Z zainteresowaniem oglądam ostatnio Podlasie - strefę wzmożonej aktywności prokuratury i wielorakich służb tajnych naszego państwa. Przygladam sie temu wielowektorowemu zjawisku co prawda już od kilku lat, ale sprawy toczyly się z różnym natężeniem. Ostatnio nabraly przyspieszenia.
Wnioski z obserwacji mam następujące: po pierwsze w szczegółowych sprawach - wiem, że nic nie wiem. Po drugie mam coraz bardziej przerażająca świadomość, że działania wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania w Polsce dramatycznie przyczyniają się do wymieszania dobra i zła i do generalnej degradacji standardów życia publicznego.
Także i media niespecjalnie sprzyjają wyjaśnianiu sytuacji. Są zbyt powierzchowne, czesto co gorsza stronnicze, a ponadto (to muszę powiedzieć na naszą, dziennikarzy obronę) dojście do prawdy zaczyna w niektórych, pozornie nawet drobnych sprawach, graniczyć z niemożliwością. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że w życiu publicznym przyjęta została, w wyniku dośc szerokiego konsensusu, zasada że nie istnieje sprawiedlwiość oraz prawda - istnieją tylko nasi i nie nasi. "Nasi" nie moga być winni "ich" - są winni z założenia.
Trzeba tu uczciwie zaznaczyć, że chyba ostatni raz podjęto, fatalnie zresztą zakończoną, próbę złamania na wysokim szczeblu tej świętej i z każdym dzisięcioleciem RP coraz bardziej utrwalonej zasady, w roku 2007, co zapoczatkowało smutny koniec rządu Jarosława Kaczyńskiego oraz zaowocowało w mediach czymś w rodzaju procesu beatyfikacyjnego prokuratora Kaczmarka.
Zasadę można pokrótce opisać tak: "nasi" są zazwyczaj niecnie wpuszczani, przeciwko "naszym" robi się obrzydliwe prowokacje, składa się na nich złośliwe donosy - "ich" sa słusznie łapani za oczywiste przewiny i dotyka ich każąca reka sprawiedliwości. Tu znów dla uczciwości trzeba dodać, że czy to "nasi" czy "ich", każąca ręka nie dotyka ich zazwyczaj zbyt definitywnie - tak by odbył się na przykład w normalnym terminie, przejrzysty proces, który skończyłby się skazaniem. Raczej ręka ta wymierza kilka klapsów i strąca czapkę z głowy, wpychając delikwentów do szeregu tych - którzy "byli w coś zamieszani".
Sprawę komplikuje jeszcze i to, że wbrew temu co sądzą prostoduszni, podziały na naszych i nie naszych nie są trwałe i dyktowane wyłącznie dajmy na to, znaną wszystkim, wojną plemienną. Oczywiście wnosi ona do tej rzeczywistości pewien niezaprzeczalny wkład. Niemniej cały obraz kompllikowany jest przez istnienie lokalnych koterii, fluktuację egzotycznych sojuszów w prywatnych interesach, egzystowanie drobnych i wiekszych mafii oraz obiektywnie lepsze lub gorsze funkcjonowanie na danym terenie organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości.
Podlaski kociołek jest tego od lat doskonalym mikro - przykładem, a ostatnie "newsy" przekonały mnie o tym w szególności. Nie tak dawno z wielkim "aferalnym" hukiem postawiono zarzuty popełnienia przestepstw urzędniczych członkom Zarządu Wojwewództwa (z Platformy i PSLu) . Chodziło o zatrudnienie, o ile się nie mylę, 4 osób bez zachowania odpowiednich procedur. Z tego dwie osoby zatrudniono na stanowiskach specjalistów czy jakichś równie wysokich. Zarzucono przy tym marszałkowi "uzyskanie korzyści osobistej"(!) w postaci głosowania przez członka zarzadu, za popieranym przez marszałka, dofinansowaniem unijnym szpitali powiatowych, a nie szpitali wojewódzkich ( rzekomo w zamian za to głosowanie krewna tego członka zarządu miała być zatrudniona w Urzędzie).
Cóż, nie chcę (i jako dziennikarka mediów publicznych - nawet nie mogę) wypowiadać się co do tego jakie realne nieprawidłowości w zatrudnianiu zaszły według mnie, albo nie zaszły w Urzędzie Marszalkowskim. Mam jednak wrażenie, że posługując się równie ostrymi kryteriami w innych sprawach, prokuratura musiałaby dążyć do ukarania mniej więcej 50% składu wszystkich ciał zarządzających, we wszystkich samorządach lokalnych w Polsce oraz znacznej części kierownictw ministerstw i urzędów centralnych. I to pod dowolnymi rządami ostatniego dziesięciolecia. Plotki mówią, w dodatku, że ten obfity prokuratorski połów, został uzyskany w wyniku szerokiego zastosowania przez CBA technik operacyjnych w Urzędzie Marszałkowskim. Włącznie z podsłuchami. Hm, jeśli to prawda, to patrząc na rezultaty, dochodzę do wniosku, ze Podlaski Urząd Marszalkowski musiał sie jednak skladać z nader uczciwych ludzi.:-)
Ostatnio sprawa weszła w nowa fazę. Lokalna "Wyborcza" zasugerowała, iż w Urzędzie pracowała w 2008 roku agentka CBA. To znaczy, mówiąc ściśle, była tam zatrudniona przez pół roku pani, która potem zatrudniona została w CBA. Konkurs na stanowisko zarządził poprzedni Marszalek - tym razem z PiSu, który między innymi skrócił wymagany na stanowisku staż pracy z 10 lat do 7 - co pasowało do rzeczonej pani. Ponadto pani nieco gorzej wypadła niż konkurentka na sprawdzianie pisemnym, a dostała więcej punktów od komisji na ustnym. Były marszałek twierdzi, co prawda, że pani nie znał, zaś wymogi stażu pracy się często obniżało i miał do tego prawo. Teraz jednak i na niego złożony jest już donos do prokuratury. Hm, być może faktycznie nie znał kandydatki , ale jednak ktoś mu ją polecił, jak to czesto bywa przy zatrudnianiu, prawda koteczki? A może nie polecił i mówi w 100% prawdę, kto wie? Cała sytuacja zaczyna przypominać burleskę, w której za chwilę wszyscy aktorzy wystrzelają się nawzajem na scenie.
KIlka lat temu czołówki regionalnych gazet zdobiła rozbita komputerowo twarz mojego poprzednika na stanowisku dyrektora Oddziału TVP (ten znów był "ich", a nie "nasz", czy też odwrotnie), któremu prokuratura zarzuciła korupcję. No i posłuchajcie: według mojej z trudem zdobytej wiedzy, sprawa polegała mniej więcej na tym, że facet próbowal załatwić przyjęcie do szpitala jednemu ze współpracowników. Prokuratura twierdziła, że obiecał przy tym "korzyść" osobistą dyrektorowi w postaci materiału telewizyjnego na temat jego, publicznej skadinąd, placówki.....Faceta o mało nie wykończono psychicznie - nawet nie mógł nikomu powiedzieć o co dokładnie jest podejrzany - bo " rozumiesz powiedzieli mi, ze to tajemnica śledztwa, ale wiesz to jest coś takiego, co niemal każdy z nas z nas mogłby zrobić..." Acha, wyrok oczywiście do tej pory nie zapadł.
Jeszcze wcześniej, czy może w tym samym czasie, pewien białostocki radny złożył doniesienie do prokuratury na swojego KOLEGĘ KLUBOWEGO, osobę nader popularną, iż ten próbuje go korumpować. Miał go namawiać do wzięcia łapówki, w zamian za głosowanie za pewną decyzją korzystną dla przedsiębiorcy. Także tę sprawę znam z bezpośrednich relacji, z czasu, kiedy sie toczyla. Radny był z ugrupowania, które popieralo w zasadzie decyzję pozytywną dla przesiębiorcy. Nie tylko więc doznał ogólnego szoku, bo jak twierdził nigdy w życiu nikt nie proponował mu łapówki, ale i szczerze zdziwił się, jak tu mozna żądać łapówki za coś, co i tak jest praktycznie postanowione. Rozsądna odpowiedź brzmiała podobno: "cóż nie musimy tego od razu mówić". Efekt doniesienia okazał się żałosny. Radny został przez większość białostockiej prasy i opinii publicznej wytarzany smole i pierzu oraz przezwany "Pawką Morozowem". Z lekkim niepokojem patrzyła się na jego nadgorliwość własna partia, dopatrywano się tajemych rozgrywek, używanie miała opozycja. A sprawę wkrótce umorzono ze względu na "niemożność popełnienia przestępstwa" czy jakoś tak. Plotki nic nie mówią o zastosowaniu, w celu sprawdzenia słów radnego, równie rozległych, jak w sprawie Urzędu, technik operacyjnych. A są i takie, które mówią wręcz, że nie sprawdzano nawet dokladnie bilingów. Na koniec zaś wszyscy o sprawie chcieli szybko zapomnieć, nawet i sam radny. Tylko mnie ona jakoś zapadla w pamięć.
No i tak właśnie wygląda nasza zebra, gdzie czarne miesza się z białym, czasem w tak cienkich paseczkach, że człowiek dostaje oczopląsu. Ludzie wściekają się na "te cholerne tajne slużby, których się tyle za wolności namnożyło" a i ja przyznam odczuwam pewnien niepokój na myśl o liczbie spraw i tematów niezwykle tajnych, lub przynajmniej tajnych częściowo, ktorych nigdy nie będę moga zgłębić, jako dziennikarka i gorzej - jako obywatelka, a które coraz częściej królują w polskiej prokuraturze i sądach. Jawność postepowania sądowego? Zapomnij! A tajność różnych slużb jest ogromnie poręczna w montowaniu kafkowskiego procesu, w ktory łatwo uplątać kogo się chce. Także niewinnego. To jeden kolor zebry
Drugi zaś jest taki, że w zamieszaniu i poplątaniu pojąć, najlepiej znikaja winni. A ponieważ zawsze i wszędzie są i tacy co robią prawdziwe, ciemne interesy - ci to dopiero są zadowoleni ze stanu rzeczy opisanego powyżej. Jakie słuzby, pracowicie polując na różne odmiany "dorsza za 8 złotych", mają czas i siłę zwalczać realne nadużycia i machlojki? Zwłaszcza, że nie wiadomo ostatecznie pod kogo tacy "przestepcy w bialych kolnierzykach" mogą okazac się podwiązani? Jak kogoś winnego lub przynajmniej realnie podejrzanego ludzie maja odróżnić od niewinnego? I jeden i drugi może się dostać pod pręgierz opinii publicznej i jeden i drugi może mieć postawione zarzuty. Albo jego sprawa może zostać umorzona. Albo po prostu zapomniana... A przeciez osąd społeczny jest dla ludzkich postaw często równie ważny jak prawny. Niestety jesli układy sięgają wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania oznaczają w wyniku - rozkład. Bardzo niebezpieczna wściekła zebra.
Acha, zapomnialam napisać , że dedykuję tę notkę prokuratorowi Seremetowi
myślę że ludzka natura pozostaje podobna od wieków i ze wiedz o przeszłosci może nas wiele nauczyć. Jestem umiarkowanie konserwatywna w opiniach o kulturze i tradycji, zaś w miarę lewicowa (jeslli za lewicowy uznamy solidaryzm ) w pogladach społeczno - ekonomicznych. Bardzo szanuję pojęcie TOLERANCJI. Nie lewackiej "toleranci", która każe wręcz zachwycać się tym wszystkim do czego przeciętny Polak nie ma zaufania, ale prawdziwej, trudnej tolerancji oznaczającej szacunek dla drugiego człowieka i jego pogladów, nawet gdy nam sie nie podobają. Staram się oceniac ludzi po czynach a nie po przynależności do bandy. Wielka róznica.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka