Marsz Wolności, jaki przetoczył się w minioną sobotę przez Warszawę, był ze wszech miar udany. Wprawdzie nie tak potężnie liczny, jak zapowiadał triumwirat opozycji (PO, N., KOD), ale w końcu liczy się nie ilość, a jakość. A jakość, jak wiadomo, to głównie ludzie, zwłaszcza znamienici. Ci dopisali, więc było na co popatrzeć.
Drama, jaką odegrali trzej przyjaciele z "Ziemi obiecanej", Pszoniak, Olbrychski i Seweryn, była godna Marszu. Trudno dociec, czy to uwiąd propozycji aktorskich, wśród których do niedawna mogli przebierać jak w ulęgałkach, czy pomału stygnące talenta sprawiły, że dali z siebie naprawdę wszystko. Monodram z udziałem każdego z nich był sam w sobie majstersztykiem, choć muszę przyznać, że debeściakiem okazał się Olbrychski.
– To, co funduje nam PiS, wygląda po prostu na PRL-bis. Po Gomułce, Gierku, pojawił się nowy sekretarz przodującej partii, o zapędach jeszcze bardziej autorytarnych, niż jego niedawni poprzednicy – grzmiał ze sceny dawny Kmicic. I trudno z tym polemizować, rzadko kto bowiem posmakował takiego knuta za Gierka i PRL-u, jak właśnie Olbrychski.
Widać to jak na dłoni, chociażby w kronikach filmowych, które każdy może z przerażeniem obejrzeć na YouTubie. Ot, chociażby tutaj. Rok 1975. Widok doprowadzonego siłą na pochód pierwszomajowy Olbrychskiego, któremu siepacze Gierka wsadzili pociechę na barana, a w rękę pierwszomajowy kwiat z krepy, także z dzisiejszej perspektywy budzi przerażenie.
Kilka kadrów dalej równie dramatyczna scena. Gwiazda Marszu Wolności, obywatel Pszoniak idzie – w równie brutalny sposób przymuszony co Daniel Olbrychski – w tym samym pochodzie. Widać, że walczy. Pewnie w środku. Chwilę potem scena poruszającej walki pomiędzy Holoubkiem a Gołasem, stoczonej o kwiat rzucony autorytarną ręką z trybuny majowej.
"Przez te cztery lata uczyniliśmy wiele dla dobra kraju i każdego z nas. Na siódmy Zjazd partia przyjdzie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i z programem dalszego rozkwitu Polski" – informuje lektor kroniki. Przyznajmy, nie brzmi to dzisiaj aż tak obco. Gdzieś nad głowami ludu pracującego miast i wsi majaczy transparent "Kontynuujemy dzieło ojców". Genialny. Do wykorzystania w każdych czasach i przez każdego, poza wyrodnymi dziećmi, rzecz jasna.
Tymczasem jesteśmy czterdzieści trzy lata później… Ta sama Warszawa. Obywatele Olbrychski i Pszoniak ciężko wystraszeni. Nie ma już władzy ludowej, jest za to nie wiadomo jaka. Wiadomo tylko, że autorytarna. Na jej czele stoi pierwszy sekretarz – dyktator. Znikąd pomocy. Cała nadzieja w Związku Radz… pardon, Unii Europejskiej. Na placu boju garstka ich, choć miały być dziesiątki tysięcy. Niestety, są na grillach. Żrą kiełbasy i karkówki. Psie czasy. Kiedyś nie było, to przychodzili. Ale nic to. Trzeba walczyć. Chociażby Reymontem.
– Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To akurat tyle, by przywrócić w Polsce normalność – recytują razem.
Zaduma. Troska. Poruszenie. Standing ovation. Chociaż jaki to standing, skoro wszyscy od początku stoją. I wtedy i dzisiaj był piękny maj. Świeciło słońce. I wtedy i dzisiaj, sami naprzeciw dyktatury. Oni. Bezkompromisowi. Aż miło popatrzeć.
Tekst ukazał się na portalu wSensie.pl.
Inne tematy w dziale Polityka