Powracają do mnie słowa Wonga:
„Kiedy drapacze chmur wspinają się do ataku na skałę, nagle wyłania się miasto fatamorgany i zamazują się jego granice”.
Taki jest Hongkong, do którego mnie ciągnie i gdzie powracam.
Porozsiewane stoki, schody, schodeczki, tarasy, kaskady wznoszą się ku niebu aby w gigantycznej wolierze spoglądać na przechadzających się mieszkańców wyspy.
Pod wieczór odgłosy miasta maleją, zielona dżungla rozlewa się wokół drapaczy chmur, śpiewy ptaków dobiegają z daleka. Przyroda przejmuje rzeczywistość.

Hongkong jest niezwykłą przechadzką. Czasami niespotykanym i niespodziewanym odkryciem czegoś już kiedyś widzianego, czegoś już rodzinnego i niespodziewanie zapisanego w pamięci.
Woda jest tutaj wszechobecna! Miesza się z prężącymi ku niebu wysokimi budynkami.

Aby dostrzeć piękno miasta koniecznie trzeba skierować swe oczy na Północ i przypłynąć do słynnego kontynentalnego płatu terytorium Kowloon. Jego ożywione ulice obnażają godziwe sekrety,

a w centrum miasta piętrowe tramwaje umilają egzotyczną przejażdzkę.

Szczególnie nocą wyprawa staje się magicznie piękna wśród świateł i kolorowych noeonów, kiedy ciemność przekształca się w barwne fajerwerki.

Hongkong jest miastem rozmawiającym z samym sobą. Między dwoma brzegami pozwala czerwonym żaglom odgrywać rolę posłańców podczas niedzielnych przechadzek po jednej z najpiękniejszych zatok świata.

Jest to wyspa, na której mieszają się dwa światy, egzotyczne emanacje, przeplatające się chińskie ideogramy z zachodnimi kodami. Tradycja i nowoczesność chodzą pod rękę, gaworząc i rywalizując na co dzień i od święta. Targa mną poezja położenia geograficznego tego małego zakątka Chin otwartego na resztę świata. Niejeden może pozazdrościć. Skryć się w cieniu bambusowej ciszy i oddać się ulubionej grze w chińskie szachy staje się mym marzeniem.

Tylko chwila wystarczy aby uciec do ciszy za miasto, posłuchać szumu fal, podziwiać majestatyczne krajobrazy, zaszyć się na dziki czas postoju przy skraju wody, powolnie kołysać się wśród fal. Na małej plaży spoglądać na przechadzające się dziewczęta i surfujących chłopców. Delektować się zapachem jodu, wonią płonących kadzideł w pobliskich świątyniach, urokiem składanych darów pachnących cytrusów.
Dawno temu, kiedy Hongkong był skromnym portem o niskiej aktywności handlowej, przez port przewijali się kupcy sprzedający przyprawy na cały świat.
Miasto było tak małe, a przyjemny rozchodzący się zapach przypraw był obecny w większej części miasta.
Stąd nazwa miasta ... 香港 , Xiānggǎng.
Taki jest dla mnie Hongkong, upajający i kojący, nie bez kozery nazwany „pachnącym portem”.
Inne tematy w dziale Polityka