Blog piszę prywatnie. Może stąd – tak rzadko. Bo głównie pracuję i czasem już zapominam, że jestem także (bywam) piszącą dziennikarką. A jak nawet coś piszę to zazwyczaj staram się nie pisać o przedmiocie mojej pracy. Pewno tak tak będzie tez w przyszłości. Ale dziś chciałabym się podzielić osobistą refleksją wprost z moja pracą związaną - od niedawna oprócz prowadzenia Biełsatu kieruję też białostockim Oddziałem TVP. Proszę się uzbroić w cierpliwość, bo opowiadanie będzie dłuższe niz zazwyczaj bywa post..
Odsypiającą w sobotni poranek obudził mnie w Białymstoku sms od przyjaciółki „Samolot prezydenta rozbił się Rosji”. Przez kilka sekund zastanawiałam się czy to nie jakiś żart? Potem dopadłam do telewizora i zorientowałam się co się stało. No i choć beczałam jak bóbr, odruchowo zaczęłam myśleć „zawodowo” (regionalna telewizja) i pierwszy na myśl przyszedł mi wicemarszałek Sejmu, poseł PiS z Podlasia. Krzysztof Putra – czy on aby nie leciał z Prezydentem? Komórka nie odpowiadała. Szef naszego programu informacyjnego zaczął to sprawdzać. Najpierw dostałam smsa, że Putra zginął, potem dementi a potem znów niestety potwierdzenie.
Wypatrywałam nazwisk ludzi, których znałam. Mój Boże! Kurtyka, Maciek Płażyński, Skrzypek, rzecznik Kochanowski, Stasiak…pani Mamińska, która ostatnio współpracowała z moją matką (jako kanclerzem orderu Odrodzenia Polski) w Kancelarii Prezydenta. Z osób związanych z Białymstokiem prawosławny ordynariusz polowy wojska polskiego arcybuskup Chodakowski. I jeszcze Prezydent Kaczorowski, którego miałam zaszczyt wielokrotnie spotykać jako dyrektor TVP Polonia. Choć miałam wyjeżdżać, postanowiłam jednak zostać na mszę w Białostockiej Katedrze. Myślałam o Panu Krzysztofie, z którym chcialam porozmawiać jako szefowa Ośrodka i jakoś od blisko dwóch miesięcy nie miałam czasu się umówić…Byłam pewna, że na mszy będzie wspominany,.
Ale było inaczej. Owszem msza św. była. Chyba koncelebrowana, choć niewiele pamiętam. Byli wszyscy regionalni oficjele, odprawiał arcybiskup metropolita, a o Krzysztofie Putrze nie padło ani jedno słowo. Facet ponad dwadzieścia lat mieszkał tu, współzakładał w 89 Komitet Obywatelski, był posłem na pierwszy, kontraktowy Sejm, potem jednym z najwyższych funkcjonariuszy państwowych z tego regionu i arcybiskup, który znał go jak swoje pięć palców nie wspomniał go ani jednym zdaniem.
O co tu chodzi? co tu się właściwie dzieje? - pytałam potem znajomych. Kiwali głową ze smutkiem i zakłopotaniem – Aaa… no tu tak jest. Że co? Że jak jest? Że wiele patriotycznej konfekcji a mało uczucia?
W poniedziałek w miejscowych gazetach szukałam wspomnień. Pojawiły się dość
zdawkowe biogramy. I tyle. Dopiero w środę honor uratowała regionalna Gazeta Wyborcza publikując wspomnienie pióra bliskiego współpracownika Krzysztofa Putry i przyzwoite, kulturalne wspomnienie kolegi z Komitetu Obywatelskiego – politycznego przeciwnika, dziś rzecznika marszałka województwa z PO.
We wtorek poszłam do Katedry na mszę świętą za Putrę. Ale okazało się, że i tym razem nie mozna go jakoś indywidualnie upamietnić bo ponownie msza bedzie za wszystkich związanych z Podlasiem, poległych w katastrofie samolotu ( trudno zaprzeczyć, że wszystkim się należy pamięć i modlitwa) i jeszcze na dodatek za zmarłego przed 15 laty, tego dnia Piotra Lussę prezydenta Białegostoku (odczytywany był cały jego życiorys). Na krzesłach pośrodku, żona, córki i synowie pana Krzysztofa. W kazaniu masa inwokacji do „ jego ekscelencji i całego duchowieństwa…” i ani jednego osobistego, ciepłego słowa ze strony celebransów, ani w trakcie, ani po…Ja chcę do Warszawy… ja chcę do Warszawy myślałam sobie.
Na zaproszenie współpracowników Putry przyjechał na mszę św. mój ojciec, którego o to poprosiłam. Przyjechał uczcić kolegę parlamentarzystę, „Solidarucha” z 89 roku. Dziś w jednej z regionalnych gazet zdjęcie: na pierwszym planie cztery osoby – ojciec i mama stoją pomiędzy Krzysztofem Jurgielem, a Jarosławem Zielińskim – posłami z Województwa Podlaskiego. I dziwaczny podpis, jakby nikt nigdy nie widzial w TV jak wygląda Romaszewski: „…we mszy uczestniczyli m.in. wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski (w jasnym płaszczu)…” No tak, wiadomo, ze nie wypada w żałobie być w jasnym płaszczu... ale ojciec po prostu nie miał czasu kupić sobie ciemnego: stara sie uczcic poleglych jak może, wita trumny, chodzi na msze żałobne…od trzech dni bez przerwy. Droga do Białegostoku to prawie 3 godziny.
Zaś naczelny gazety o której mowa, to tez „Solidaruch” o porządnym życiorysie, były internowany, potem członek tego samego Komitetu Obywatelskiego co Putra. Od kiedy miałam to okazję śledzić, specjalizował się w felietonach. Średnio w co trzecim zajmował się „kaczorami” - ich nikczemną posturą, umysłową tępotą i „wymachiwaniem szabelką”. Naprawdę nie wiem o czym on teraz będzie pisał. Ma tak wybiórcze poczucie humoru… Dziś także i w jego gazecie patriotyczna konfekcja jest, tylko uczucia jakoś brak.
W takiej chwili jak ta teraz najważniejsza jest postawa trzech czynników instytucjonalnych: władzy wykonawczej, Kościoła i mediów. Optymizmem napełnia mnie fakt, że wojewódzka „władza wykonawcza” naprawdę zachowuje się tak jak należy. To szczerze przyznają wszyscy zajmujący się procedurami pogrzebowymi Krzysztofa Putry. Wojewoda Żywno to porządny człowiek, harcerz… W trudnych chwilach sprawdzają się ludzie i instytucje. Sama dosłownie z dnia na dzień poznaję lepiej swoich współpracowników. Wiele mi się wyjaśnia, klaruje.
Nie przyjmuję argumentu, ze „to nie Warszawa, tutaj tak już jest”, no i w dodatku nie należy o tym mówić. Czyście ludzie poszaleli? Tak już jest, że nie okazuje się uznania dla zasług, współczucia dla bliskich? Że coś dziwnego dzieje się wokół człowieka, który zginał tragicznie? On już nie wystartuje w wyborach, nie będzie układał wyborczych list, on już poszedł do Pana Boga. Już nie będzie dla nikogo zagrożeniem. Można by uszanować ból zrozpaczonej rodziny, załamanych współpracowników i przyjaciół.
Tych wszystkich którzy spodziewali się po tym „raporcie z życia pogrzebowego”pokrzepienia serc, łatwych wniosków – przepraszam ale takich nie mam. Wiem tylko, że musimy życ jakoś razem, bo żadna część Polaków się stąd nie wyniesie, ani też wbrew pozorom całkiem nie wyginie - jak dinozaury: ani „mohery”, ani centroprawicowcy, ani „komuchy”, ani liberałowie utożsamiający się z PO, ani prawica, ani lewica. Ale powinniśmy jednak funkcjonować – już nie mówię, że całkiem bez fałszu i świństw, ale tak żeby takie zachowania były odrobinę mniej akceptowane w życiu publicznym. No i tak by niezależnie kto wygra władzę – jakieś miejsce było także dla przeciwnika. I nie piszcie mi w komentarzach że jestem naiwna. Nie jestem. Naprawdę uważam, ze nie mamy innego wyjścia.
I jeszcze napisze jedno. W tych dniach zaproszono mnie tez na rozmowę do białoruskiego Radia Racja nadającego z Białegostoku, które cztery lata temu pomagałam reaktywować. I tam się czułam jak u przyjaciół, którzy rozumieją mój ból. Jak w domu, choć jestem w stu procentach „etniczną Polką”. Bo czułam że to radio robia dziennikarze, przejęci zawodem, który wykonują i że prowadza je ludzie, którzy bardzo poważnie i z szacunkiem traktują swoje państwo, choć sa przecież przedstawicielami narodowej mniejszości.
myślę że ludzka natura pozostaje podobna od wieków i ze wiedz o przeszłosci może nas wiele nauczyć. Jestem umiarkowanie konserwatywna w opiniach o kulturze i tradycji, zaś w miarę lewicowa (jeslli za lewicowy uznamy solidaryzm ) w pogladach społeczno - ekonomicznych. Bardzo szanuję pojęcie TOLERANCJI. Nie lewackiej "toleranci", która każe wręcz zachwycać się tym wszystkim do czego przeciętny Polak nie ma zaufania, ale prawdziwej, trudnej tolerancji oznaczającej szacunek dla drugiego człowieka i jego pogladów, nawet gdy nam sie nie podobają. Staram się oceniac ludzi po czynach a nie po przynależności do bandy. Wielka róznica.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka