„Istnieją trzy spsoby na życie:
przez zmysły, przez duszę i przez uczucie.
Ja jestem tym owocem, co nie zna co było, co jest i co będzie”
-Alexandra David-Néel
Urodziłam się w małej podparyskiej miejscowości Saint Mandé. Byłam jedyną córką Louisa Davida Masona republikańskiego nauczyciela i działacza podczas rewolucji 1848 roku, wywodzącego się z rodziny hugenockiej. Moja rodzicielka Alexandrine Borghmans była Belgijką, katoliczką o korzeniach skandynawskich i syberyjskich.
Rodzice poznali się w Belgii. Po moich narodzinach skrzyżowały się między nimi drogi niezgody. Papa wbrew sprzeciwom mamy, która chciała mnie wychować w wierze katolickiej, potajemnie mnie ochrzcił zgodnie z protestancką wiarą.
Gdy mam 5 lat opuszczamy Francję aby udać sie do Belgii. Od wczesnych młodzieńczych lat fascynuje mnie odmienny świat, coś mnie ciągle gna i buntuje.
Jeszcze przed ukończeniem 15 lat, poddaję się wielu ekstrawaganckim wyczynom: głoduję, doświadczam fizycznych tortur ...
W Ostendzie podczas wakacji z rodzicami, mając 15 lat uciekam i ruszam do portu Vlissingen w Holandii aby załadować się na statek płynący do Anglii. Jednak brak pieniędzy zmusza mnie do rezygnacji mych planów.
Za namową mego papy, wstępuję do Królewskigo Konserwatorium w Brukseli, gdzie studiuję grę na fortepianie i śpiew.
Po otrzymaniu pierwszej nagrody w dziedzinie śpiwu operowego i aby pomóc finansowo rodzicom marzącym o fortunie, wyjeżdam do Indochin stając się wokalistką Opery w Hanoi i jako Alexandra Myrial interpretuję podczas dwóch sezonów rolę Violetty w „Traviacie” Verdiego, śpiewam arie w „Weselu” Victora Massé, "Faust" Gounoda, "Lakmé" Léo Delibesa, "Carmen" Bizeta , "Thais" Masseneta.
Przez 3 lata życie me powiązane jest z muzyką. W Paryżu dzielę moją egzystencję z pianistą Jean Haustont.
Moja miłosna pasja związana z Philippem Néel de Saint-Sauveur kończy się oczywiście małżeństwem.
Mam 36 lat, nasze wspólne życie, często burzliwe przybiera zmierzch gdy wybieram się po raz trzeci w samotną podróż do Indii dzięki dobrodziejnym finansom trzech ministrów.
Po wyjściu za mąż moim kobiecym celem nie jest mieć dzieci. Mam świadomość,że macierzyństwo nie jest zgodne z potrzebą niezależności i zamiłowaniami do nauki oraz podróży. Obiecuję memu mężowi powrócić do domu za osiemnaście miesiący. Powracam 14 lat później ... i po kilku dniach ponownie znikam.
Latami, aż do śmierci Filipa poddajemy się obopólnej wymianie korespondencji. Wiele listów zaginęło podczas domowej wojny w Chinach. Dzięki wsparciu i pomocy finansowej mojego męża, nigdy nie mogłabym zrealizować moich marzeń. Wychodząc za mąż dysponowałam posagiem 77 696 FF. W następnych latach zwiększyłam portfel zakupem akcji taboru kolejowego. Za pośrednictwem ambasad wysyłam upoważnienia na Filipa, który zarządza mymi akcjami i wysyła mi potrzebne pieniądze. Nawet gdy żyję w biedzie Filip służy mi hojnie finansowo.
Gdy przybywam do Sikim w himalajskich Indiach, zaprzyjaźniam się z najstarszym synem władcy i odwiedzam wiele buddyjskich klasztorów, zaznajamiam się z wiedzą o buddyźmie. Z tego okresu pochodzi moja fascynacja dalekim odległym światem.
Poznaję i udaję się w towarzystwie młodego 15 letniego lamy Aphur Yongden w kolejną wędrówkę.
Yongden staje się moim adoptowanym synem. Wspólnie decydujemy się na pustelniczą wędrówkę do jaskiń leżących ponad 4000 m npm.
W mej pustelniczej egzystencji stosuję metody tybetańskiej jogi. Przez wiele dni nie widzę nikogo, uczę się techniki toumo, mobilizującej wewnętrzną energię do wytwarzania ciepła w organiźmie. Gdziekolwiek jestem w Azji spotykam dygnitarzy religijnych i jestem przez nich przyjmowana z respektem i godnością.
Z moim adoptowanym synem i ze znajomym mnichem, bez uprzedniego zezwolenia udaję się na terytorium Tybetu. Abym nie została rozpoznana, zakładam tybetańskie stroje i pod płaszczem żebraczki wyruszam w drogę.
W planach mam odwiedzić dwa duże klasztory
Chorten Nyima i Tashilhunpow pobliżu jednego z największych miast południowego Tybetu. Tutaj spotykam panczenlamę, od którego otrzymuję błogosławieństwo i jestem przez niego gorąco przyjęta. Odmawiam jednak zaproszenia pozostania w klasztorze i udaję się w dalszą drogę.
Brytyjskie władze kolonialne, podjudzane przez zirytowanych misjonarzy mą wizytą u panczenlamy pozbawiają mnie pobytu w Tybecie, z którego zostaję wydalona.
Trwająca wojna uniemożliwia nam powrót do Europy, stąd udajemy się do Indii, Japonii, Korei i Chin. Wybieramy przebyć Chiny od wschodu do zachodu, tym razem w towarzystwie tybetańskiego lamy. Nasza podróż trwa kilka lat przez pustynię Gobi, Mongolię, prowincję Qinghai, aż w końcu docieramy do klasztoru Kumbum w Tybecie, gdzie przy pomocy syna tłumaczę jeden z najsłynniejszych buddyjskich tekstów.
zdjęcie zrobione przez fotografa w Kalkucie, przedstawia mnie w pelerynie tybetańskiej żebraczki z bagażem na plecach
Tak przebrana za żebraczkę udaję się w towarzystwie Yongdena do Lhasy. Aby nie zdradzić mego prawdziwego pochodzenia nie zabieram aparatu fotograficznego. Jednak ukrywam pod szmatami kompas, pistolet i torebkę z pieniędzmi dla ewentualnego okupu. Do Lhasy docieramy 24 lutego 1924 roku, doskonale wpasowując się w tłum pielgrzymów świętujących Mönlam, czyli „Święto Wielkiej Modlitwy.”
Pozostajemy tutaj przez dwa miesiące, odwiedzając święte miasto i otaczające je główne klasztory. Właściwie nic szczególnego nie znajduję w zakazanym mieście. Zauważam, że jest „całkowicie w chińskim stylu”.
Pomimo mego przebrania, twarzy pokrytej sadzą, warkoczy z sierści jaka i futrzanej tradycyjnej czapki, w końcu zostaję zdemaskowana (z powodu zbyt dużej czystości – myję się codziennie rano w rzece). Opuszczamy Lhasę i udajemy się do Gyangzê.
Po powrocie do Francji, 10 maja 1925 roku mam okazję być świadkiem mej niezwykłej popularności we francuskiej prasie. Wynajmuję mały dom na wysokościach Tuluzy i jednocześnie poszukuję słonecznego odizolowanego miejsca aby zamieszkać z mym synem.
Aphur Yongden w stoju lamy w 1933 roku
Ze względu na swe tybetańskie pochodzenie Yongden uważa mnie za swego duchowego przewodnika, dzieląc wspólnie ze mną swoją buddyjską praktykę.
Kupuję dom na południu Francji w Dignes-les-Bains.
Przez cztery lata wnoszę do niego prace amelioracyjne i go powiększam. Wkrótce miejsce staje się pierwszym sanktuarium lamaistycznym we Francji.
Piszę dużo, udzielam prelekcji w towarzystwie Yongdena, który oficjalnie staje się moim synem.
W wieku 69 lat decyduję się wraz z Yongdenem na wyjazd koleją transyberyjską do Chin przez Brukselę i Moskwę. Jest rok 1937 – moim celem jest poznanie klasycznego taoizmu. Trwa wojna chińsko-japońska i jestem świadkiem straszliwych wojennych okrucieństw, głodu i chorób.
Uciekając przed walkami, wędruję po Chinach z prowizorycznymi środkami do życia. Tym razem chińska wyprawa trwa półtora roku między Pekinem, Górami Wutai, Hankou i Chengdu. 4 lipca 1938 roku docieram do tybetańskiego miasta Tatsienlou i zostaję w nim przez pięć lat. Zawiadomienie o śmierci męża jest dla mnie bolesnym ciosem. W końcu z Aphur Yongden opuszczam Azję samolotem z Kalkuty. Jest czerwiec 1946 roku.
1 lipca, przybywamy do Paryża, gdzie pozostajemy aż do października, a następnie udajemy się do Digne-les-Bains.
Mam 78 lat.
Zamieszkuję we Francji, porządkuję sprawy majątkowe mego zmarłego męża i zaczynam pisać w mym domu w Digne nazwanym sanktuarium Samten Dzong.
Dużo publikuję, piszę teksty i antologię tybetańskiej literatury oraz erotyczne poematy.
Nagle, 7 października 1955 tracę Yongdena, który padł ofiarą wysokiej gorączki z towarzyszącymi wymiotami. Syn zapada w śpiączkę i umiera nocą. Zapada diagnoza - mocznica. Prochy Yongdena są zdeponowane w tybetańskim sanktuarium Samten Dzong w oczekiwaniu na pochówek w Gangesie. Postanawiam, że po mojej śmierci me prochy wspólnie z prochami syna zostaną wrzucone do tej rzeki.
Mam 87 lat i pozostaję sama, coraz bardziej cierpię na reumatyzm, jestem skazana na posługiwanie się kulami. Śmieję się, ze chodzę na mych rękach. Zwalniam rytm mej pracy.
W kwietniu 1957 roku opuszczam Samten Dzong i przenoszę się do Monako, bliżej mej przyjaciółki, która przepisuje na maszynie me manuskryty.
Dwa lata później poznaję 29-cio letnią Marie-Madeleine Peyronnet i angażuję ją jako osobistą sekretarkę.
Przez 10 lat pozostanie mi ona wierną i oddaną towarzyszką.
Mimo mego sędziwego wieku, przy pomocy mojej młodej sekretarki Marii-Magdaleny, aż do śmierci będę spisywać me opowieści o podróżach.
Po ukończeniu 100 lat, pół roku później proszę o przedłużenie ważności paszportu. Już nie zdążę wyjechać do mej ukochanej Azji. Marie-Madeleine Peyronnet zamknie mi oczy we wrześniu 1969. Gasnę w spokoju, w 101 roku życia.
Me prochy wspólnie z prochami Yongdena zostają przewiezione i rozproszone przez Marie-Madeleine w Gangesie.
28 lutego 1973 Yongen i ja odbywamy ostatnią podróż do Waranasi. Święta rzeka zamknęła księgę długiego życia.
Wygasło Życie rodząc Legendę.
Inne tematy w dziale Kultura