
A już byli w ogródku, już witali się z gąską.
Przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej, SLD i PSL podpisali we wtorek w Sejmiku Województwa Śląskiego umowę koalicyjną.
Najwięcej miejsc w sejmiku województwa śląskiego zdobyło w październikowych wyborach Prawo i Sprawiedliwość. Partia Jarosława Kaczyńskiego ma 22 radnych. To o jeden głos za mało, żeby samodzielnie rządzić województwem. Rola rządzących przypadnie połączonym siłom Koalicji Obywatelskiej, SLD i PSL, które dysponują 23 głosami. We wtorek w gmachu Urzędu Marszałkowskiego przedstawiciele tych partii podpisali umowę koalicyjną.
Monika Rosa, posłanka i szefowa Nowoczesnej na Śląsku, dodała, że mimo różnic i odmiennych pomysłów na rozwój regionu, koalicjantów połączyła – jak sama przyznała – wartość nadrzędna, czyli dobro województwa (w domyśle zablokować PiS).
"Musimy zagwarantować, że po wyborach ludzie nie odejdą", czyli wybudkowani na własne życzenie
O sprawie informowały m.in. lokalne śląskie media, według których, na wniosek posła Borysa Budki i posłanki Marty Golbik doszło do zmiany na liście Koalicji Obywatelskiej w Gliwicach. Z list usunięto wieloletnich radnych PO: Kajetana Gorniga i Dominika Dragona, a w ich miejsce pojawiła się m.in. współpracowniczka marszałka Wojciecha Saługi, żona posła Budki - Katarzyna Kuczyńska-Budka. Borys Budka tłumaczył w TOK FM, dlaczego tak się stało - Musimy zagwarantować, że po wyborach nie okaże się, że znaczna część tych osób nie będzie w klubie Koalicji Obywatelskiej, bo chce realizować własne ambicje - mówił polityk.
Tłumaczył również, na czym polegały animozje, które zdecydował się przeciąć zarząd krajowy - Niektórzy lokalni działacze nie mogli zrozumieć, że porozumienie z Nowoczesną jest koniecznością. Po tym, jak Budka wcisnął swoją żonę na listy wyborcze, z członkostwa PO zrezygnował wiceprzewodniczący i kilku innych polityków tej partii z Gliwic, ale o tym w mediach cisza.
To i tak się Polsce opłaci
Jeśli PiS-owi brakuje jednego głosu do większości, to poświęcili jedno ważne stanowisko, w tym przypadku wicewojewody. Jeśli Platformie brakowało 3 głosów, to zapewne musieliby poświecić 3 ważne stanowiska. Tak to wygląda w województwach, w których zawiązują koalicje. I teraz w przypadku PiS-u nazywa się to korupcja polityczna, przypadku zaś Platformy byłaby to "troska o tenkraj". Najbardziej oprócz samego posła Budki nad zmianą poglądów i barw partyjnych radnego Wojciecha Kałuży pomstują członkowie Nowoczesnej, wyzywając go od najgorszych, strasząc jego i...jego rodzinę, tymczasem o ile dobrze pamiętam, to ta formacja polityczna powstała nie przeciw PiS-owi, ale w kontrze do Platformy Obywatelskiej, zbulwersowana jej urzędowaniem przez poprzednie 8 lat. A gdzie jest dzisiaj, może nie pamięta?
Ale to już chyba w Polsce taka norma polityczna, że każdy pętak chce sprowadzić innych do swego poziomu. I tak według tej zasady najgorszy szef MON w historii, czyli Siemoniak (zawsze mu zostawały miliardowe oszczędności na pokrycie dziury budżetowej Tuska) atakował Macierewicza, najgorszy szef służb Sienkiewicz (ten od państwa teoretycznego, prowokacji na Marszu i podpalenia ruskiej budki) atakuje Joachima Brudzińskiego za chorobę policjantów, Belka (który będąc prezesem NBP chciał zmieniać u Sowy ministra finansów) nie może się nadziwić, że nowy szef NBP nie upilnował Chrzanowskiego, Vincent Rostowski (ten od piniędzy ni ma i nie będzie) zaatakował Mariusza Kamińskiego za posadę syna, zapominając jak to jego dwudziestoletnia wulgarna i nie wykształcona córka doradzała ministrowi Sikorskiemu w MSZ, a i ten...i tak można w nieskończoność, w myśl zasady "zapomniał wół, jak cielęciem był".
Wracając do radnego, który przeszedł na stronę PiS bałbym się rozstrzygać, co zadecydowało o takiej decyzji, czy chęć skorzystania z okazji, która może się już nie powtórzyć, czy raczej odczucia jakie pozostały po potraktowaniu starych działaczy w rejonie przez Budkę, oraz spółkę i strach, że w najbliższej przyszłości może podzielić ich los. Tak więc Budka zamiast lamentować może powinien uderzyć się mocno we własne piersi. Ale przecież oni w Platformie nie potrafią.
Tak dla przypomnienia

Córka Rostowskiego była "Misiewiczem" na długo przed samym Misiewiczem. Wówczas jednak mało kto się tym przejmował
Przypomnijmy - Maya Rostowska, córka wicepremiera i ministra finansów w rządzie PO-PSL Jana Vincenta Rostowskiego, w 2010 roku, jako 23-letnia dziewczyna bez zawodowego doświadczenia, znalazła zatrudnienie (bez konkursu) w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Szefem MSZ był wówczas Radosław Sikorski. Rostowska została jednym z trzech doradców w jego politycznym gabinecie.
Co ciekawe - sprawa nie wywołała nawet 1/10 emocji związanych z Bartłomiejem Misiewiczem. Większość mediów albo temat zatrudnienia Rostowskiej przemilczała, albo zaledwie o tym wzmiankowała. Mało kto traktował tę sprawę w kategoriach afery na pograniczu nepotyzmu i kumoterstwa.
Inne tematy w dziale Polityka