości, jako pierwsza cząstka bytu, względnie uniezależniona od Boga, jako wychodząca na spotkanie światła ciemność nicości, to znaczy kontemplowana od strony Boga w kierunku nicości, Sofia ukazuje się nam jako błękit lub fiolet.I na odwrót, kontemplowana jako rezultat Boskiej twórczości, jako coś nie oddzielonego od Boskiej światłości, jako przednia fala Boskiej energii, jako idąca zwalczać ciemność siła Boża, to znaczy kontemplowana os trony świata w kierunku Boga,Sofia ukazuje się nam na różowo lub czerwono.Ukazuje się różowo lub czerwono jako obraz Boży dla świata materialnego, jako objawienie Boga dla ziemi, jako ów “cień różowy” do którego modlił się Włodzimierz Sołowiow.Przeciwnie widzimy ją w kolorze błękitnym lub fioletowym jako duszę świata, jako duchowy sens świata, jako błękitną zasłonę rozpostartą nad naturą. W widzeniu które miał Wiaczesław Iwanow, dusza nasza, jako prafundament naszego istnienia w mistycznym pogłębianiu wzroku w swym wnetrzu, objawiła się jako niebieski diament.Wreszcie możliwy jest trzeci metafizyczny kierunek- wiodący ani w stronę światła, ani od strony światła. Sofia znajduje się poza jego ustaleniami w stosunku do Boga. To ów duchowy aspekt bytu, można powiedzieć rajski aspekt, przy którym nie ma jeszcze rozeznania dobra i zła. Nie ma jeszcze moralnego dążenia do Boga, nie ma też ucieczki od Boga, dlatego że nie istnieją jeszcze kierunki w stronę i od strony Boga, jest natomiast wyłącznie ruch wokół Boga, swobodne igraszki przed obliczem Bożym,na podobieństwo złocisto-zielonego węża u Hofmana czy Lewiatana “ którego Pan stworzył na to aby z nim igrał”, bądź też na podobieństwo fal morskich mieniących się w słońcu.I to jest również Sofia, jednakże w sposób szczególny rozumiana. Owa Sofia, ów aspekt Sofii, ukazuje się nam jako kolor złocistozielony, przezroczystoszmargdowy. To ten aspekt, który migotał, lecz nie znajdował sobie ujścia w pierwotnych zamysłach Lermontowa.Trzy podstawowe aspekty pramaterii określają trzy podstawowe barwy w symbolice kolorów, natomiast znaczenie pozostałych kolorów kształtowane jest pośrednio. Wszystkie informują nas o współzależności między jedną i tą samą Sofią a jednym i tym samym światłem niebiańskim.Słońce ,najdelikatniejszy pył i ciemność pustki w świecie zmysłowym oraz Bóg, Sofia i Ciemność nieprzenikniona, ciemność metafizycznego niebytu w świecie duchowym- oto dwa elementy, które warunkują różnorodność kolorów, zarówno na tym jak i na tamtym świecie, zawsze w pełnej ich współzależności.
No modern scientist comes close to Einstein's moral as well as scientific stature (John Horgan)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura