Nie oglądałam meczu w Bielsku Białej, bo byłam tradycyjnie o tej porze w kościele, wracam, oglądam końcowe 10 minut, i z tego co wyczytałam tu i tam, to było najlepsze 10 minut całego meczu. Generał Ojrzyński jak się wydaje "odcisnął swoje piętno" jak to mówią w wielkim świecie, i walcząca do końca ekipa Podbeskidzia wywalczyła zwycięstwo nad Legią.
A my? my dzień wcześniej, w sobotę, mieliśmy tylko zwyciężyć na Bułgarskiej, tylko zwyciężyć, nie 10 bramami, nie jakąś kombinacyjną rozklepką, nie chodziło o to, żeby nastrzelać jakichś spektakularnych bramek (choć ten wolny Możdżenia był naprawdę ładny) mieliśmy tylko zdobyć jedną bramkę więcej od Zagłębia. Niczego więcej nie oczekiwałam. A my co? my sobie remisujemy. I zamiast na koniec uderzyć dwoma napastnikami, to pan trener Rumak, u siebie, na Bułgarskiej zmienił napastniaka, i zastąpił go napastnikiem.
Co ważne, Kocioł do samiusieńkiego końca wspierał drużynę, nie było żadnego zwątpienia, i to powinno tych ludzi nieść, i na boisku, i na ławce, a nie niesie. Nawet nie to, że nie było walki, ale nie było jednego mądrego na boisku, i na ławce, kto miałby jakiś pomysł co zrobić, żeby przejść przez te zasieki jakie zastawił Oro Profesoro. To mnie chyba boli najbardziej.
Ledwo pochwaliłam Barrego, to od razu zagrał swój najgorszy mecz od czasu, kiedy w ogóle zaczął grać, podobnie Rafał, ten mecz mu przepłynął prze palce, od nóg.
To jest kwesta głowy? litości, niech mi to ktoś wytłumaczy, jak pięciolatce.
Inne tematy w dziale Rozmaitości