To był absolutny szok. Na Twitter pojawił się wpis odwołujący się do przysięgi Hipokratesa. Autor tego wpisu dodał zdjęcie, ale zdjęcie było przyblokowane przez administrację portalu, jako treści wrażliwe. Odważnie zajrzałem spodziewając się jakichś treści nieobyczajnych. Jakże wielkie było moje zdumienie było, gdy okazało się, że był to skan z oryginału z… przysięgi Hipokratesa. Zakazane zostały treści pokazujące, że lekarz jest obowiązany leczyć każdego bez wyjątku.
To jest starcie cywilizacji życia i anty-cywilizacji śmierci. Ta blokada pokazuje, że po drugiej stronie ktoś pilnuje, aby utrudnić dotarcie do źródeł. Ktoś dba o to, aby nie rozprzestrzeniała się prawda. Kilka dni temu była informacja o tym, jak właśnie inżynierowie Twittera, którzy odeszli od niego ujawniali metody blokowania kont o odmiennych od nich przekonaniach (akurat w kontekście prezydenta Trumpa). Blokowania tak inteligentnego, że blokowany nawet o tym nie wie. Pisze, lajkuje, komentuje. Z jedną tylko uwagą… nikt tego nie widzi. Żyje sobie w niewidocznej kapsule. Został wyekspediowany do orwellowskiej stratosfery, poddany procesowi ewaporacji. Nie ma go, nie istnieje.
Bardzo trudno jest rozmawiać z kłamcą. Jak rozmawiać z kimś, kto wywraca słowa na drugą stronę? Jak rozmawiać z kimś, kto klauzulą sumienia nazywa odmowę leczenia „pisiora”. A jednocześnie burzy się, gdy lekarz odmawia wykonania zabicia poczętego człowieka (ciąża według medycyny nie jest chorobą). Przecież to jest szatańska wieża Babel. Tutaj nie ma ani jednego punktu stycznego.
Jerzego O. znam jeszcze z PRL-u. Nie mogłem znieść jego słowotoku w Trójce, gdy nadawał, wyłączałem radio. Moim zdaniem robił w propagandzie peerelowskiej. W czasie, gdy ludzie byli represjonowani przez komunę on robił za pajaca inicjując akcję „uwolnić słonia” oraz „towarzystwa przyjaciół chińskich ręczników”. Odciągał uwagę od spraw zasadniczych niczym prestidigitator swoim numerem z wyciąganiem królika z kapelusza. Ma niewątpliwy talent manipulatora. Osiągnął w tej dziedzinie wyżyny. Potrafi być jednocześnie za i przeciw. Werbalnie.
Potrafił wokół siebie zbudować armię odpornych na argumenty wyznawców niczym guru sekty. Znam przypadek osoby, która zamiast K+M+B na drzwiach w dniu 6 stycznia wypisuje skrót nazwy jego organizacji. Gdy pochwaliła się tym dwa lata temu, sądziłem, że to jakieś odchylenie tylko u niej. A teraz widzę, ze to jest zorganizowana akcja sekty. Plus oczywiście „nie przyjmuję klechy”. Jest w nich jakaś szatańska wściekłość i szatańskie kłamstwo schowane za zasłoną kolorowych T-Shirt-ów stylizowanych na ruchy hippisowskie z napisami zawierającymi słowo „miłość” odmieniane we wszystkich możliwych przypadkach. Gówno prawda z tą waszą „miłością”. Nie macie jej ani za grosz.
Jerzy O. Stworzył sektę wierzących mu ślepo, zamkniętych na argumenty Piotra Wielguckiego (Matka Kurka), który domaga się od niego prostej rzeczy. Jesteś organizacją pożytku publicznego, tak czy nie? Jesteś! To pokazuj kwity rozliczeniowe. Nie kolorowe infografiki, ale druki Kw i Kp. Pokaż faktury. Sądy zgadzają się z argumentacją Wielguckiego, zapadają wyroki domagające się udostępnienia dokumentacji finansowej do publicznego wglądu. Kto wie jak się w tej sytuacji zachowuje Jerzy O.? Może udostępnia sądowi dokumenty? Ha-ha-ha (sarkastyczne).
Były różne pomysły na to, kiedy się skończy komunizm. Ja kiedyś miałem taki pomysł punktu zwrotnego. Miało nim być to, że Maryla Rodowicz, dinozaur z PRL nie poprowadzi w przełomowym roku Sylwestra w TVP. Niestety, jest ona nieprzemakalna, niezniszczalna i ma jak hydra tysiące głów. Ponieważ Jerzy O. jest produktem rodem z PRL-u, więc zmieniłem sobie definicję tego oczekiwanego punktu zwrotnego, gdy Polska uwolni się od rzepa komunistycznej przeszłości. Więc moim zdaniem upadek komunizmu nastąpi wtedy, gdy światło dzienne ujrzą dokumenty tak dzielnie bronione do tej pory przez Jerzego O.
Czy je ujrzą? To jest dobre pytanie. Ale zostawmy je biegowi spraw. Jest bowiem coś, co mnie o wiele bardziej zdumiewa niż to czy sąd mu te dokumenty wyrwie i pokaże publicznie. Otóż wyobraźmy sobie taką sytuację, że na tym oryginalnym festiwalu Woodstock, przy jednym z namiotów na polu w Woodstock siedzi sobie grupka hippies, papieros z trawki krąży dookoła i nagle jednemu z nich wyrywa się szczere wyznanie: „wiecie co bracia, a mój zgred jest gliną”. Jak myślicie, jak by „bracia” zareagowali na takie wyznanie? Wyleciałby z wilczym biletem na kopniakach aż na pobliską autostradę. A Jerzy O. dostał formalną zgodę od spadkobierców brandu „Woodstock” na wyłączne jej używanie. Jak to się mogło stać? No przecież nie dlatego, że pojechał do nich i paplał swoim ślinotokiem przez kilka godzin, aż w końcu mieli go dość i zawarli z nim umowę. W głowę zachodzę jak to było możliwe i kto za tym stał. No bo przecież nie sam Jerzy O. Proszę mnie nie rozśmieszać.
I dlatego jestem sceptyczny. Nikt mu tych dokumentów nie wyszarpnie. A jeżeli jednak ktoś się porwie na to wyszarpanie, to ani chybi wybuchnie III wojna światowa.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo