W naszym nieszczęsnym mieście Warszawie, w którym rządzi strasznie niekulturalna baba, a mieszkają setki tysięcy przedstawicieli nowej klasy średniej, walczących głównie o " szczęśliwe, dorobkowe życie", odbyły się wielkie i w swojej istocie spontaniczne, uroczystości patriotyczne.
Przed chwilą przeczytałam co prawda w komentarzu Wojtka Maziarskiego, że uroczystości się nie udały, bo "politycy wszysko zepsuli". Podobno jemu zepsuli i Hołowni. Ale to są delikatni chłopcy (zwłaszcza Hołownia) - więc może im zepsuli. Mnie nie zepsuli. Mnie sie wydaje, że święto było udane. W ten dzień nie jest mnie w stanie sprowokować nawet HGW zapowiadająca "pamiętnik O Powstaniu Warszawskim" Mirona Białoszewskiego zamiast "pamiętnika Z Powstania"... itd.
Jakoś nikt nikogo szczególnie nie wygwizdywał, natomiast deptaki wypełniali ludzie z dzićmi niosący malutkie białoczerwone flagi, a w wyniku (tak nielubianego przez niektórych) terroru moralnego - o 17 ruch w głównych miejscach Warszawy zamarł. W oknach tu i ówdzie widać było powywieszane flagi.
Szłam sobie piechotą w kierunku Placu Zamkowego, gdy zawyły syreny. Kilkoro rowerzystów, którzy tuż przede mna przejeżdżali przez remontowany Most Śląsko - Dabrowski zatrzymało się i zsiadło z rowerów. Jakaś panienka na bardzo wysokich obcasach i w bardzo krótkiej miniówie zatuptala zdezorientowana parę kroków do przodu i też stanęła.
Na cmentarzu slychać było powstańcze piosenki. Mnie akurat podobał się ten pomysł, bo nadawał całej uroczystości zupełnie niepowtarzalny smak. Tak czci się nie tylko martrologię, nie tylko cierpienie, ale przede wszystkim ducha niepokonanego, bohaterstwo w walce o wolność. Jesli na Powązkach byli cudzoziemcy, musieli być zadziwieni: co za zdumiewająca uroczystość! Tysiące ludzi chodzi, stawia świeczki na grobach, a towarzyszy im dźwięk skocznych melodii, atmosfera jest podniosła, a jednak nie tylko "grobowa". I cóż? Taka jest wlasnie specyfika tego święta. NIe ma tu sie czego wstydzić ani nad czym wydziwiać.
Tadeusz Mazowiecki powiedział, że za dużo mamy w Polsce świąt martytrologicznych, a za mało czcimy zwycięstwa i sukcesy. Cóż, taką mamy historię. Oczywiście można także czcić zwycięską bitwę pod Grunwaldem, ale zgódźmy się, że mniej ona jednak przemawia do wspólczesnych niż Powstanie Warszawskie.
Jednym z naszych wielkich narodowych sukcesów jest zachowanie tożsamości i własnego państwa, wsród najpoważniejszych przeciwności. To, że tak było, może się oczywiście komuś nie podobać - ale tak było. Nic na to nie poradzimy - te doświadczenia kształtują w sporej mierze polską tożsamość. No taki po prostu mamy sukces. Dalsze sukcesy dopiero nadchodzą, o ile ich nie spieprzymy (na co niestety jest pewna szansa).
Warto by każdy naród i każda społeczność podkreślała to, co ma najlepszego. To tak jak z urodą kobiety - nie warto jej przerabiać, warto podkreślac to, co najładniejsze. My akurat umieliśmy zawsze walczyć o wolność i byliśmy w tym w ostatecznym rozrachunku nadzwyczaj skuteczni - czy mamy się tego wstydzić?
I to dlatego politycy mają nie tylko prawo ale i obowiązek składać kwiaty - Prezydent od Narodu, Premier w imieniu Rządu RP, Marszałkowie w imieniu Posłów i Senatorów. Szczególne prawo po temu ma Lech Kaczyński, syn powstańca i czlowiek dzieki któremu Powstanie Warszawskie w swoją 60 rocznicę wreszcie zostało upamiętnione, tak jak na to zasługiwało. Po sześćdziesięciu latach! I gdzie tu upolitycznienie? Przecież mógł to zrobić każdy przed nim - ale zrobił on. I co? Nie wolno tego doceniać? A to, że iluś ludziom nie podoba sie Kaczyński, to żadnego związku z rocznicą powstania nie ma. To tylko problem dla tych najbardziej małostkowych spośród jego przeciwników, dla których COKOLWIEK zrobi Kaczyński musi być złe.
Bo to co zagraża naprawdę najbardziej naszej pamieci i patriotyzmowi to nie "upolitycznie obchodów" przez to, ze Prezydent złoży pod pomnikiem Gloria Victis wieniec od narodu i będzie witany oklaskami ani to, że wygłosi przemówienie 31 lipca pod Pomnikiem Powstania, a rzutowanie wspólczesnych sporów wstecz. To ten obłęd, który każe obchody rocznicy Powstania uważać za "pisowskie" i siłą rzeczy każdego kto PiSu nie popiera zmusza do ich kontestowania lub chociaż "przełykania z trudem". To ten obłed, który na "Salonie" najlepiej zilustrowała dyskusja kto lepszy wśród byłych Powstańców: profesor Witold Kieżun czy Władysław Bartoszewski. Po prostu oczom nie mogłam uwierzyć. Czemu szacunkowi dla jednego z nich musi towarzyszyć umniejszanie zasług drugiego? Czy myśmy już wszyscy zgłupieli do reszty?
Dla mnie Władysław Bartoszewski może jeszcze pięć razy nagadać o "bydle i niebydle" albo o "dyplomatołkach" i licho wie o czym, może mnie nawet tymi uwagami osobiście zmartwić i obrazić, ale nie przestanie być człowiekim o pięknym i bohaterskim życiorysie. I dyskusje o tym czy jeden z najwybitniejszych znawców problematyki Powstania ma tytuł magistra czy nie, wystawiają świadectwo tylko tym, którzy te dyskusje prowadzą.
Podobnie mędrcom, którzy tak świetnie wiedzą czy profesor Kieżun mógl czy nie mógl pracować w Warszawie w latach 50, zalecałabym o wiele wiecej ostrożności i pokory, bo jest to nie tylko wybitny naukowiec, ale i człowiek, który przeszedł doświadczenia o jakich im sie nie śniło. A doświadczenia powstanców w PRLu nie były dokładnie takie same i bardzo wiele w nich zależało od dziesiątek czynników. Łącznie z tym czy i w jakim stopniu znana byla decydentom ich przeszłość, albo czy mieli jakiegoś wpływowego znajomego, który im "pozwolił żyć".
Polskie losy nie były łatwe, ani proste. I żeby być dziś patriotą trzeba to rozumieć i trzeba to szanować. Wchodząc na Powązki Wojskowe widzę zaraz przy wejściu "wojne światełek" na położonym jeden przy drugim, grobach Kuklińskiego i Kuronia. Komu ludzie postawią wiecej i komu się bardziej należą... Tak pewnie musi być i tak już chyba zostanie.
Mnie się wydaje, że szkodzą Polsce Ci wszyscy, którzy w imię walki z politycznym wrogiem są w stanie zakwestionowac najbardziej oczywiste tradycje i sprawy, którzy są w stanie przyczepić się do najmniejszego pretekstu o ile to tylko zagrozi znienawidzonym "Kaczorom". Ale szkodzą, bardzo szkodzą także Ci wszyscy, którym się wydaje, że są strażnikami jedynej słusznej drogi bycia Polakiem, tego ucha igielnego, przez które każdego trzeba przeciągnąć.
Kiedy słyszę szyderstwo z ludzi z kresów, którzy słuzyli w Armii Berlinga albo i w Armii Czerwonej, to jest mi po prostu przykro. Bo oni często nie mieli innego wyboru. I nie miał wyboru dziadek Tuska, gdy służył w Wermachcie. Za to miał wybór sam Donald Tusk, młody czlowiek o polsko - kaszubskim i trochę niemieckim pochodzeniu, bez specjalnych szans na przyszłość w PRLu, a za to z niemieckimi koligacjami. Niejeden być może na jego miejscu wybrałby emigrację, wielu zreszta tak zrobiło. W latach 80 to był kuszący wybór dla kogoś, kto w Niemczech zapewne miał nawet jakąś dalszą rodzinę. On natomiast wybrał polskość i Polskę. Biedną, zapyziałą i komunistyczną. Wybrał sam i wybrał dobrowolnie. I dlatego moge go nie lubić jako polityka i nie wybierać jako premiera, ale patriotyzmu nie śmiałabym mu odmówić. I szanuję go właśnie za tego "dziadka z Wermachtu".
myślę że ludzka natura pozostaje podobna od wieków i ze wiedz o przeszłosci może nas wiele nauczyć. Jestem umiarkowanie konserwatywna w opiniach o kulturze i tradycji, zaś w miarę lewicowa (jeslli za lewicowy uznamy solidaryzm ) w pogladach społeczno - ekonomicznych. Bardzo szanuję pojęcie TOLERANCJI. Nie lewackiej "toleranci", która każe wręcz zachwycać się tym wszystkim do czego przeciętny Polak nie ma zaufania, ale prawdziwej, trudnej tolerancji oznaczającej szacunek dla drugiego człowieka i jego pogladów, nawet gdy nam sie nie podobają. Staram się oceniac ludzi po czynach a nie po przynależności do bandy. Wielka róznica.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości