Witold Janowicz Witold Janowicz
180
BLOG

Dziś Barbórka

Witold Janowicz Witold Janowicz Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Historia
Ruda Śląska - Kolonia, czyli w gwarze śląskiej Kolanijo, dzielnica zamieszkiwana w 100 procentach przez rodziny górnicze. Wszyscy pracowali na rudzkiej kopalni Walenty ? Wawel czyli na Walencioku. 
Właściwie dzielnica to jedna bardzo długa ulica, która przed wojną nosiła nazwę Szczęść Boże. Potem, gdy władza ludowa zawitała w te strony nazwę zmieniono na Armii Czerwonej. Teraz znów mieszkańcy ulicy posługują się nazwą Szczęść Boże.
Wielodzietne rodziny górnicze mieszkały w Familokach - domach z czerwonej cegły z czerwonymi lub zielonymi oknami, w których zawsze musiały wisieć śnieżno białe firanki.

Mieszkania składały się z kuchni w której toczyło się życie w ciągu dnia. Oprócz kaflowego pieca, na którym kobiety ważyły  łobiod, podstawowym meblem kuchennym był kredens na Śląsku zwany byfyjem. Drugie pomieszczenie to pokój, czyli izba służąca głównie do spania. Mieszkania nie miały ani bieżącej wody, ani kanalizacji nie mówiąc o gazie. Wodę brało się z korytarza, na którym znajdował się żeliwny zlew z mosiężnym kranem zwany ausgusem, toalety były na zewnątrz budynku. Żeby się wykąpać trzeba było ze strychu znieść metalową wannę i wypełnić ją wodą grzaną na piecu. Takie warunki, jak przez mgłę pamiętam jeszcze na początku lat siedemdziesiątych. Potem administracja kopalni doprowadziła do mieszkań bieżącą wodę, a na korytarzach wybudowano toalety, jedna na piętro czyli pięć rodzin. Był taki czas, gdzie w mieszkaniu mojego dziadka żyło dziewięć osób, pradziadkowie i siedmiu synów. Gdyby nie system zmianowy na kopalni na której pracowali bracia, nie mieliby wszyscy razem gdzie spać. Czasami siadałem na kolanach dziadka, już emeryta a ten opowiadał mi o dawnych czasach za Starej Polski, jak zwał przedwojenną ojczyznę. 

Jego matka a moja prababcia Marta, była bardzo surową kobietą. Jak mówił dziadek bardziej bali się mamy niż taty. W dniu wypłaty, czyli w geltag wszyscy synowie przychodzili do mamy i wręczali jej swoje pensje. Prababcia wypłacała im po parę groszy na piwo. Szli potem do szynku i radowali się z końca pracowitego tydnia . Najpierw prababcia straciła jednego syna, Alojza. W czasie, gdy bracia świętowali wypłatę w szynku do środka wpadł pijany polski oficer i zaczął ciąć szablą gdzie popadnie. Alojz zdzielił go tak, że ten padł nieprzytomny. Na wieść o tym prababcia przygotowała synowi tobołek z ubraniem na zmianę i jedzeniem, wręczyła trochę gotówki i kazała uciekać do Niemiec, zatrzymał się aż w Hamburgu. Potem prababcia straciła następnych dwuch synów na raz w wypadku na kopalni. Wkrótce, prababcia Marta pewno z żalu zmarła. Potem przyszła wojna i przymusowe wcielenia do Wehrmachtu. Nie było rzadkością, że bracia walczyli po przeciwnych stronach.
Niewola amerykańska, potem armia Andersa i powrót do rodzinnego domu.

Pamięć
W mieszkaniu na rudzkiej Kolaniji pozostał dziadek z żoną i dwójką małych dzieci. Dalej pracował na  Walencioku. Dzieci wykształciły się, pożeniły i odeszły w świat. Dziadek przeszedł na emeryturę i wraz z moją babcią pomagali w wychowaniu dzieci swoich dzieci, czyli mnie.

Do siódmego roku życia mieszkałem z dziadkami. Niedaleko familoka znajdował się szyb wentylacyjny kopalni Anna. W okolicy rozlegało się charakterystyczne buczenie szybowych wentylatorów. Szybu nie ma już od wielu lat, a ja cały czas słyszę ten dźwięk. Co dziennie o godzinie 12, babcia wołała mnie przez okno na obiad. Płynący z głośnika małego radia stojącego w kuchni, hejnał z Wieży Mariackiej, jak odruch Pawłowa, kojarzył mi się z kuchnią pełną pary i smakowitym zapachem gotowanych, tłuczonych kartofli. Do dzisiaj, słysząc hejnał w radiu mojego samochodu czuję w ustach smak kartofli i karminadla" czyli mielonego. 

Barbórka
W tym dniu zamiast babci ściągającej ze mnie pierzynę, budził mnie dźwięk orkiestry górniczej. Prędko podbiegałem do okna, aby obejrzeć pięknie ubranych orkiestrantów w mundurach górniczych z czakami ozdobionymi czerwonymi pióropuszami przeznaczonymi dla orkiestry.
Na wieszaku zawieszonym na szafie wisiał już przygotowany i wyprasowany przez babcię mundur górniczy mojego dziadka, a na stole leżało jego czako z czarnym pióropuszem górnika zmianowego. Głęboka czerń munduru, biały szal i błyszczące guziki robiły na mnie ogromne wrażenie.

Po śniadaniu razem z babcią i dziadkiem przebranym już w mundur, wychodziliśmy do pobliskiego kościoła. Do mszy przygrywała orkiestra, która parę godzin wcześniej maszerowała pod naszymi oknami. Pięknie wyglądał szpaler górników w kościele stojący wzdłuż ławek, szczególnie dostojnie prezentowała się wyższa kadra górnicza z błyszczącymi szpadami przy pasach. Pamiętam jedno, dosłownie wszyscy ustawiali się w kolejce do komunii świętej.

Po mszy dziadek brał mnie na ręce i razem z babcią szliśmy na lody.
Przed obiadem pod familok podjeżdżał przewóz górniczy i dziadek w pełnym umundurowaniu razem ze swoimi kolegami  sąsiadami, jechał do cechowni kopalni, gdzie odbywała się biesiada piwna zwana Karczmą Górniczą. 

Spałem już, gdy dziadek powracał z biesiady w dobrym humorze, budziłem się wtedy a dziadek wkładał mi do małej dziecięcej dłoni błyszczący pieniążek.

Wiele lat później, już jako dorosły człowiek uczestniczyłem osobiście w Karczmach. Długie stoły zasłane białymi obrusami na których ustawione były wazy z dymiącym żurem lub rosołem, salaterki z kluskami śląskimi i białymi z dziurką, smakowite rolady i modra kapusta. Zawsze dziwiło mnie, że białe kluski z dziurką nazywane są śląskimi. Kluski śląskie to szare, robione z tartych ziemniaków a nie ciasta mącznego. Mistrz ceremonii prowadził przez konferansjerkę i prowokował do różnych zabaw i konkursów. On również intonował pieśni śpiewane przez górników z kuflami w dłoniach pełnych złotego napoju. Na początek na stojąco górnicy odśpiewują hymn górniczy  Niech żyje nam, górniczy stan potem już po paru piwach śpiewają  Karolinkę czy  Pyk, pyk z fajeczki. Młodzi praktykanci uwijają się wokół stołów z wielkimi dzbanami pełnymi piwa, a muszą mieć baczenie, żeby żaden kufel nie był pusty.

Tradycją takich biesiad jest pasowanie praktykanta na górnika. Kandydat musi skoczyć przez skórę trzymaną w rękach przez dwóch doświadczonych górników. Po skoku dyrektor kopalni, szpadą pasuje praktykanta na górnika. Na biesiadę mają zakaz wstępu kobiety, chociaż widziałem , że zakaz ten był czasem łamany. Na koniec górnicy kładli sobie ręce na barki i odśpiewywali  Stańmy wszyscy wraz.

Dziś
Dziś już nie ma dziadka i babci. Leżą na rudzkim cmentarzu obok innych górniczych mogił. Chociaż familok na kolaniji stoi jak stał, mieszkają w nim jednak zupełnie inni ludzie. Nie ma kopalni Wawel, kopalni Anna i wielu innych kopalń. Nie słychać pod oknami górniczych orkiestr i stażyków siedzących na ławeczkach przed familokami, pykających fajeczki i karmiących swoje gołębie. Nie ma już dawnego Śląska z wszechobecnym smrodem koksowni i wyjącymi szybami wentylacyjnymi. Ale nie wszystek ten region umarł... tutaj jeszcze się fedruje, jeszcze górnicy zjeżdżają na dół, wciąż giną w czeluściach kopalń. Mimo wszystko, na przekór tragicznej rzeczywistości, która pod koniunkturalnym wpływem wielu decydentów stała się mało radosna.
 

Wilk wilkowi Polakiem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura