Będąc w Chinach, aby poznać ludzi zawijam się w dalekie mało odwiedzane miejsca. Pretekstem jest ofiarowanie okularów starszym osobom, którym chcę sprawić przyjemność moimi skromnymi darami. Zaprzyjaźniony optyk darzy mnie okularami. Zabieram je w moich bagażach i obdarzam mych przypadkowych znajomych. Okulary stanowią w pewnym stopniu paszport do rozpoczęcia rozmowy.
Tak rodzą się przyjaźnie.
Tym razem docieram do tybetańskiej wioski Sangke. Inny, odmienny świat gości mnie w prowincji Gansu. Witają mnie przepiękne łąki na wysokości 3000 m npm. Cudowne krajobrazy są warte mego zachodu. Szczyty górskie pokrył już pierwszy śnieg. Tutejsze zimy są srogie.

Tutaj tybetańscy pasterze wypędzają na pastwiska udomowione jaki i potulne owce.

Na mej drodze spotykam pasterza, który widząc mnie z daleka, spiesznie idzie w mym kierunku.
Mieszka blisko, w małym i skromnym domu. Widoczny jest on z łąki, na której pasą się jego jaki. Dom leży u stóp gór, na wyżynie oddzielonej od pastwiska spokojnie płynącym potokiem .
Dzisiaj jestem gościem w domu tybetańskiej rodziny.

Żona pasterza, miła, życzliwa pani cierpi na artretyzm. Jej zdeformowane ręce przez chorobę są świadkiem jej cierpienia. Rzadko wychodzi z domu, porusza się za pomocą kuli lub u boku swego męża.
Mieszkają tutaj sami, dzieci dawno wybrały życie w mieście. Taki jest los większości starszych ludzi, którzy wolą zostać tam gdzie przyszli na świat, gdzie się wychowali i gdzie pragną pozostać do końca życia.
Ostatnie promienie słoneczne wpraszają się przez otwarte drzwi. Wokół rozciągają się cudowne łąki, powoli sączymy herbatę i kosztujemy domowe bułeczki. Wspaniały festyn, nie tyle smakowy co duchowy.
Nigdy nie zapomnę tego spotkania. Długo pozostanie w mej pamięci gościnność skromnych i życzliwych ludzi.
* * *
Inne tematy w dziale Rozmaitości