Kilka dni temu Andrzej Halicki – ważny poseł Platformy Obywatelskiej zainaugurował swoje funkcjonowanie na Twitterze wysłanym w świat stwierdzeniem, że jeśli by Marta Kaczyńska wierzyła w zamach w Smoleńsku, to powinna zwrócić trzy miliony odszkodowania, które otrzymała po śmierci rodziców. Potem w wywiadzie poseł uszczegółowił, że jego zdaniem, polisa nie mogła przewidywać odszkodowania za skutki zamachu terrorystycznego.
W normalnym świecie, jeszcze niedawno, takie stwierdzenie, zmroziłoby każdego kulturalnego człowieka dysponującego, jakakolwiek ludzką wrażliwością. No bo pomijając jego wątpliwą słuszność merytoryczną (poseł Halicki nie ma pojęcia, jak wyglądała polisa prezydenta albo oficerów BOR, a ponadto odszkodowanie się wypłaca za poniesione szkody, a te szkody wystąpiły z winy państwa, czy się uzna, że był zamach, czy że zamachu nie było), jest jeszcze coś takiego jak ludzka przyzwoitość i kultura i one nie pozwalają wymawiać córce odszkodowania, które otrzymała, po przedwczesnej śmierci ukochanych rodziców.
W tym normalnym świecie, faceta, który serio może powiedzieć coś takiego, który może zrobić taką krzywdę (w sferze symbolicznej oczywiście) młodej kobiecie, można określić tylko najbardziej krytycznymi, czy wręcz wulgarnymi słowami. Bo człowieka po prostu zatyka z oburzenia. Tak właśnie zareagował jeden z moich przyjaciół, a znajomych posła Halickiego na portalu społecznościowym,
Tylko zaraz, zaraz… czy taki poseł jeszcze funkcjonuje w normalnym świecie? W świecie w którym istnieją wartości i w którym słowa coś znaczą? Czy dla niego to co powiedział, oznacza także, podobnie jak dla mnie i dla naszego wspólnego kolegi, że w sensie symbolicznym, właśnie po prostu opluł i spoliczkował nic mu nie winną dziewczynę, która straciła rodziców? I tu mnie olśniło. Otóż – nie. On uważa, że uprawia politykę. To było „posunięcie”. Obliczone na uzyskanie jakiejś reakcji – może chodziło o to, żeby na jego twittowanie zwrócili uwagę dziennikarze, może o to, by kogoś wyprowadzić z równowagi i sprowokować do wulgarnej i ostrej reakcji? A może ten „ruch” miał po prostu zmobilizować „swój” motłoch? Czyli taką część publiczności, która znajduje się wśród sympatyków każdej partii, a która reaguje głownie na informacje w sprawie pieniędzy, kocha podliczać ludzi znanych z telewizora i imputować wszystkim najniższe pobudki, nienawidzi by ktoś miał choć trochę więcej, obojętnie z jakiego powodu, uwielbia natomiast zazdrościć i chętnie kogoś rozszarpie (na początek słownie i symbolicznie). Jasne - na dźwięk słów „trzy miliony”, taka część publiczności zawsze się budzi.
Jeden z moich dobrych znajomych, o prorządowych poglądach, bardzo się dziwił, a nawet obruszał, gdy mówiłam mu, że reakcja ludzi po tragedii smoleńskiej była tak silna, ponieważ mieli poczucie straszliwej niesprawiedliwości i strasznego świństwa, jakie było robione nieżyjącemu prezydentowi. „Jakie świństwo? Oni atakowali nas, a my atakowaliśmy ich – to po prostu polityka” – brzmiała jego odpowiedź. Otóż pewne posunięcia już nie są polityką, nie są nią, tak jak nie były polityką straszliwe, nienawistne wypowiedzi Palikota w dwa tygodnie po śmierci prezydenckiej pary. Widok tego faceta, wówczas prominentnego polityka partii rządzącej, na białym fotelu TVNu, na tle Placu Prezydenckiego, jak pluje jadem na ludzi, których spotkało trudno wyobrażalne nieszczęście, zostanie mi w pamięci na długo. Podobnie jak widok Kazimierza Kutza, wytykającego w studiu Elżbiecie Jakubiak, która trzy tygodnie wcześniej straciła wielu przyjaciół oraz głównego politycznego protektora, że ubiera się na czarno i że to wszystko wygląda jak „kult Maotsetunga”. Okazało się, że kolejne granice zostają przekroczone w imię walki, którą delikwenci nazywają „polityczną”.
Do pewnego momentu miałam nadzieję, że ludzkie życie, realne ludzkie życie i śmierć, sa barierą, za którą nie będzie działał diabelski młyn nienawistnych obelg i pomówień. Okazało się inaczej. Okazało się, że fakt iż niezrównoważony osobnik, niejaki Cyba, z nienawiści do PiSu i Jarosława Kaczyńskiego, zabił jednego pracownika biura posła PiS i ciężko ranił drugiego – nie wywarł żadnego wrażenia na gościach głoszących co drugi dzień na różne sposoby, iż Kaczyński to szkodnik którego „należy wyeliminować z życia publicznego”. Nie zauważyli związku. Jak po gęsi woda. „Wie pani co to za skrót PiS? – opowiadała mi sympatyczka Platformy - Polecieli i Spadli – hahaha…”. Faktycznie bardzo śmieszne.
Na język agresji odpowiedzią jest także język agresji. Tylko mięczaki się wahają – argumentują zwolennicy opozycji, musimy być twardzi. Walczyć. Narazie słowem. I mobilizują zwolenników: „zdrada”, „hańba”. „Co wyprawiają te pismaki, nauczyliby się rozumu, gdyby bez inteligenckich przesądów, rozstrzelać co któregoś…” Czy Grzegorz Braun, gdy wypowiadał podobne słowa, naprawdę miał zamiar kogoś rozstrzeliwać? Zapewne nie. Niemniej jednak wolałabym, by kolejny niezrównoważony facet, napędzany przez coraz bardziej nerwową i niespokojną atmosferę w kraju, nie popędził z giwerą do Agory.
Słowa w życiu publicznym coraz mniej znaczą same w sobie, a coraz bardziej są bronią używaną do wywołania określonego efektu u słuchaczy. Jeszcze tylko ci maluczcy uważają niekiedy, że słowo niesie jakąś treść. Bulwersują się więc słowami albo denerwują, ale też i oni coraz częściej kompletnie je lekceważą. To wprowadza coraz większe trudności w porozumieniu się w życiu publicznym. W polityce, to że X oświadcza, iż potępia zachowanie Y, przestaje oznaczać cokolwiek. Bo być może tak naprawdę to znaczy, że Iksa nic nie obchodzi to co zrobił Y, a może nawet to oznacza wręcz, że X jest z Y cichej zmowie? Słowa wypowiedziane są by osiągnąć określony efekt, a nie by przekazać prawdziwą treść. Ale i z efektem słów wypowiadanych publicznie jest coraz gorzej. Tym gorzej im więcej ludzi orientuje się, że nie niosą one treści. Wszyscy zaczynamy tonąć wówczas w kompletnym nieporozumieniu, chaosie i kakofonii dźwięków nieprzyjemnych, ale nie układających się żadną spójną melodię.
Cóż jednak w tym nowego, że ludzie w walce o władzę nie tylko przesadzają, manipulują, kłamią, ale nawet posuwają się do odrażających potwarzy i obelg? – może zapytać czytelnik. W tym – absolutnie nic. Tak było zawsze, od tysiącleci. Ale w tym, że staje się to normalnym i akceptowanym sposobem zachowania, dla którego, jak się uważa, nie ma alternatywy – to już jest coś nowego i fundamentalnie destrukcyjnego. Normalni ludzie wycofują się wówczas masowo z życia publicznego i zostawiają je manipulatorom.
myślę że ludzka natura pozostaje podobna od wieków i ze wiedz o przeszłosci może nas wiele nauczyć. Jestem umiarkowanie konserwatywna w opiniach o kulturze i tradycji, zaś w miarę lewicowa (jeslli za lewicowy uznamy solidaryzm ) w pogladach społeczno - ekonomicznych. Bardzo szanuję pojęcie TOLERANCJI. Nie lewackiej "toleranci", która każe wręcz zachwycać się tym wszystkim do czego przeciętny Polak nie ma zaufania, ale prawdziwej, trudnej tolerancji oznaczającej szacunek dla drugiego człowieka i jego pogladów, nawet gdy nam sie nie podobają. Staram się oceniac ludzi po czynach a nie po przynależności do bandy. Wielka róznica.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka