Dzik, jak to dzik, ryje sobie spokojnie w ziemi, cierpliwie penetruje osiedlowe śmietniska, chłopom wchodzi w szkodę, postraszy czasami leśnego biegacza, pogoni pechowca w obronie warchlaków. Norma. Takiego stworzył go Pan Bóg.
Trudno dociec, czy Pan Bóg stwarzając dzika nie przewidział dzisiejszych czasów, w których przyjdzie mu żyć, ale fakt pozostaje faktem, że w Polsce z dzika ma nie pozostać racica na racicy. Wszystko dlatego, że dziki upodobała sobie choroba o tajemniczej nazwie ASF, którą po całej Polsce mają rozwłóczać właśnie one. Choroba ta najbardziej szkodzi chlewniom i tuczarniom, więc żartów nie ma. Chodzi w końcu o gospodarkę rolną, a ta, zwłaszcza przed wyborami, jest oczkiem w głowie każdej władzy.
Wprawdzie sami myśliwi półgębkiem mówią, że to całe ASF roznoszą także oni, ich psy, kłusownicy oraz wszyscy ci, którzy mają styczność z zastrzeloną zwierzyną, ale nie może być inaczej, gdyż nie sposób targać z lasu upolowaną zwierzynę w specjalistycznych kombinezonach, ani odganiać psy, które namiętnie chłepcą juchę z patroszonej zwierzyny, nie gardząc co bardziej smakowitymi trzewiami. Nikt tego za głośno nie mówi, bo gdyby równo potraktować wszystkich roznosicieli zarazy, to ku uciesze ekologów z myśliwych pozostałoby jedynie mgliste wspomnienie. Więc jak to w życiu, potrzebny jest kozioł ofiarny.
Stan gry wygląda tak, że na terenie całego kraju do końca stycznia ma nastąpić masowy odstrzał dzików. Za reduktorów mają robić myśliwi, którzy - nie wszyscy rzecz jasna - aż tak się do tego nie garną. Choć na polowaniach niejedno widzieli, to w końcu jakiś kodeks ich obowiązuje (o sumieniu nie wspominając), więc widmo odstrzału ciężarnych i karmiących loch niespecjalnie ich pociąga, pomimo zachęty rządu, płacącego za każdą taką ustrzeloną sztukę aż po 650 złotych.
Opór myśliwych może okazać się jednak marny, zwłaszcza kiedy poważnie potraktują słowa prezesa Naczelnej Rady Łowieckiej, który stwierdził niedawno a propos przyszłości łowiectwa, a więc myśliwych, że "należy szybko wprowadzić jasne i czytelne kryteria oceny działalności kół łowieckich, które będą brane pod uwagę przy podpisywaniu umów dzierżawnych w 2020 roku". Uwaga ta niesie za sobą tak oczywisty przekaz, że zarządcy łowieckich obwodów w mig odpowiednio ją odczytają, oczywiście o ile nadal planują być zarządcami.
O tym, że tak właśnie jest świadczy np. uchwała Okręgu Bydgoskiego PZŁ z początku tego roku "O maksymalnej redukcji dzików" (nr 304/BY/2018), która zobowiązuje podległe sobie koła łowieckie dzierżawiące obwody łowieckie do "maksymalnej redukcji liczebności populacji dzików w drodze wielkoobszarowych polowań zbiorowych do dnia 31 stycznia 2019 roku - bez względu na osiągnięte średnie zagęszczenie tego gatunku na 1000 ha powierzchni dzierżawionego obwodu łowieckiego".
Treść uchwały, w której nie ma mowy o jakimkolwiek górnym limicie odstrzału, doskonale pokazuje z czym za chwilę będziemy mieli do czynienia w polskich lasach. Państwowych środków na to co ma być z pewnością nie zabraknie, gdyż w tegorocznej ustawie budżetowej w rezerwie celowej na zwalczanie chorób zakaźnych zwierząt zapisano ponad 292 mln zł. Jest to oczywiście marchewka, która ma szansę - niczym zwierzynę przy paśniku - przekonać myśliwych do rządowych racji, choć niekoniecznie opinię publiczną, która w Polsce z roku na rok patrzy na nich coraz bardziej krzywym okiem.
Tak więc, śpieszmy się kochać dziki...
Inne tematy w dziale Rozmaitości