Jeszcze jedna uwaga (można powiedzieć prequel) do zeszłotygodniowej inscenizacji grunwaldzkiej.
Rekonstrukcje historyczne czyli to co większość uznaje za przynajmniej dobrą zabawę, czy też wprost - świetną okazję do poznania polskiej historii, "autorytety" mogą postrzegać zgoła inaczej. W felietonie dla GW, Stanisław Mancewicz pisze (06.06.2010) między innymi:
"(...) Zostawmy jego [Jarosława Kaczyńskiego] towarzyszy broni i bliskich publicystów. Popatrzmy na ludzi najzwyklejszych. Da się oto zauważyć, że od lat kilku ogromnie wzrosła w Polsce liczba towarzystw zajmujących się rekonstrukcjami historycznymi. Nie przez przypadek nie są to rekonstrukcje scenek rodzajowych w szałasach, warsztatach garncarskich czy kuźniach. Nie widujemy mężczyzn przebranych w jakiegoś poczciwego bartnika, serowara, sukiennika, parasolnika czy elfa dojącego kozę. Ludzie słyszą w kółko: "Naprzód! Hurrra! Nie brać jeńców!". I przebrali się do tych wołań w stosowniejsze kostiumy. Na moje oko mamy dziś największą na świecie liczbę dorosłych obywateli przebierających się codziennie w mundury,wdziewających hełmy bądź kolczugi, zbrojących się w drewniane karabiny, odlewających z gipsu granaty, kujących w aurze fulprofeski miecze i szable, przypinających sobie ordery, krzyże, wrony i orły. Ludzie pełnoletni i na posadach szyją jak szaleni, dopieszczają epolety i lampasy, czyszczą oficerki i rogatywki, a gdy pogoda dopisuje, wylegają na pola. Kupią się, a potem biegają wśród wzgórz i zarośli, biorą się do niewoli, łamią konwencję genewską, krzyczą "tratatatatatatata", a potem, gdy już kurz opadnie, piją piwo i opowiadają przy ogniskach, jakże to było.
Niemal zawsze, gdy państwo, samorząd bądź firma urządzają jakąkolwiek imprezkę plenerową, zwołują rekonstruktorów. Nie ma już odsłonięcia pomnika, przecięcia wstęgi, malowania trawnika, odemknięcia odcinka drogi krajowej bez obecności fulprofesjonalnie odzianego oddziału ułanów na koniach, w dyskretnym towarzystwie sanitariuszek. Dla wszystkich tych ludzi [przedwyborcze] wezwanie Jarosława [do zakończenia wojny] to krzywda. To próba odebrania im hobby, nagła próba przeformatowania im wrażliwości. Widać jak na dłoni, że dla wielu z nas wojna oznacza nader romantyczną przygodę. (...)"
Skoro środowisko rekonstruktorów zostało zdefiniowane (słusznie czy nie - w tym kontekście to bez znaczenia), jako wróg polityczny, to nie ma się co dziwić, że określeni politycy reagują na inscenizacje historyczne tak czy inaczej - w tym wypadku - rzucając w ludzi butelkami, czy pozwalając na organizacyjną porażkę przedsięwzięcia. Skoro rekonstruktorzy są postrzegani, jako jedno ze środowisk dających wsparcie przeciwnemu obozowi politycznemu to w oczach polityka nie ma żadnego powodu, aby takiemu środowisku pomagać.
A rzut butelką... - "świetna zabawa".
Inne tematy w dziale Kultura