Jeden z moich dziadków zaczytywał się w powieściach Julusza Verne, a nawet z nich czerpał wiedzę o nowej ,projektowanej technologii i nowych kierunkach rozwoju nauk przyrodniczych.
Nie poprzestawał na tym i kiedy lato spędzałem u niego jako brzdąc ,ledwo rozumiejący o czym on mówi, karmił mnie intensywnie tym Verne , na co drugi dziadek (gdy to stwierdził) prychał rozzłoszczony:
- to ,że on buja w obłokach , oderwany od ziemi, to mnie nic nie obchodzi ,ci z uniwerku tacy są i pal ich diabli, ale by chłopcu opowiadać takie ple-ple ,tego ścierpieć nie mogę.
I zasuwał mi tyrady o kotłach wysokoprężnych, lokomobilach parowych, parze przegrzanej i ciśnieniu wyjątkowo wrednym , na jakie natrafiał co krok w latach dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy to na dalekich Kresach, aż hen na Bukowinie modernizował przemysł zbożowy, wymieniając młyny wodne na młyny parowe.
Ojciec natomiast uznawał jedynie G.Wellsa i nim mnie karmił intensywnie, ale moje serce i umysł były w dyspozycji innego magika światów zaczarowanych, trzymanego w tajemnicy, nie wystawianego na targ szyderców: Juliusza Żuławskiego ,autora trylogii “ Na srebrnym globie” wydanej po raz pierwszy grubo przed I wojną światową.
Dzięki tej lekturze, dzisiaj z obojętnością przyjmuję relacje Hindusów o obecności wody na Księżycu, oraz spokojnie czekam na ujawnienie przez Amerykanów tego , że gdy na początku lat 70-tych XX wieku , astronauci ziemscy jeździli księżycowym “Roverem” po Księżycu, to mieszkańcy satelity, którzy gromadnie wylegli z wnętrza Księżyca ,pękali ze śmiechu nad nieporadnością i prymitywizmem technicznym tego wehikułu.
Czym był owe strawy duchowe , pozornie identyczne , lecz w rzeczywistości tak różniące się między sobą , którymi mnie karmiono, lub ja sam w tajemnicy przed dorosłymi - łykałem zawzięcie?
Były transcendencją, czyli przekraczaniem granic, wychodzeniem z “kredowego koła”, jakie nas ciągle zamyka i ogranicza. Z okręgu o zmiennym obwodzie , zależnym od wieku, doświadczenia egzystencjalnego lub spotkania z Innym.
Jest to fundamentalna cecha bycia człowiekiem: owe przekraczanie, lub wykraczanie.
Przychodzą mi na pamięć sztychy i ryciny zdobiące pierwsze inkunabuły przełomu późnego średniowiecza i rodzącego się renesansu , na których postać ludzka (zawsze męska, nigdy kobieca-to ciekawe ?) głową przebija i rozdziera sferę kosmiczną z tkwiącymi w niej gwiazdami i Księżycem i rozgląda się zdumiona ,wręcz osłupiała – w Nieskończoność przestrzeni i ciał .
Albo ciągle widzę jedno zdanie z “Króla Leara” :
“mogę być zamknięty w łupince od orzecha, nie przestając być panem nieskończonych przestrzeni”.
Człowiek nieustannie przekracza i wykracza , dlatego że jego duchowy pierwiastek nawet w postaci tak cielesnej, jaką jest dusza – nie jest z tego świata, jest : “ z poza “ natury.
Chyba ,że go zamulimy i zadławimy elementami tej natury, zapominając o konieczności “Abgeschiedenheit”, o której tak wnikliwie i analitycznie napisał bardzo dawno temu - Mistrz Eckhart.
No modern scientist comes close to Einstein's moral as well as scientific stature (John Horgan)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura