Niepostrzeżenie przeszła informacja o śmierci Albina Siwaka, legendy PRL-u, robotnika, budowniczego Warszawy, związkowca, działacza PZPR od pamiętnego 1968 roku, późniejszego członka jej Komitetu Centralnego, zastępcy ambasadora w Libii, Przodownika Pracy. Starszej części Polaków, kojarzy się jako cel niewybrednych żartów z czasów „komuny”, ktoś na kim skupiała się niechęć i sprzeciw społeczeństwa wobec władzy ludowej.
Siwak na każdym kroku podkreślał swoje robociarskie pochodzenie, które dawało mu siłę i autentyczną niezależność w starciach z partyjnym aparatem. Był w tym swoim "robociarstwie" autentyczny. Odbudowywał przecież warszawską Starówkę, stawiał warszawskie osiedla mieszkaniowe (MDM), szkoły i budynki użyteczności publicznej. Był modelowym przykładem PRL-owskiej kariery. Ucieleśnił jej mit – od robotnika do członka Komitetu Centralnego PZPR.
Kiedy zmienił się ustrój, Siwak odpłynął w polityczny niebyt. Jednak w odróżnieniu od wielu innych mastodontów PRL-u nie zamilkł. Zaczął pisać. Po robociarsku, waląc bez znieczulenia i na odlew. Ściągnęło to niego infamię, gdyż w swoich książkach wyciągał pikantne szczegóły z politycznej alkowy, biorąc się za tematy, na których wielu się poparzyło. Uznany za antysemitę, totalnie przemilczany w głównym nurcie, odnalazł się w Internecie, w którym również zagościł, udzielając przeróżnych „wywiadów rzek” i komentując aktualną sytuację polityczną. Nie unikał w nich, a wręcz eksponował różnego rodzaju „wątki żydowskie”.
Mam w swojej biblioteczce jego książkę "Trwałe ślady" z roku 2002, wydaną przez nieistniejącą już oficynę z Torunia. Kiedy się ukazała, została totalnie przemilczana. Ba, trafiła na swoisty indeks książek zakazanych, a jej nakład partiami wykupywali ci, którym z różnych względów była nie w smak. Pojawiły się niewybredne groźby pod adresem autora, o czym dowiedziałem się od wydawcy książki, który przegadał z Siwakiem wiele godzin, stając się akuszerem powstania „Trwałych śladów”. Wydał je pomimo licznych przeszkód i „dobrych rad”, by tego nie robić.
Sama książka nie powala głębią myśli, bo też i jej autor żadnym intelektualistą nie był. Ale to paradoksalnie jej walor. Prezentuje ona autentyczny robotniczo-chłopski ogląd rzeczywistości, ociosany prostym i niewyszukanym językiem. Książka jest chropowata i skrojona za pomocą aparatu pojęciowego, jaki autor wyniósł z PRL-u. Niemniej jest oryginalnym świadectwem PRL-u, spisanym spracowaną ręką jej budowniczego.
– Nie mogłem dłużej milczeć i zabrać do grobu tego, o czym Naród powinien wiedzieć – oznajmia już we wstępie Siwak. I rzeczywiście, nie milczy, waląc bez ogródek już od pierwszych stron:
„Świadom jestem faktu, że treść tej książki wywoła liczne burze i chęć zemsty. Mimo tych obaw, podjąłem decyzję, by nie zabierać ze sobą do grobu tego wierzchołka góry lodowej. Mam podstawy, by twierdzić, że problemy PRL-u i III Rzeczypospolitej są celowo i starannie zasłonięte przed Narodem, przez wiele formacji politycznych różnych barw i ideologii, a szczególnie przez Żydów, licznie ulokowanych na różnych szczeblach władzy. Wierzę, że z czasem i sprawdzeniu wielu tu opisanych spraw, historia i historycy, a także politycy przyznają mi rację”.
Racji, co oczywiste, mu oczywiście nie przyznali, niemniej wówczas, kiedy książka się książka ukazała, była naprawdę cymesikiem. Prezentowała punkt widzenia człowieka, z którego zarówno liberalne skrzydło PZPR-u, jak i Solidarność, uczyniły obiekt niewyszukanych kpin oraz, jakbyśmy to dzisiaj nazwali, hejtu. Przedstawiany jako tępak i gbur, Siwak nie miał w zasadzie politycznych przyjaciół, poza środowiskami moczarowskimi oraz niektórymi centralami związkowymi koncesjonowanymi przez władzę ludową. Jego siłą była jednak wspomniana autentyczna "robociarska" twardość i upór, doskonale sprawdzające się w starciach na partyjno-związkowych egzekutywach. Pod ręką zawsze miał swoje robociarskie brygady, które nie przepadały za inteligenckimi koteriami.
Wpływy żydowskie stały się swoistym konikiem Siwaka. Siał popłoch, ilekroć odezwał się w tym temacie. Pisał na przykład w „Trwałych śladach”:
„4 stycznia 1972 roku w Warszawie zebrał się Centralny Komitet Żydów w Polsce. Mam wykaz nazwisk i tematy tam omawiane. Chodzi o to, żeby polską gospodarkę uzależnić i firm i finansjery żydowskiej w taki sposób, by po kilku latach Żydzi mieli decydujący wpływ na to, co się dzieje w Polsce. Wtedy, gdy otrzymałem te materiały nie byłem jeszcze politykiem ogarniającym swą wiedzą tę dziedzinę życia i polityki i dlatego nie zwróciłem większej uwagi na te sprawy. Jeśli poruszano temat Żydów, uważałem, że to Polacy ‘przeginają’ niepotrzebnie temat. Absorbowały mnie sprawy związków zawodowych, problemy budownictwa i praca mojej brygady. Dlatego nie analizowałem informacji otrzymanej od przyjaciela i nie przywiązywałem dużej wagi do tego tematu. Ten jednak dał mi kolejną notatkę, z której wynikało, że 4 marca 1972 roku ponownie zwołano Centralny Komitet Żydów w Polsce. W czasie tego spotkania zajmowano się osobami narodowości polskiej, zajmującymi kluczowe stanowiska w administracji państwowej, partyjnej i wojskowej”.
W książce podobnych cymesów jest więcej, ot chociażby cudnej urody dialog towarzysza Albina Siwaka z towarzyszem Wojciechem Jaruzelskim:
„W trakcie pełnienia funkcji szefa Komisji oraz członka Biura Politycznego, generał zaproponował mi przewodniczenie polskiej delegacji na Zjazd Partii w Kampuczy. Ze względu na zdobycie nowego doświadczenia i poznania tego egzotycznego kraju, chętnie się zgodziłem. Po powrocie poszedłem do niego, by zdać mu relację z tej wizyty, a on przywitał mnie pochwałą: Wiem, że przyjęto wasze wystąpienie bardzo dobrze i dużo rozmawialiście z Pierwszym Sekretarzem i członkami ich Biura Politycznego. Następnie zapytał mnie: Co ciekawego zauważyliście w ich życiu działalności? Zwięźle i konkretnie przedstawiłem generałowi przebieg całego Zjazdu, oraz tematy poruszane w czasie naszych rozmów.
- Czy już wszystko, spytał, innych uwag nie macie?
- Mam, ale wolałbym ich nie przedstawiać, bo nie chcę was towarzyszu zdenerwować.
- Mimo to, proszę powiedzcie mi, o co chodzi, bo nie lubię niedomówień.
- Oni, towarzyszu generale, cieszą się z faktu, że są inną rasą niż my Europejczycy i, że nikt z Europy nie może wmieszać się w ich władzę.
- A konkretnie, o kogo im chodzi?
- Konkretnie o Żydów. Oni bardzo dokładnie wiedzą, co Żydzi robili w ZSRR będąc w NKWD i kto to był Beria. Znają też nazwiska naszych Żydów w Polsce i tych, co w Ameryce doszli do fortun i władzy. I z tego są szczęśliwi, że ich ten rak, jak sami mówili, nie toczy.
Jaruzelski pomyślał chwilę i odrzekł:
- To nieprawda, że nie mają swojego raka. U nich tym rakiem są Wietnamczycy i oni mogą się w ich rasę wmieszać. A w ogóle, rozumując jak wy, towarzyszu Siwak, doszlibyśmy do podważenia przyjaźni między narodami. A przecież chodzi nam po dobre stosunki i przyjaźń między narodami.
- Towarzyszu generale (przerwałem niegrzecznie), dlatego nie chciałem wam o tym mówić, ale skoro już o tym mowa, to uważam, że dobre stosunki między narodami to sprawa, o którą warto i trzeba walczyć i umacniać te stosunki. Natomiast sprawa, nazwijmy to mniejszości narodowej, i to takiej, która wcale pięknie się nie zapisała w naszej historii, to jeszcze inny problem. Dlatego proszę was, poprzestańmy na tym, co już zostało powiedziane.
Ta rozmowa umocniła generała w przekonaniu, że jestem źle do Żydów nastawiony, sam tolerował ich, a często nawet głośno mówił, że Żydzi są inteligentniejsi od Polaków. O tym, że tak sądził, świadczyć może sprawa Urbana, któremu powierzył funkcję Rzecznika Prasowego rządu”.
I kolejny cymesik w tym samym klimacie:
„Mój kolega z MSW, stwierdził tak: „Wielu generałów, którzy chcieli awansować, dało namówić się na żony Żydówki, bo one były gwarancją, że będą lojalni”. Mój przyjaciel, generał Wacław Czyżewski, wyjaśnił mi tę sprawę tak: „Kiedy skończyłem studia i awansowałem, to wezwano mnie do kadr i mówią - Towarzyszu generale, zapowiadacie się na dobrego dowódcę i jest przed wami duża przyszłość, ale musicie rozwieść się z żoną, a my wam damy inną - nie Polkę. Oczywiście, że odmówiłem, bo po pierwsze, mieliśmy już troje dzieci, a po drugie, sam sobie żonę wybrałem i nie pozwolę, by ktoś mi dyktował w tych sprawach. Oczywiście, że to zważyło na moich awansach.
Byliśmy z Moczarem przyjaciółmi i wszystko o sobie wiedzieliśmy - mówił generał Czyżewski. Przecież całą okupację dowodziliśmy partyzantką na Lubelszczyźnie i tajemnic przed sobą nie mieliśmy. I ten głupi Mietek uległ im i rozszedł się z żoną Polką. Przez całe życie tego gorzko żałował i zmądrzał dopiero przed śmiercią, gdy stwierdził: Pochowajcie mnie między Polakami na Porytowych Wzgórzach.”
Ten, komu uda się dotrzeć do tej oraz późniejszych książek Siwaka, dowie się wielu interesujących rzeczy o Kani, Jaroszewiczu, aferze “Żelazo” czy kuluarach PRL-u. Wspomnianą książkę mam na osobnej półce, wraz z innymi memuarami i wywiadami dawnych towarzyszy. To mój biblioteczny park jurajski. Kogóż tam nie ma: Jaruzelski, Ochab, Rakowski, Kania, Siwak, Urban, Kiszczak, Moczar, Gierek, Jaroszewicz i inni. Razem, obok siebie. Jak za dawnych lat. Prawdziwy PRL-owski fotoplastikon.
Odejście Siwaka zamyka kolejne wieko historii. Był ikoną czasów, które bezpowrotnie minęły. Pozostawia jednak po sobie… trwałe ślady. To odbudowane oraz postawione na nowo budynki, które tworzą dzisiaj architektoniczną tkankę Warszawy – Starówka, Marszałkowska, MDM, szkoły, urzędy… Wszędzie tam młody Albin Siwak harował kielnią po kilkanaście godzin dziennie, nie wyłączając świąt i niedziel. I właśnie ten jego konkretny i realny trud jest warty docenienia. Reszta to niekoniecznie udany polityczny ornament, choć historycznie interesujący.
Życie Siwaka, to gotowy scenariusz filmowy. W sam raz dla kamery wczesnego Bohdana Poręby. A skojarzyło mi się tak przecież nie bez kozery.
Inne tematy w dziale Polityka