1. "Po piekle warszawskiego getta, Kosów wydawał się być rajem" https://www.salon24.pl/u/andrzej111/1014084,po-piekle-warszawskiego-getta-kosow-wydawal-sie-byc-rajem
2. "Niestety piekło dotarło za nimi również do Kosowa Lackiego" https://www.salon24.pl/u/andrzej111/1015357,niestety-pieklo-dotarlo-za-nimi-rowniez-do-kosowa-lackiego
Zakupami zajmował się Jan Góral, on też sukcesywnie sprzedawał kosztowności otrzymywane od Izydora, aby mieć gotówkę na bieżące potrzeby. Jak pisze Teresa Waligóra, wnuczka Jana Górala, biżuterię sprzedawał w Warszawie, aby nie wzbudzać podejrzeń mieszkańców Kosowa. To dobrze świadczy o jego przezorności. Jedzenie gotowała pani Góralowa przy pomocy starszych córek. Podstawowym posiłkiem była zazwyczaj zupa, którą przynoszono w dużym wiadrze o różnej porze, kiedy w pobliżu nie kręcił się nikt obcy. Przed wydaniem posiłku, dla bezpieczeństwa, ktoś z rodziny Góralów obchodził gospodarstwo z psem, sprawdzając, czy jest bezpiecznie. Otrzymywane posiłki dzielił na jedenaście porcji Izydor Koenigsztajn, co może świadczyć, że miał dominującą pozycję w grupie. Do zupy dostawali pokrojony chleb, który piekła pani Góralowa. Wyżywienie, mimo, że proste i monotonne, pokrywało jednak potrzeby ukrywających się , skoro żaden z nich nie zapadł na poważniejszą chorobę na skutek niedożywienia. Jedzenie Góralów niewiele się różniło od tego podawanego ukrywającym się w schronie.
Choć rodzina Góralów była dość liczna, to jednak dziwiła sąsiadki wielkość garnków, w których Góralowa gotowała, więc trzeba było zwracać uwagę nawet na drobiazgi, aby nie doszło do dekonspiracji. Stodoła, po urządzeniu w niej kryjówki i wprowadzeniu „lokatorów”, musiała nadal pełnić swoje pierwotne funkcje, m.in. prowadzono w niej omłoty, w których tradycyjnie pomagali sąsiedzi. Obecność obcych zwiększała ryzyko przypadkowego zdekonspirowania ukrywających się tuż obok zbiegów. Było to dodatkowe obciążenie psychiczne i dla nich, i dla rodziny Góralów. Jan Góral musiał po kryjomu kupować większe ilości artykułów spożywczych, a także mydła i nafty. O ile ziemniaki, warzywa (kapustę, buraki, marchew), jajka i może mleko, można było pozyskiwać z gospodarstwa, to z pewnością brakowało cukru, soli, herbaty, tłuszczy i mięsa. W warunkach okupacyjnych ograniczeń, na dodatek w małym miasteczku, gdzie było tylko kilka sklepów, dokupowanie tych produktów dla osiemnastu osób bez zwracania niczyjej uwagi musiało wymagać od Jana Górala niebywałego sprytu.
O ile na początku Góralowie mieli w swojej pieczy sześć osób w schronie, to niebawem liczba ta wzrosła. Najpierw pojawiły się dwie kobiety z Kosowa: matka z dorosłą już córką: Gitel i Feiga Głownia. Jan Góral nie odmówił ich przyjęcia. Do nich dołączyli trzej zbiegowie z obozu karnego Treblinka I. Mike pisze, że był jeszcze czwarty zbieg imieniem Ruven, który był mężem Feige i który znał Izydora, jak również wiedział, że ukrywa się on u Goralów. Prawdopodobnie ów Ruven wcześniej jeszcze dał Izydorowi pieniądze, aby ten załatwił z Góralem przyjęcie do kryjówki żony i teściowej. Tak więc w schronie, zaplanowanym dla sześciu osób, w strasznej ciasnocie musiało pomieścić się jedenaście. W wolnych chwilach, kiedy do schronu zakradała się nuda i zniechęcenie, grano w karty i opowiadano sobie różne historyjki. Kobiety wypełniały sobie czas robieniem na drutach, a następnie – po wykorzystaniu włóczki – pruciem. Druty i wełnę dostarczyła im pani Góralowa. Niekończącą się czynnością było wyłapywanie wszy w odzieży i na ciele.
Pani Koenigsztajn, która była osobą wykształconą, próbowała uczyć synów obcych języków. Ważną rolę w utrzymaniu morale było czytanie aktualnych wiadomości z gazet wydawanych po polsku i niemiecku, które regularnie dostarczał do schronu Jan Góral. Niekiedy Jan Góral schodził do schronu, i nie zważając na atakujące go pchły, prowadził długie rozmowy z Izydorem Koenigsztajnem i pozostałymi mężczyznami. Powtarzał też im zasłyszane od znajomych w Kosowie plotki o aktualnej sytuacji politycznej i walkach na frontach. Jak można się domyśleć, starał się też mieć orientację, jakie nastroje panują wśród jego „podopiecznych” i w miarę możliwości przeciwdziałać pesymizmowi i depresji. Synowie Izydora w swoich relacjach wspominają, że zwłaszcza ich matka podatna była na depresję i nawet zdarzyło się, że nawoływała do popełnienia samobójstwa po tym, jak grupa dowiedziała się o zamordowaniu Zylbermanów.
Nastrój poprawiał im też bimber, którego butelkę od czasu do czasu przynosił Jan Góral wraz z zakąską celem wspólnego wypicia. Papierosów nie palono z uwagi na możliwość zaprószenia ognia na słomę i siano składowane w stodole. Te częste spotkania i rozmowy Jana Górala z ukrywanymi, a zwłaszcza z Izydorem, który był nieformalnym przywódcą grupy żydowskiej, doprowadziły do tego, że początkowo chłodne stosunki nabrały bardziej przyjacielskiego charakteru. Początkowe obawy ukrywających się, że Jan Góral może, przez – ich zdaniem – nadmierną skłonność do alkoholu, doprowadzić do nieszczęścia, bo „wygada się” po wódce, że przechowuje Żydów, okazały się płonne. Jan Góral – mówiąc kolokwialne – nigdy nie „puścił pary z gęby”. Warunki życia pogarszał jeszcze jeden specyficzny dla okolicy Treblinki czynnik, a mianowicie słodkawy, mdlący odór . Przynosił go wiatr do Kosowa i okolicznych wiosek, gdy na rozkaz Himmlera załoga obozu Treblinka II zaczęła wydobywać z ziemi zwłoki zagazowanych ofiar i palić je dla zatarcia śladów popełnionego ludobójstwa. To była udręka nie tylko dla węchu mieszkańców schronu, ale i dla ich psychiki.
Cdn.
Te historie zostały przedstawione w relacjach członków rodziny: Michaela (dawniej Michała) i Jerry' ego (dawniej Jerzego), po zmianie nazwiska – Koenigów, oraz Henryki Siniakowskiej (z domu Góral, córki Jana) i urodzonej po wojnie Teresy Waligóry (córki Czesławy z domu Góral, też córki Jana).
Inne tematy w dziale Kultura