W natłoku różnych komentarzy po zakończeniu #ciamajdanu nie zauważyłem moim zdaniem kilku ważnych informacji.
Widać gołym okiem różnicę z jaką Kaczyński rozwiązuje konflikt. Gdyby role były odwrócone i na miejscu Schetyny byłby mściwy, płytki Tusk a Kaczyński byłby w opozycji (lecz nie robiłby takich głupot), to nie byłoby zmiłuj. Byłoby upokarzanie przeciwnika do końca. Z podeptaniem marynarki lub rozbiciem doniczki włącznie.
Kaczyński do końca dawał uliczkę do wyjścia z honorem z beznadziejnego okrążenia. Schetyna miotał się jak głupek. Tak postępuje dowódca, który wie, że nie niszczy się godności przeciwnika. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia nie z regularnym wojskiem przestrzegającym konwencji a z bandą zbirów.
To wpuszczenie mediów na balkon, które nic kompletnie nie znaczy wobec tego, że z wnętrza #ciamajdanu cały czas płynęły informacje, które jego uczestnicy chętnie by cenzurowali. Przecież średnio kumaty człowiek śmieje się z tego, że niby zaprzyjaźnione media to #wolnySejm. Totalna bzdura. To Internet bije ich wolnością przekazu informacji na głowę. Wolnością, szybkością i bezwzględnością przekazu z pominięciem akceptacji red-naczów oraz właścicieli tefauenów. Koniec i kropka.
To wpuszczenie dziennikarzy na tą lożę, to było misja ostatniej szansy na wyjście z sytuacji beznadziejnej. Oczywiście nie bez goryczy porażki, ale takie są reguły gry ze stałą sumą wypłat (kto zna teorię gier, ten wie o co chodzi). Schetyna należy do unikatowego w peło grona ludzi, którzy po Katastrofie Smoleńskiej zachowali się w miarę przyzwoicie, a już po ogłoszeniu raportu Anodiny zachował się bardzo porządnie.
Wczoraj pisałem, że Schetyny nie widać jako dowódcy. Dziś właśnie Schetyna przeszedł swój prawdziwy chrzest bojowy jako dowódca. Na oczach swojego wojska, zjadł starą ropuchę, zjadł ją na żywca, oślizłą i obleśną, uśmiechając się przy tym. Zjadł, podziękował, oblizał się, powiedział, że była bardzo smaczna, zażądał na deser głowy marszałka. Próbował poczęstować swoich co mniejszych aspirantów do dowodzenia ale schowali się za plecami innych. Ale nie miałby tej szansy, gdyby mu jej nie dał Kaczyński. Tak rodzić się może prawdziwy dowódca dla tych, którzy chcą być jego żołnierzami. Żołnierzami, a nie żołdakami.
Bo jak na razie tam najbardziej krzykliwa jest grupa żołdaków, którzy tęsknią za czasami gdy można było gwałcić, rabować, sycić wszelkie pożądania. Teraz, jeżeli chce być liderem powinien zrobić to co robią zwierzęta, które ogłaszają swoje przywództwo w stadzie. Chwytają kłami za karczydło pierwszego z brzegu aspiranta do przywództwa i przyciskają do gleby aż do skowytu. Wystarczy jednego, dla przykładu dla innych. Kto tego nie zrozumie, ten niech wypindala kury szczać wyprowadzać. Jeżeli tego nie zrobi to jego dni są policzone a ta zjedzona żaba będzie mu się śniła i budziła z przerażeniem w środku nocy.
Piszę ten felieton - awansem, może niezasłużonym - z pewną sympatią dla Grzegorza. Łączy nas pokoleniowa wspólnota, ten sam pierwszy NZS. Ale pozostaniemy nieprzejednanymi wrogami, jeżeli nie zmieni tej bandy zbirów w regularne wojsko. To oczywiście są może moje jakieś mrzonki, ale teraz, dziś powinien pojechać na Jasną Górę, niekoniecznie oficjalnie. Najlepiej zupełnie nieoficjalnie. Tam przed tą, która dana jest nam wszystkim ku obronie, klęknąć i się solidnie walnąć w swoje piersi.
Bierz przykład z Kaczyńskiego Grzegorzu.
Bo podstawowym problemem twojej partii Grzegorzu jest fakt, że odwróciliście się od ludzi, którzy mają poukładane w głowach i w życiu. Bo to pewnie wiesz, jeżeli Bóg jest na pierwszym miejscu to i wszystko pozostałe jest na swoim, nie wierzę aby ci twoja mama tego nie mówiła. A skierowaliście się w kierunku debili, do których kierujecie swój przekaz. I debili wzięliście sobie na żołdactwo. Gdyby nie Kaczyński to PIS byłby takim samym peło-bis jak twoje peło. Ale PIS, ze swoimi wszystkimi mankamentami ma jak dla mnie jeden zasadniczy walor. Ma dowódcę będącego mężem stanu i buduje polski rząd. Pierwszy nie oglądający się na zagranicę a skierowany ku Polakom. Realizujący to czego nie udało się zrobić w roku 1981. Jeżeli nie odwrócisz tej tendencji, to ludzie, którzy byli waszymi przeciwnikami - tak jak ja - od roku 2005 nie są dla ciebie wielkim zagrożeniem. Największym zagrożeniem są ci, których robiliście w durnia przez ostatnich bez mała dziesięć lat. Gdy im spadną łuski z oczu to nie będzie zmiłuj. Zatęsknisz wówczas za przegrywaniem z Kaczyńskim.
Po co ja to wszystko mówię. Przecież na dziś, 12 stycznia 2017 roku jesteśmy w dwóch przeciwnych obozach. To impuls, który popłynął do mnie ze źródła benedyktyńskich ojców pustyni. Wpis na dziś, na ten wieczór brzmi tak: "Jeśli przyjaźnisz się z kimś, a zdarzy się, że ulegnie on pokusie nieczystości, podaj mu rękę i o ile zdołasz, wyciągnij go z tego...".
Może na wyrost z tą przyjaźnią, ale takim impuls mnie pchnął.
Starałem się nie popełnić grzechu zaniedbania.
PS. To zdumiewające, ale siadłem do pisania z kompletnie innym nastawieniem...
Inne tematy w dziale Polityka