„… ja bez nogi, ja bez nogi żyć nie mogę”. Taką idiotyczną przyśpiewkę nucił jeden bohaterów PRL-owskiego filmu „Daleko od szosy”. Film ten miał przekonywać, że dziewczyny z inteligenckich rodzin powinny wychodzić za mąż za robotników z Huty Katowice, którzy wyszli z zacofanej wsi. Przyśpiewkę tę nucił właściciel sadu, u którego pracował dorywczo nasz bohater, syn chłopa, który marzył właśnie o awansie do klasy robotniczej. W tle kręciła się obfita blondyna o dużych „niebieskich oczach”. I to do niej najprawdopodobniej skierowana była ta przyśpiewka. Blondyna przy tej przyśpiewce przewracała oczami i głęboko wzdychała. Cała scena była tak absurdalna jak cały peerlowski świat. Można wręcz podejrzewać, ze reżyser w ten sposób przemycał jakieś treści trudno zrozumiałe dla cenzury. Jeżeli je przemycał to chyba tylko sam wiedział co.
Tak jak główny bohater „Polskich dróg” noszący nazwisko Kuraś. Widocznie cenzor nie znał historii oddziału „Ognia”, bo gdyby znał to by nie dopuścił do takiego scenariusza. A tak Kuraś - przynajmniej z nazwiska - był bohaterem filmu w zaawansowanym peerelu. I dawno być powinien nim być bez podszywania się pod kogoś innego. Bo właśnie dziś mija okrągła siedemdziesiąta rocznica słynnej akcji w Krakowie, odbicia przez jego oddział więźniów z więzienia im św. Michała w centrum Krakowa, pod bokiem wojsk KBW i UB, bez jednego wystrzału. Więzienie było mimo świątobliwej nazwy pod zarządem UB. Scenariusz, którego pasuje idealnie na Oskara. Gdyby nie drobna rzecz, że nie przejdzie to przez eliminacje, jako że pobratymcy jurorów byli po drugiej stronie barykady majora Kurasia. Sami rozumiecie, że to nie przejdzie.
Piszę o tej nodze i kamuflażu przed totalitarną cenzura w kontekście tego co słyszę często od polskich sportowców, którzy muszą uznać wyższość swoich konkurentów z innych krajów. Otóż bardzo często z ich ust pada wyrażenie, że przegrali bo nagle, nie wiedzieć czemu „noga przestała podawać”. Czy wam też noga przestaje podawać? Czy to jest jakiś ukryty przekaz i wyraz niezadowolenia do producentów syropu na astmę dla wyczynowych sportowców? Dlaczego innym sportowcom – z wykluczeniem kilku naszych, zresztą nielicznych - noga podaje aż do ostatniej minuty meczu, do ostatniego metra na bieżni. Wiek ktoś coś na ten temat? Lepszy syrop? Lepsza pranie mózgu przed pojedynkiem? Ingerencja w geny? Przecież tego nie wykryją żadne próbki moczu ani krwi. Cholera wie co oni tam im robią przed pojedynkiem. Taki Bob Beamon w 1968 roku na IO w Meksyku pobił rekord aż o 55 cm. Podobno bo był w życiowej formie oraz skakał w sprzyjających warunkach atmosferycznych. W Meksyku, gdzie poza Metysami, żującymi kokę wszyscy ledwie zipią, a on dostał tam nieprawdopodobnej, nieziemskiej mocy. Innym „sprzyjające warunki atmosferyczne” przeszkadzały? Przez 23 lata nikt nie mógł tego rekordu pobić. Dziwne. Beamon potem odniósł kontuzję i już nie startował. A badał go ktoś na obecność nieznanych metod dopingu? Może jakaś agencja NASA lub jakiejś innej agencji pozaziemskiej coś na nim testowała? A potem nakazała mu się wycofać aby nikt tego nie wykrył.
Tylko proszę nie wciskać mi kitu, że sportowcy nie biorą dopalaczy. Gdyby podać takie środki robotnikowi na budowie jakie podają wyczynowym sportowcowm jako uznane i dopuszczalne to trzy dni biegałby z taczką bez zmrużenia okiem. Media emocjonują się kto będzie prezesem komitetu olimpijskiego podczas gdy w tle idzie pewnie zażarta walka na noże o to kto ma być szefem komisji antydopingowej. Bo to on niczym Rzepliński będzie decydował „co jest a co nie jest”. Sąd sądem a mieć swego szefa w takiej komisji to skarb.
Anglicy zdominowali kolorastwo torowe, zdominowali władze w nich, zdominowali komisje sędziowskie i robią na IO w Rio co chcą i jak chcą wcale nie oglądając się na to, że widzi to cały świat. Ma to coś wspólnego z olimpizmem?
A miało być tak pięknie. Kilku starszych arystokratów zebrało się pod koniec XIX wieku, i postanowiło wskrzesić ideę olimpijską. A co tu wskrzeszać ze strych tabliczek sprzed blisko tysiąca lat. Tu i teraz wydarzenia, które rozegrały się dwa tygodnie temu przedstawiane są w tak diametralnie odmienny sposób, że nie jeden się w tym gubi zupełnie. Wymyślono więc ją od początku, postanowiono, że sport olimpijski będzie ideą czystą, zwłaszcza, że go wcześniej wcale nie było. Starsi panowie, którzy z zadyszką bliską zawału przytruchtaliby jakieś 50 metrów wymyślili koło na nowo. A właściwie pięć kół naraz.
Kto pamięta jaka była ich główne idee? Przypominam po pierwsze: „sport to zdrowie”. Gołym okiem widać, że dla sukcesu, sławy i pieniędzy ludzie ci rujnują swoje zdrowie. Harują jak górnicy w stachanowskim współzawodnictwie za czasów Stalina. A po drugie, nie mniej mocne: „nie zwycięstwo a udział”. Tak więc po przegranym meczu w siatkówkę w ćwierćfinale z Amerykanami, Bartosz Kurek z uśmiechem powinien powiedzieć do „sitka” reportera wiodącej stacji TV: „cieszę się, że brałem udział w tak pięknych zawodach, raduje mi się serce i cała dusza, że wygrali lepsi”. Żadnych łez, żadnej wściekłości. Tylko sympatia i kastracja absolutna testosteronu. Zamiast szaleńczego zrywu biegaczy na „setkę”, gdzie hemoglobina nie nadąży z wysiłku transportować tlenu do mózgu, swobodny bieg uśmiechających się do siebie, pogodnie nastawionych zawodników. Żadnych działaczy sportowych, nacisków federacji, utopionych w przygotowania pieniędzy, rozdzielenia z rodzianmi przez 2/3 w roku, lewego sędziowania, wymagających sponsorów, udziałów w reklamach pasty do zębów, opon, olejów silnikowych, majonezów oraz środków na ich trawienie i zaparcia po nich, „promocyjnej” sprzedaży telewizorów coraz droższych z okazji kolejnych takich lub śmakich igrzysk.
Ej, z tego widać, że idee olimpijskie są realizowane tylko wtedy gdy z żoną jadę rowerem relaksowym tempem poza miasto.
Inne tematy w dziale Sport