Zaledwie kilka godzin mogliśmy cieszyć się, że w Polsce pojawił się odpowiednik Supermana, a dla polityka Roberta Biedronia na kilka dni przed wyborami opisywane zdarzenie było niczym główna wygrana w loterii, choć niektórzy od razu podejrzewali polityczną ustawkę. Nawet tu na Salonie pojawił się sensacyjny artykuł pod tytułem: "Robert Biedroń uratował dwuletnie dziecko i jego rodziców z płonącego samochodu." Upłynęło niewiele czasu, a sensacyjne doniesienia okazały się warte legendarnego Radia Erewań, a wygrana może co najwyżej kojarzyć się z totolotkową passą Lecha Wałęsy. Jedyna prawda, to chyba to, że polityk Wiosny był akurat przypadkiem w pobliżu wspominanego wypadku?
Okazało się, że za kierownicą osobowego samochodu siedział policjant z Warszawy, który sam wyciągnął syna z auta. Nie mógł też Biedroń gasić płonącego pojazdu, bo... gdy się pojawił nie było pożaru! Robert Biedroń pojawił się dopiero po kilku-kilkunastu minutach po kolizji. Jak zapewniają osoby znające okoliczności zdarzenia - na pewno nie wyciągał dziecka z płonącego auta. Taka sytuacja w ogóle nie miała miejsca.
Czego to się nie zrobi, aby podreperować swój polityczny wizerunek? Można w tym przypadku powiedzieć i straszno i śmieszno.
Inne tematy w dziale Rozmaitości