Anna Larysa Narcyza Gil Anna Larysa Narcyza Gil
219
BLOG

"Puk, puk... rewolucja!"

Anna Larysa Narcyza Gil Anna Larysa Narcyza Gil Gospodarka Obserwuj notkę 2

Na wstępie przepraszam za tytuł… to taka moja fioletowa krowa1. A zadbana fioletowa krowa potrafi przynieść wiele korzyści swojemu hodowcy. Niestety niewielu ludzi ma dziś w posiadaniu taką krowę…

A teraz do rzeczy.
Jeśli ktoś kiedyś cokolwiek czytał o ostatnich dwóch (samochody Forda 1908r. i komputery osobiste 1981r.) największych bilionowych biznesach w cywilizowanym świecie zapewne będzie wiedział czym jest dziś ten trzeci rewolucyjny (to fakt) szykujący się dopiero bilionowy biznes, który obejmie (rzecz jasna) cały glob. Jak zauważa sam Paul Zane Pilzer2: do niedawna domowe obiadki przy stole obejmowały również rozmowy traktujące o pracy, zatrudnieniu, sposobach gospodarowania pieniędzmi, sposobach „jak przeżyć” co z resztą nie przynosiło oczekiwanych efektów, no ale takie rozmowy scalały ze sobą ludzi w ich codziennych zmaganiach i dawały poczucie przynależności i zrozumienia (a to jedna z najważniejszych potrzeb w piramidzie Maslowa). Dziś oczywiście też jest jakiś dominujący temat przy takowych obiadkach, o ile w ogóle jada się je wspólnie przy rodzinnym stole, albo w ogóle jada się coś co można by nazwać „obiadem”. Tematem takim jest ZDROWIE.
Ktoś coś słyszał o tym niezwykłym zjawisku?
Może inaczej: czy ktoś wie jak to wygląda? Jak się np. objawia, gdzie jest, jak często?
Jeśli odpowiedziałeś twierdząco na te pytania – czytaj dalej.
Jeśli odpowiedziałeś przecząco na choć jedno z tych pytań – tym bardziej czytaj dalej!
 
Dla przypomnienia:
„Zdrowie – jakość lub stan dobrego zdrowia rozumianego zwłaszcza jako cel, do którego aktywnie się dąży.” Tak brzmi encyklopedyczna definicja zdrowia. Ale czy na pewno ten temat tak często jest dziś przez nas poruszany? Czy może raczej temat przeciwny, coś jak… choroba?
„Choroba – zły stan zdrowia, osłabiona kondycja albo konkretne schorzenie.”
To już brzmi bardziej znajomo, wiem. Myślicie, że o tym nie wiem, ale ja wiem. Naprawdę.
 
Teraz gdy już wiesz co to zdrowie, a co to choroba pozwól, że zabiorę cię tam, gdzie nie masz okazji co dzień zaglądać. A może jednak? Żyjesz, rozwijasz się, jesteś aktywny, być może nadaktywny (wątpię) w świecie, który wydaje ci się, że dobrze znasz… Brzmi jak formułka z Matriksa? No to uważaj…
Nie jest tak jak myślisz.
Gdy słuchasz wiadomości w telewizji i oglądasz reportaż o komunistycznych Chinach, gdzie ludzie nie mają dostępu do wolnych mediów wydaje ci się, że tak jest tylko tam, a ty żyjesz sobie wygodnie w cywilizowanym świecie, gdzie wolno ci być panem samego siebie. Tak ci się wydaje.
Czy nie myślałeś kiedyś, choć przez chwilę, o tych biednych ludziach z Trzeciego Świata, którzy nie mają dostępu nawet do opieki medycznej czy innych dobrodziejstw tej światłej części ludzkości, pośród której (o niebo!) przyszło ci żyć.
Myślisz, że ci ludzie są zniewoleni, a ty jesteś wolny. Nie do końca tak jest. Jeśli jesteś ciekaw dlaczego mam wątpliwości co do twojego zdrowia czy wolności czytaj dalej.
 
Kiedyś, a konkretnie w sobotę 7 września 1996 roku w Indianapolis znany wówczas człowiek biznesu, czyli przedsiębiorca, Paul Zane Pilzer wygłosił pewne przemówienie dotyczące promocji swojej nowej książki. Był wówczas pracownikiem w Citibanku. Zdrowym i nadzianym młodym człowiekiem. Podczas tego przemówienia coś go tknęło: spojrzał po sali gdzie siedziały tłumy niezbyt zdrowo wyglądających ludzi, w dużej części otyłych i miał ochotę podrzeć swoje przemówienie i powiedzieć coś zupełnie innego. Gdy wrócił koło południa w niedzielę do swojego domu w Los Angeles potwierdził się tylko jego niepokój. Ujrzał swoich pięknie i zdrowo wyglądających sąsiadów, którzy właśnie wybierali się na plażę. Wówczas wydało mu się iż w porównaniu z tamtymi ludźmi jego sąsiedzi są jakby z innej planety – zdrowi, piękni, uśmiechnięci, bogaci… szczęśliwi. Ponieważ był ekonomistą zaczął zastanawiać się nad tym dziwnym zjawiskiem, jakby podziałem klasowym na dwa rodzaje ludzi. Szybko doszedł do wniosku, że jego podejrzenia potwierdziły się – główną przyczyną przybywania ludzi otyłych i niezdrowych w Ameryce nie było nic związanego z biologią, a raczej z ekonomią.
 
Wnioski jakie wyciągnął ze swoich badań, o których także mamy możliwość przeczytać w jego książce brzmiały: „Niewiarygodnie potężne siły ekonomiczne uniemożliwiają ludziom przejmowanie kontroli nad własnym zdrowiem i wręcz zachęcają ich do zwiększenia wagi ciała – są to siły tak potężne, że nie da się ich powstrzymać inaczej jak tylko rewolucją.”
 
O jakiej rewolucji mowa? Wellness, branża zdrowego stylu życia będąca czymś co staje przeciw i ponad branżą chorób (medyczną i farmaceutyczną) i spożywczą. I tu pojawia się pytanie problemowe: kto jest klientem branży chorób? A kto jest klientem branży zdrowia? Wiesz już? Czy chcesz być klientem branży chorób? Pamiętaj, że odpowiadając na to pytanie twierdząco mówisz także „tak, chcę być chory i leczony”. Zatem, klientami branży chorób ludzie zostają wtedy, gdy muszą. Nikt nie chce być klientem branży chorób! Bo te biznesy interesują wyłącznie ludzie chorzy, żeby korzystać z ich usług musisz być chory. Nie lepiej jest więc być klientem branży zdrowia, która kosztuje cię mniej i zapobiega chorobom, nie ma w niej cierpienia ni wyboru „jedzenie czy leki”? Jest tylko jedzenie. Zdrowe jedzenie.
 
Pilzer pisał coś o braku kontroli. By przejąć kontrolę najpierw powinieneś zrozumieć działanie dwóch multibilionowych branż światowych: spożywczej i medycznej.
 
 
Branża spożywcza
 
Branża spożywcza jest pierwszą z dwóch branż stanowiących pobudkę do rewolucji zdrowego stylu życia. Ponieważ od niej zaczyna się cały ten przyczynowo-skutkowy łańcuszek my również zaczniemy od niej. A raczej od omawiania tego, co nam, ludziom rewolucji w niej nie pasi.
 
Przemysł spożywczy z pewnością dokłada wszelkich starań, o to abyśmy jedli coraz więcej coraz gorszej żywności. Widać to między innymi po minie pani Józi z mięsnego, gdy klient poprosiwszy ją o polecenie jakiejś kiełbaski bez konserwantów otrzymuje w odpowiedzi wywiniętą w bezradną kłódeczkę buzię sprzedawczyni a następnie desperacką odpowiedź: „eee… co dziś jest bez konserwantów!? Wszystko tu jest bez konserwantów!”.
Innym przykładem może być głoszona, wszak już beznamiętnie w mediach fala otyłości, czy różnorodnych chorób układu krążenia czy chorób nowotworowych. Rzecz w tym, że jesteś tym co jesz. Nic nie bierze się z nieba, no może prócz manny, ale to inna opowieść. Natomiast nasza opowieść jest o pewnym genialnym planie marketingowym, który jeszcze dziesięć lat temu nie był tak powszechny, ale dziś obowiązkowo stosuje go niemal każda szanująca się firma w branży spożywczej. Mowa o… „równaniu marketingowym chipsa ziemniaczanego”!
Brzmi smacznie? To dobrze, ale uważaj żeby czytając dalej nie zwrócić tego hasła z powrotem.
 
„Równanie marketingowe chipsa ziemniaczanego” jest wielkim niepisanym prawem mówiącym, że „ponad 90% sprzedaży firma zawdzięcza mniej niż 10% swoich klientów”, a to oznacza, że niezbędnością wręcz jest zatrudnienie najlepszych i najbłyskotliwszych umysłów do przeprowadzenia badań nad psychologią klienta i demografią. Każda firma ma więc swoje 10% ludzi, których tak ładnie nazywa „rynkiem docelowym”. Ludzi „rynek docelowy” bada się w laboratoriach niczym szczury chcąc dowiedzieć się o nich niemal wszystkiego co może później przydać się w stworzeniu idealnego produktu, który będzie znakomicie się sprzedawał (szczególnie tym dziesięciu procentom). Przeprowadza się więc ankiety pytające o upodobania klienta, o jego uprzedzenia, nadzieje, marzenia, pragnienia, idoli… Zaprasza się „rynek docelowy” do udziału w grupach tematycznych, do wypróbowania nowych produktów, oglądania reklam, wypowiadania opinii… Jeśli klienci lubią jakiegoś aktora czy piosenkarza, wkrótce gwiazda ta pojawi się w mediach wychwalając dany produkt. Gdy uważają za atrakcyjny jakiś wygląd, stan umysłu czy ogólnie styl życia legiony stylistów i projektantów zbiorą się w studiu reklamowym by odwzorować wiernie te cechy!
 
Ta bezwzględność często porusza sumienia szefów takich kampanii, dlatego wolą oni nie spotykać się osobiście ze swoimi „ofiarami” a jedynie przeglądać statystyki w zaciszu swoich gabinetów. Ciekawe o czym oni mogą rozmawiać przy wspomnianym przeze mnie na początku rodzinnym obiadku?
- „Spotkałem dziś dziesięć kobiet które ważyły po 90 kg i ledwo miały siłę by wziąć udział w spotkaniu grupy tematycznej. Jeśli mój zespół zdoła do kwietnia doprowadzić je do 95 kg, zwiększając ich codzienne spożycie naszych chipsów ziemniaczanych, osiągniemy sprzedaż wyznaczoną na pierwszy kwartał i dostanę premię, dzięki której będziemy mogli pojechać na wakacje na Barbados.” – Taki szef spożywa zapewne wyłącznie zdrową żywność, być może nawet wtedy, gdy mówi te słowa.
 
Wakacje na Barbados tak? A czy taki szef wie, że liczne emocjonalne i medyczne problemy z jakimi styka się dziś całe mnóstwo ludzi są produktami firm sprzedających niezdrową żywność!? Wie.
 
 
Lecz to nie wszystko. Prócz żerowania na 10% najbardziej ubogich, chorych i otyłych ludziach producenci niezdrowej żywności robią coś jeszcze gorszego.
 
Gdy konsument wypróbuje już produkt, chemicy zatrudnieni w firmie dokładają wszelkich starań by „ofiara” nie zadowoliła się zjedzeniem niewielkiej, nieszkodliwej dla zdrowia ilości tegoż produktu…
Czy lubisz owoce i warzywa? Wszystkie? A może mało które. A czy byłbyś w stanie jeść i jeść codziennie duże ilości surowych warzyw i owoców? Oczywiście, że nie. Albo ich nie lubisz, a nawet jeśli, to nikt nie zdoła zjeść ze smakiem dużej ilości jakiegoś warzywa na raz. Przyjemność odczuwana przez kubki smakowe zmniejsza się z każdym kęsem. A to dlatego, że w naturze mamy zapisane, by szukać różnorodności w spożywanych witaminach i minerałach. U niektórych, no cóż… to odczucie uległo znacznemu pomniejszeniu.
 
A czy lubisz chipsy, colę lub frytki z McDonalds’a? Możesz je jeść i jeść, i jeść w niemal nieskończoność? Jak myślisz czemu? Przecież to warzywa i owoce powinieneś potrafić jeść i jeść a nie taki bezużyteczny wysokoprzetworzony produkt… Nie da się wiecznie jeść warzyw! Ale chipsy tak, oczywiście. Może idź się przebadać czy nie masz czasami raka płuc czy przynajmniej alergii – później wyjaśnię na jakiej podstawie mogę tak sądzić.
 
O co chodzi z tymi chipsami, które możesz jeść w nieskończoność? Otóż, chemiczne składniki smakowe zostały zmienione tak, byś nie mógł zadowolić się jedną porcją! I wiesz co! Mam teraz ochotę na chipsy. Choć nie jadam ich już jakieś trzy lata, od czasów gimnazjum… ale ostatnio zaszalałam, tylko jeden raz! Kupiłam sobie cztery bardzo duże paki chipsów i zjadłam je w niecałe dwa dni. Nie wiem jak ty, ale ja nie potrafię przestać jeść chipsów dopóki nie opuchną mi usta i dziąsła od nadmiaru soli. Ale to i tak były tylko cztery duże paczki na jakieś 3 lata czasu, kiedyś potrafiłam jeść codziennie po dwie, trzy paczki.
 
Uważasz, że kombinowanie w składzie chipsów i nie wypisywanie na opakowaniu tego, co dokładnie zawierają, jak to działa i tak dalej jest nie fair? Rzeczywiście jest nie fair, przynajmniej z tego powodu, że rzesze dzieci i młodzieży uzależniają się dziś od chipsów i innych wysokoprzetworzonych produktów, to pokrywa się z olbrzymią nadkonsumpcją a wskutek tego także plagą (często używane słowo, choć mi raczej kojarzy się z owadami, od kogo ostatnio słyszałeś to słowo?) otyłościi wielu innych chorób np. nowotworowych (co czwarty człowiek w Europie bo w Ameryce więcej umiera dziś na nowotwór. Co? Mówisz, że ty nie? Ciebie to nie dotyczy? Stań w szeregu i do czterech odlicz!). Co gorsze: nie możemy zbytnio tej plagi opanować bo się… uzależniamy! Wysokoprzetworzona żywność niszczy naturalne skłonności naszych kubków smakowych do poszukiwania różnorodności w pokarmie. To jawna manipulacja naszymi kubkami! To niczym tytoń… A może to jest…? Ale o tym przekonasz się już za chwilę…
 
Codziennie potrzebujemy 13 podstawowych witamin, które pobierać możemy, wraz z niezbędnymi minerałami jedynie ze zdrowej żywności (głównie owoce i warzywa). Są nam one potrzebne do podtrzymania milionów reakcji chemicznych co dzień zachodzących w naszych organizmach. A teraz wyobraź sobie, że większość ludzi w cywilizowanym świecie nie pobiera nawet minimalnych ilości tych witamin i minerałów! Ich niedobór objawia się m.in. poprzez wahania nastroju, brak energii (tej życiowej, nie w gniazdku), bóle stawów, pogorszenie wzroku i słuchu oraz tysiąc innych dolegliwości, z którymi nauka medycyny każe nam się godzić z upływem lat!Napisałam już o medycynie, ale do niej przejdziemy za chwilę, a na razie – finał. Wspominałam coś o tytoniu…
 
Otóż, wielu największym firmom tytoniowych pod koniec XX wieku kazano ograniczyć promocję papierosów. Sprytni producenci, w pogoni za pieniędzmi postanowili nie zmarnować swej chemicznej wiedzy, którą już zdążyli zdobyć podczas konstruowania „mieszanek tytoniowych” wsadzanych do papierosów itp. Zaczęli więc wykupywać masowo największe marki wysokoprzetworzonych produktów spożywczych (firmy cukiernicze, chipsów czy też mleczarskie). Po co firmom tytoniowych akcje firm wysokoprzetworzonych produktów i współpraca z ów markami? Gdzieś ten tytoń muszą wsadzać nie? Przy okazji sprawili, że spora część ludzi, szczególnie dzieci jest dziś uzależniona od tym podobnej żywności. Że co? Tłumaczycie się, że konsumenci mają wybór? Że mogą jeść lub nie? Przepraszam bardzo, ale jakoś firma chipsów Lays, krakersów nie powiem jakich czy pewnych popularnych w Polsce jogurtów a także i soków nie poinformowała mnie jakoś, że „spożywanie tytoniu powoduje raka i choroby serca”, a już na pewno nie ma takiej etykietki na ich produktach. Zważ proszę, że napisałam raka, ale nie napisałam jakiego. Być może wcześniej przesadziłam z tym badaniem płuc, bo spożywanie tytoniu w produktach spożywczych często powoduje raczej raka innych narządów, głównie z układu pokarmowego i krwionośnego.
 
Jeśli nie jesteś przekonany co do tych informacji (a są one z pewnego źródła) to nie przejmuj się. Już za niedługo gdy Polska wkroczy obiema nogami w epokę wellness (zdrowego stylu życia) a media (opłacane przez firmy spożywcze i medyczne nie będą manipulować i taić „zdrowych” informacji) wszędzie będzie mowa o m.in. tym tytoniu, a wtedy ty – konwencjonalista będziesz mógł się pochwalić na zgromadzeniu, że twoje dziecko zaczęło swoją przygodę z tytoniem w wieku dwóch lat i jesteś z niego dumny, ale z siebie nie całkiem, bo wiedziałeś o tym, a nie drążyłeś tej informacji, nie interesowała cię, zignorowałeś własną rodzinę i siebie, zignorowałeś prawdę.
 
Branża medyczna
 
Jak pisze Paul Zane Pilzer:
„Kiedy moje badania doprowadziły mnie do branży medycznej, zobaczyłem olbrzymie wielonarodowe przedsiębiorstwa i ich praktyki – tak niegodziwe, że w porównaniu z nimi bledną wyczyny firm spożywczych.”
 
Tak jak dla branży spożywczej rynkiem docelowym są najbardziej otyli, niezamożni i chorzy konsumenci tak dla branży medycznej i farmaceutycznej rynkiem ów są lekarze. I możesz wierzyć lub nie, ale rzadko się zdarza żeby pacjent otrzymał od lekarza lekarstwo na swoją chorobę. Musisz wiedzieć, że pacjenci otrzymują jedynie lekarstwa opłacalne dla ich dostawców, dla firm ubezpieczeniowych lub często dla samego lekarza wypisującego receptę. Tak się jakoś dzieje, że to czego uczy się przyszły lekarz na studiach medycznych nie będzie już zbytnio aktualne w momencie gdy te studia skończy. Gdy jednak student zostanie już lekarzem jego wiedza medyczna nie jest nigdy wystarczająca by wyleczyć któregokolwiek ze swoich pacjentów, uczy się z czasem, a tym czasem – na samym początku swojej kariery medycznej – powierza się opiece pewnego tajemniczego rodzaju sprzedawcy zwanego zwyczajowo „człowiekiem zajmującym się szczegółami”. Tak więc „człowiek zajmujący się szczegółami” odwiedza co jakiś czas lekarza, zwykle ze dwa razy w miesiącu by przedstawić mu ofertę, jaką jest pewien lek, który „przydałoby się przetestować”. Sprzedawcy ci hojnie wynagradzają tych lekarzy, którym uda się wypisać jak najwięcej recept na dany lek. Jednak nagroda dla lekarza nie przypomina zazwyczaj pieniędzy a raczej jest w formie jakiegoś sprzętu użytku domowego, bonu na zakupy, kompletów papierniczych czy wycieczek zagranicznych dla całej rodziny lekarza.
 
Kolejną skłaniającą do myślenia rzeczą jest to, że bardzo wysokie ceny leków firmy farmaceutyczne zwykle tłumaczą wysokimi kosztami prac badawczo-rozwojowych, ale w rzeczywistości spora suma pieniędzy idzie na kampanie marketingowe, na reklamy, które oglądasz w telewizji lub na „nagrody” dla lekarzy, którzy wypisali najwięcej recept na ten lek.
 
„Większość lekarzy stała się niestety automatycznymi dystrybutorami produktów i usług wielkich międzynarodowych firm medycznych, które zdają się zawsze wybierać zyski a nie dobro pacjenta.” (Paul Zane Pilzer)
 
Nieprawdopodobnym jest, że pacjenci są zmuszeni do wydawania tylu pieniędzy na leki. Często średnio ponad 20% z lekarstw przepisywanych im rocznie nie są w stanie wykupić. Dla ludzi powyżej 65. roku życia leki stanowią największy miesięczny wydatek a miliony ludzi na świecie często musi stawać przed zatrważającym pytaniem: jedzenie czy leki?
 
Zdaje się, a raczej tak jest, że firmom medycznym i farmaceutycznym o wiele bardziej opłaca się produkować leki, których klienci będą musieli używać przez resztę życia niż leki, których mogą użyć raz czy ewentualnie kilka razy. To oznacza, że fundusze na prace badawczo-rozwojowe przeznaczane są na celowe opracowywanie takich leków, które nigdy nie pokonają przyczyny choroby, a jedynie łagodzić będą jej objawy!
To daje im klientów na całe życie… życie klientów rzecz jasna…
 
W naszym kraju sporą sumę przeznacza się na różnorodne ubezpieczenia, dzięki którym np. taniej możemy wykupywać leki. Spora część podatku jest przeznaczana na opiekę medyczną. Ale jak kończy się korzystanie z tej cudownej opieki czy sponsorowanych cudownych leków? Zdrowiem? Siłą witalną? Szczęściem? Nie! A wręcz odwrotnie. Często kończy się zwiększaniem dawki leku, a po drodze przyplątywaniem się wielu innych chorób i tak aż do nieuniknionej śmierci. Nieuniknionej, bo medycyna dzisiejszych czasów wydaje się być bardziej bezradna niż kiedykolwiek w dziejach! Lekarze nawet nie znają przyczyny raka! A ja znam, choć nie jestem lekarzem (z wykształcenia). Znam ją od doktora Tildena, z jego książki „Toksemia, przyczyna wszystkich chorób”. ;]
 
Pozostaje jeszcze do wyjaśnienia czemu podmioty opłacające koszty leczenia nie wyrażają chęci by rzeczywiście wyleczyć pacjenta? Dlaczego nie chcą np. pokrywać kosztów zapobiegania chorobom (jak ćwiczenia fizyczne, dodatki żywieniowe, programy informacyjne o zdrowym stylu życia)? Lecz one potrafią jedynie zachowywać się niczym sępy, czy raczej niczym pasożyty, które zbierają owoce cierpienia pacjenta. Żerują na swej pożywce już do końca życia ofiary. A czy wiesz może, że czwarta część ludzi na świecie umiera przez pasożyty? Ja bym opowiadała się za tym, że jest to znacznie więcej niż czwarta część! I nie umiera przez pasożyty, tylko na rzecz pasożytów. ;]
 
Znamy już światowego tygrysa gospodarki (branża spożywcza), który goni swą ofiarę do upadłego. Później resztki z niej pozostałe podgryza prawdziwy światowy rekin (branża medyczna) a w całym tym czasie obserwuje ją sęp (firmy ubezpieczeniowe) żerujący bez końca i korzystający z każdego naszego upadku.
 
„Choć oczywiście nie ma bezpośredniej konspiracji pomiędzy branżą spożywczą (która odpowiada za większość naszych problemów) a branżą medyczną (która zajmuje się symptomami w takim tylko stopniu, by docelowi klienci powrócili do pracy i konsumpcji), to jednak skutek ekonomiczny ich działań jest taki sam, jakby te dwie branże zawiązały najbardziej złowieszczy spisek przeciwko światowemu konsumentowi.” (Paul Zane Pilzer)
 
Już nie mówię nawet o tym jak branża spożywcza czy medyczna potrafi manipulować informacjami w publicznych mediach, rzecz jasna informacjami, które chcą uzmysłowić konsumentom pewną prawdę i są w stanie im pomóc w przejęciu kontroli nad własnym zdrowiem i życiem.
Przykładem jest pewna głośna sytuacja, gdy w roku 1990 niezależne media starały się objaśnić konsumentom, że to nadmiar przyswajanych kalorii powoduje otyłość (wtedy to była zupełnie nowa i rzadka informacja, tak jak dziś to, że mleko jest cholernie niezdrowe – i znów medycyna i przemysł spożywczy to negują i tuszują wszelki przejaw sprzeciwu wobec mleka). Przemysł spożywczy zareagował niemal natychmiast… puszczając w obieg informację, że skoro to tłuszcz powoduje rosnącą nadwagę to za to konsumenci mogą przynajmniej spożywać dowolną ilość niskotłuszczowych lub beztłuszczowych produktów (produkowanych w coraz większych ilościach) takich jak cukierki czy słone paluszki. Za to przemysł medyczny zadbał by do ludzi trafiła informacja, że nawet bardzo duże ilości tych produktów nie wpłyną negatywnie na ich wagę. Jak się skończyło zawierzenie reklamom i autorytetom medycyny? Plagą otyłości! Bo jakoś wybitni medycy zapomnieli poinformować ludzkość, że po strawieniu cukier czy nadmiar białej mąki zamienia się w wałki tłuszczu! A wątpię by o tym nie wiedzieli. Nie wspominając już nawet o tonach środków chemicznych, z którymi było podobnie – wmawiano ludziom, że są dobrodziejstwem cywilizowanego świata i są zupełnie nieszkodliwe, a jednak w połączeniu z cukrem okazały się dużo gorsze w skutkach niż spożywany przedtem w nadmiernych ilościach tłuszcz.
 
Znane są nam dziś liczne programy wprowadzane do szkół propagujące picie mleka, zażywanie syntetycznych witaminek, leków dla nadpobudliwych dzieci czy szczepienie się… (to ostatnie najbardziej lubię) – dwa ostatnie odrzucane przez (doinformowanych) rodziców często groziły (i nadal grożą) pozbawieniem praw rodzicielskich, a dwa pierwsze wywołują wiele sporów, kłótni, czy nawet odrzucenie przez społeczeństwo w większości wiernie wpatrzone w fałszywy święty obrazek lekarzy, których uważa za bezwzględny autorytet.
 
 
Dlaczego tradycyjna medycyna Zachodu odrzuca koncepcję zdrowego życia
 
W swoim życiu, twórczym życiu pełnym pytań i odpowiedzi „na odczepnego”, w życiu do dziś stawiającym sobie za podstawę poszukiwanie prawdy doznałam wielu przykrych rzeczy – począwszy od niecierpliwości wynikłej z braku odpowiedzi na wiele moich pytań, poprzez cierpienie z braku dostatecznej wiedzy aż do rozterek, ataków i poniżeń ze strony społeczeństwa, w którym żyję. Wydawałoby się, że najgorszym jest to ostatnie. Bo często nie miałam nawet możliwości by choć spróbować błądzić w poszukiwaniu odpowiedzi. Trudno jest żyć rewolucjonistom rewolucji, która jeszcze się nie zaczęła, ale dziś czuję się coraz częściej rozumiana i mam możliwość dzielenia się moją wiedzą z ludźmi mi podobnymi. Trudno jest pytać o cokolwiek i patrzeć w stronę przeciwną niż patrzą inni, w stronę gdzie jawi się coś, czego wielu ludzi nie jest w stanie nawet zrozumieć a jedynie w strachu i niechęci przed nieznanym potrafi jedynie negować lub agresywnie odrzucać nową informację. Czasem tak trudno jest mi uwierzyć, że nawet wśród wielu ludzi młodych, których znam, jest tak dużo konwencjonalistów poglądami przypominających często swoich przodków kilka pokoleń wstecz.
 
Przykro mi tak twierdzić, ale z tego co obserwuję już od jakiegoś czasu potrafię wysnuć jeden dobitny wniosek jeśli chodzi o relacje medycyny tradycyjnej z rewolucją zdrowego życia: „praktycy zdrowego życia często byli i są uważani za szarlatanów”.
 
Od dawien dawna alchemicy poszukiwali sposobu na zdrowe życie, bez chorób i osiągające długowieczność. Dopiero na początku XX wieku zaczęto wiązać choroby i starzenie się z odżywianiem i ćwiczeniami fizycznymi. Oczywiście tak późny czas odkrycia tej informacji dotyczy medycyny tradycyjnej, bo niekonwencjonaliści wiedzieli o prawidłowym żywieniu już od bardzo dawna, za co z resztą nie jeden spłonął na stosie.
 
Co zrobił dla ludzkości J. I. Rodale nie znajdziesz raczej w Wikipedii, a wiele książek traktujących o jego biografii jest niedostępnych na rynku polskim, podobnie jak książka „Toksemia – przyczyna wszystkich chorób” (w tajemniczych okolicznościach wycofana natychmiast po kilku miesiącach od jej wprowadzenia do Polski), której poszukiwanie zajęło mi niemal rok czasu, w końcu zupełnie przypadkowo, gdy już zaczęłam się poddawać niby cudem wpadła mi w ręce. Tak, to był cud sądząc po tym, jak niebezpieczne informacje dla przemysłu medycznego i farmaceutycznego ta książka zawiera w sobie. Jeśli mam przedstawić porównanie to wprowadzenie tej książki na rynek gdzie króluje farmacja jest niczym wprowadzenie bajecznie taniego samochodu na baterię słoneczną czy na wodę na rynek gdzie jeszcze wielu milionerów trzyma mocno w garści większość akcji firm paliwowych i nie puści!
 
Wracając do J. I. Rodale (1954r.) był on przedsiębiorcą i autorem wielu książek, których nie mógł za nic wydać, choć wiele razy powoływał się na wolność prasy. Jego książki traktowały o negatywnym wpływie czerwonego mięsa i produktów mlecznych na układ krążenia, a także o tym, że wysiłek fizyczny zmniejsza ryzyko wielu chorób. Było to w czasach gdy rząd amerykański wydawał miliony dolarów na zachęcanie Amerykanów, by jedli więcej czerwonego mięsa i produktów mlecznych – najlepiej przy każdym posiłku i najlepiej trzy razy dziennie. Z kolei lekarze pouczali chorych na serce pacjentów by ograniczali wysiłek fizyczny lub eliminowali go całkowicie. Nic dziwnego, że choroby serca były wówczas główną przyczyną zgonów w Stanach Zjednoczonych!
Radale jako badacz nowej ścieżki w medycynie był przekonany, że jego książki mogą ocalić miliony ludzkich istnień. Niestety, nie znalazł się na liście zatwierdzonych autorów sporządzonej przez Komisję ds. Badania Działalności Antyamerykańskiej dlatego odmówiono też opublikowania jego książek.
 
Rodale nie zniechęcił się, był bardzo zmotywowany: jego książki mogły spowodować prawdziwą rewolucję w odżywianiu się i wyprodukować mnóstwo dobra dla ludzi i on, szczerze mówiąc też na pewno wiele by na tym zyskał. Wydał książki własnym nakładem i próbował sprzedać w księgarniach. Jednak wielu sprzedawców natychmiastowo odmawiało dystrybucji jego książek. Dzielny Rodale jak najszybciej wykupił całostronicowe ogłoszenia w prasie ogólnokrajowej i oferował w nich sprzedaż wysyłkową swoich książek po specjalnej cenie. Za wszelką cenę chciał by te nadzwyczajne książki z nadzwyczajnymi informacjami, w których pokładał nadzieję jak najszybciej dotarły do ludzi. Wkrótce po wydaniu pierwszych ogłoszeń do drzwi Rodale’a zapukała Federalna Komisja ds. Handlu i nakazała mu zaprzestać reklamowania i sprzedaży książek ze względu na niepewne informacje medyczne w nich zawarte. „Zaraz, zaraz!” – pomyślał Rodale – „przecież pierwsza poprawka w konstytucji USA daje mi prawo do publikowania dowolnych informacji bez względu na ich skuteczność!”.
 
Wkrótce, w 1955 roku Komisja wezwała Rodale’a na przesłuchania, na których się nie pojawił wskazując pewnie na pierwszą poprawkę w Konstytucji. Natomiast na zeznaniach pojawiła się rzesza lekarzy, którzy orzekli wszem i wobec, przed prasą i do wszystkich ludzi, że stosowanie się do praktyk Rodale’a może być fatalne w skutkach i wszelkie, nawet pośrednie przekazywanie do wiadomości społecznej tym podobnych informacji będzie karane. Przez niemal dwadzieścia lat Rodale siłował się z Komisją Federalną wytykając jej, że nie ma prawa regulować handlu produktami informacyjnymi. Dopiero po dwudziestu latach Rodale w końcu wygrał sprawę gdy po jego stronie opowiedziało się paru lekarzy przedstawiających fakty, że to o czym pisał Rodale naprawdę działa i jest już sprawdzone w medycynie. Niedawno potem, w roku 1971 w programie telewizyjnym w czasie wywiadu Rodale opowiadał o swoich zmaganiach z rządem federalnym i nagle padł martwy. Do publicznej wiadomości podano, że miał atak serca, ale nie zezwolono jednocześnie na sekcję zwłok ani też na wszczęcie śledztwa czy wytoczenie sprawy do Sądu Najwyższego. Postarano się by słuch o J. I. Rodale’u jak najszybciej zaginął. Pozostało dziś po nim jedynie jego wydawnictwo korzystające w pełni z wolności prasy i publikujące książki głównie na tematy związane ze zdrowiem.
 
 
Dlaczego nie chcesz tego czytać?
 
„Jednym z największych wyzwań, przed jakimi stanął kiedyś Rodale, a dziś staje wielu przedsiębiorców, którzy chcą oprzeć swą działalność na nowej technologii, jest ludzka skłonność do odrzucania tego, co nowe czy nieznane – zwłaszcza wtedy, gdy nowa technologia zmusza ludzi do przemyślenia utrwalonych przekonań.” (Paul Zane Pilzer)
 
Powyższy fragment oczywiście dotyczy przejścia zdrowego stylu życia przez barierę jaką tworzą omówione wcześniej dwie duże branże, które chcą jeszcze trochę zarobić na swoich klientach. Faktem jest jednak, że wielu ludzi nie wie dziś o tym, o czym tutaj piszę, o czym traktował Rodale, Paul Zane Pilzer, Einstein, Tilden czy Sinclair. Wszyscy ci ludzie musieli się przebić, niektórzy z nich nadal się przebijają – do każdego z nas… z osobna – oferując nam prawdę. A nawet jeśli nie to czy nie warto wziąć pod uwagę… faktów?
 
Od stuleci, aż do początku XIX wieku lekarze nie mieli pojęcia o leczeniu, kombinowali ze składem nielicznej wówczas liczby leków i testowali je metodą prób i błędów na wierzących w autorytet lekarza pacjentach. Gdy jakiś lek przypadkowo zadziałał lekarze nie potrafili wyjaśnić dlaczego tak się stało.
Teorie dotyczące zakażeń (teoria zarazków) a także szczepienia czy antybiotyki, których podstawą są te teorie musiały czekać aż do upowszechnienia się mikroskopu optycznego, wynalezionego wprawdzie na początku XVII wieku, ale do końca XIX wieku stosowanego niezwykle rzadko. Dopiero upowszechnienie tego mikroskopu doprowadziło do odkrycia komórek i bakterii oraz sposobu ich funkcjonowania. Tak więc na początku XX wieku naukowcy zaczęli się szczycić wyeliminowaniem poważnych chorób nękających od dawna ludzkość takich jak ospa, gruźlica, tyfus, choroba Heinemedina i wiele innych. Jak czytamy w książkach I. Sinclaira czy Tildena przyczyną zaniku tych chorób nie były wprowadzone pod koniec XIX wieku leki, antybiotyki czy szczepionki ale poprawienie warunków życiowych m.in. higiena zewnętrzna, higiena wewnętrzna układu pokarmowego czy większa świadomość ludzi o zdrowym stylu życia. Ale, że wykresy przedstawiające spadek wielu chorób pokrywały się CZĘŚCIOWO z czasem wprowadzenia medykamentów to świat medyczny ochoczo wykorzystał tę szansę na wmówienie ludziom, że to ów medykamenty zdołały uchronić bądź uleczyć ich z chorób!
 
Czemu napisałam CZĘŚCIOWO? A dlatemu:
 
Jak widać na wykresach (w mojej bibliotece mam ich znacznie więcej) spadek chorób notowany był już od dawna pomimo i poza wprowadzeniem szczepień!A więc nie one stanowiły przyczynę eliminacji chorób!
W ostatnich latach w Polsce wśród śmiertelnych przypadków błonicy i tężca (obowiązkowe i popularne dziś szczepienia – ale i tak się nie szczepiłam) było niemal tyle samo (bo 49% i 51%) śmierci wśród osób zaszczepionych i nie zaszczepionych. Oznacza to, że do dziś szczepionka ta albo działa neutralnie albo nawet… szkodliwie [tzw. skutki długoterminowe występujące u ponad 90% pacjentów szczepionych, gdzie po wielu latach lekarze za przyczynę (najczęściej alergii, czasami raka) uważają coś zupełnie innego niż przyjętą niegdyś szczepionkę (zwykle zwalają na środowisko…)].
 
Ośmielony swymi (fałszywymi) sukcesami świat medyczny częściowo po to, by odróżnić się od dawnych szarlatańskich praktyk jak sądził - mających większy związek z magią niż z medycyną - zaczął arogancko odrzucać pradawne leki i sposoby leczenia, których tak naprawdę działania nie potrafił naukowo wyjaśnić przy ówczesnym poziomie technologii.
By potwierdzić działanie medycyny niekonwencjonalnej działającej na organizm całościowo i na poziomie komórkowym medycynie konwencjonalnej byłoby potrzebne coś takiego jak mikroskop elektroniczny, upowszechniony z resztą całkiem niedawno, kilka lat temu. Mikroskop taki jest w stanie badać struktury cząsteczkowe komórki. Teraz już wiesz czemu wcześniej medycyna tradycyjna ignorowała znaczenie odżywiania i ćwiczeń na rzecz swoich bożków (leków), których mocy nawet sami nie byli pewni!
 
Nie rozumiem jak dziś można medycynę niekonwencjonalną nazywać przestarzałą, zabobonną czy mającą więcej wspólnego z magią niż z medycyną. Pomyśl, znając już trochę historię kształtowania się branży medycznej – kto tak naprawdę jest przestarzały!?
 
A może nikt? Może konwencjonaliści i biznes medyczny tylko udaje „szarlatanów” wierzących swoim „lekom” a tak naprawdę wie, że to i tak nie działa (w każdym razie nie tak jak chcą tego pacjenci), a jedynym co ich przy tym trzyma to zbyt duże sumy pieniędzy zainwestowane w ten biznes, a także ogromne rzesze ludzi nadal nie posiadających świadomości o tym, że są niewolnikami stylu życia, który ogranicza ich w codziennej aktywności, odbiera im marzenia i szczęście w równej mierze jak mógłby to robić jakiś autorytarny rząd czy dyktatura. Teraz już rozumiesz moją aluzję (na samym początku tekstu) co do wątpliwości w twoje zdrowie czy wolność?
 
Puk, puk… rewolucja!
Pytanie brzmi:
Czy otworzysz jej drzwi?
Czy nie zmyli cię
Twa intuicja…
 
Proszę, przynajmniej podyskutuj z nią jak człowiek cywilizowany!
 
 
1Fioletowa krowa Seth Godin, wyd. One Press
2Zrób fortunę na zdrowym stylu życiaPaul Zane Pilzer

(na podstawie: Zrób fortunę na zdrowym stylu życia P.Z. Pilzera)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Gospodarka