Aż ciężko uwierzyć w to, że od śmierci charyzmatycznego frontmana Dżemu, Ryszarda Riedla minęły już trzy dekady. Jest to więc najlepszym potwierdzeniem tego, iż „czas mija nieubłaganie”... i „w życiu piękne są tylko chwile”. Riedel w jednym ze swoich evergreenów proroczo wyśpiewał bowiem właśnie tę metafizyczną metaforę, która później pojawiła się na grobie artysty. Zresztą Dżem w czasie, kiedy był jego wokalistą, to wręcz nagminnie tworzył utwory mające głęboki przekaz życiowy, dzięki czemu sporo ludzi do tej pory się z nimi identyfikuje. Obecnie bardzo mało jest takich ponadczasowych artystów w naszym kraju jak Ryszard Riedel. A w tym wspominkowym wpisie podzielę się z Wami swoimi najważniejszymi spostrzeżeniami na temat jegoż twórczości oraz informacjami o życiu osobistym.
Lata wczesne
Ryszard Henryk Riedel urodził się 7 września 1956 roku w Chorzowie jako drugie dziecko Krystyny i Jana. Matkę kochał nad życie, a z ojcem miał wieczne spiny. W mieście narodzin Riedel spędził pierwsze 11 lat swojego życia, a następnie przeniósł się wraz z rodzicami i siostrą do większego mieszkania w Tychach. Tam też zaczął swoją przygodę z muzykowaniem, najpierw grając na harmonijce, a później śpiewając z coraz to lepszym skutkiem. Szybko się okazało, że blues jest najbliższy sercu Riedla, w efekcie czego pod koniec 1973 roku przystąpił on do amatorskiego zespołu Jam. Z czasem band ten przyjął nazwę Dżem i do połowy lat 80-tych w każdej chwili mógł zawiesić swoją działalność. Riedel wolny naówczas od nałogu narkotycznego robił jednak wszystko ku temu, żeby się tak nie stało i był jego sterem i żaglem. Wtedy to właśnie powstały pierwsze hity na czele z „Whisky” i „Oh, Słodką”.
Riedel dał się natomiast poznać coraz liczniejszemu gronu słuchaczy jako nad wyraz uzdolniony wokalista, który nie dość, że posiadał niesamowitą barwę głosu, to do tego emanował podczas swoich występów wielce autentycznym przekazem. Kariera więc stała przed nim otworem, ale on nie chciał być częścią popowego mainstreamu, dlatego też odmówił w drugiej połowie lat 80-tych topowemu Kombi. Riedel zaś z każdym kolejnym rokiem stawał się coraz bardziej ikoniczną postacią dla fanów rodzimego bluesa i rocka. Choć jakby nie „żelazna kurtyna” to pewnie i za granicą zostałby gwiazdą na miarę Morrisona czy Cobaina. Riedel jednak uwielbiał udzielać się na śląskiej scenie bluesowej, gdzie oprócz Dżemu nagrywał również utwory z Krzakiem i wybitnym harmonijkarzem Ryszardem Skibińskim. Muzyka już na dobre była dla niego wszystkim, przykładowo kosztem edukacji, gdyż nie ukończył nawet podstawówki, a także „za cenę” braku regularnej pracy i chaosu w życiu rodzinnym, choć zaraz po dwudziestce wziął ślub z Golą będącą miłością jego życia i niedługo potem dochowali się dwójki dzieci — Sebastiana i Karolinę.
Czas chwały i cierpienia
Riedel wraz z Dżemem w latach 80. i 90. XX wieku przez dobrą dekadę mieli mega gwiazdorski status na polskiej scenie muzycznej mimo bycia artystami trochę z innej „bajki”. W owym czasie każdy kolejny nagrany album przynosił ponad czasowe utwory, że wymienię tutaj choćby takie tytuły jak: „Paw”, „Modlitwa”, „Wehikuł czasu”, „Sen o Victorii”, „Cała w trawie” i wiele, wiele innych. Dżem wtedy jednak najlepiej wypadał na scenie, gdyż zdecydowana większość koncertów, w których brał udział Riedel, stanowiła niesamowity performens, podczas którego przyjmował ster nad zebraną publiką, czyniąc to swoim charakterystycznym głosem oraz niepodrabianym zachowaniem. W sukurs za tym szedł jego niepodrabiany imidż sceniczny, a także porywające dialogi, które często prowadził z publicznością.... i to nawet w czasie gdy był mocno niedysponowany.
Tak więc, żaden wokalista w naszym kraju przed Riedlem ani po nim nie odczuwał podobnego uwielbienia tysięcy ludzi „na żywo”, a przecież nasz kraj dochował się wielu wybitnych piosenkarzy. Cały myk polega na tym, że mir ten osiągnął w oparciu o sam talent i wrażliwość artystyczną bez wsparcia całego sztabu promotorów. Z czasem został też bardzo dobrym autorem tekstów, dzięki czemu mógł jeszcze bardziej „uzewnętrznić” swoje emocje w wykonywanych utworach.
Popularność ma jednak często również swoje cienie, a nie jest tajemnicą, że Riedel po 30-tce coraz bardziej zaczął się pogrążać w nałogu narkotycznym. Cóż, jego nadwrażliwość przegrywała z prozą życia. Riedlowi nie podobało się też to, że w kapitalistycznej Polsce nawet ambitna muza łączy się z biznesem. Utwór „Niewinni i ja, cz. I i II” oraz późniejsze songi „Detox”, „Klosz”, „Jak malowany ptak” i „Autsajder” są jego zapisem walki z tym straszliwym nałogiem oraz dowodem na pogodzenie z porażką. Chwytający za serce „List do M.” jest natomiast wzruszającym listem do matki i pełnym metafizycznych rozterek pożegnaniem z fanami i życiem.
Przegrana z nałogiem i przedwczesna śmierć
Pod koniec życia Ryszard Riedel był już bardzo chory i nie pomogły mu wyjść na prostą liczne detoksy. Jego coraz bardziej pogarszający się stan zdrowia odbił się oczywiście na występach w Dżemie, co się objawiało częstym opóźnianiem koncertów lub nawet nieobecnością na nich. Niedziwne więc, że przez pewien czas z jego zespołem koncertował Tadeusz Nalepa, a później jego członkowie często grali bez lidera. Jednakże nawet w ostatnich miesiącach życia Riedel potrafił dać świetny koncert, choćby jak ten na początku 1994 roku w Tarnowie, z którego to posiadam w swoich zbiorach dwa unikatowe już zdjęcia.
Ale to już były „ostatki” za niedługo bowiem Riedel nie poznawał nawet wykonywanych przez siebie piosenek. Dzień 30 lipca 1994 roku okazał się zaś jedną z najgorszych dat w historii polskiego blues-rocka. Wtedy to bowiem Ryszard Riedel zmarł w chorzowskim szpitalu na niewydolność serca. Wiadomo, liczni fani byli zrozpaczeni ową wiadomością. Wszyscy, wszystkich zaczęli obwiniać o tę tragedię i nastąpiła fala różnych spekulacji i wzajemnych oskarżeń.
Upamiętnienie
Jedno jest natomiast pewne, że Ryszard Riedel nie żyje już od 30 lat, a polska muzyka do tej pory nie doczekała się równie genialnego wokalisty. A przecież dużo zdolnych piosenkarzy „biło się” u nas z legendą „Ryśka” Riedla. Jedni z lepszym a drudzy z gorszym skutkiem. Tak jak na przykład na albumie koncertowym „List do R. na 12 głosów” wydanym w 1995 roku na 3-płytowym albumie. Albo na festiwalu jego imienia „Ku Przestrodze”, który odbywał się w latach 1999-2008 w Tychach, a między 2009 a 2014 rokiem w Chorzowie. Na cześć Ryszarda Riedla powstało kilka filmów dokumentalnych, z czego do najciekawszych należą „Sen o Victorii”, „Dżem” oraz „Sie macie ludzie”. Jednakże największą popularność zdobył film fabularny „Skazany na bluesa” z Tomaszem Kotem w roli głównej. Aczkolwiek specjalnie nie przypadł mi do gustu ze względu na zbanalizowanie postawy Riedla i duże odstępstwa od rzeczywistych faktów. A takie zabiegi w filmie fabularno-biograficznym są czymś niewybaczalnym.
Natomiast dużo bardziej godne polecenia dla młodych fanów Ryszarda Riedla i Dżemu są książki Jana Skaradzińskiego pt. „Rysiek” i „Ballada o dziwnym zespole”. Z nich bowiem można się bardzo dużo dowiedzieć o „polskim Jimie Morrisonie” i bandzie świetnych muzyków, w którym stał się ikoną polskiego bluesa i rocka. Co ciekawe, jego syn Sebastian w tym roku został nowym wokalistą Dżemu. Zatem na swój sposób na nowo historia zatoczyła koło.
RIP
Ten sam tekst jest opublikowany również na mojej prywatnej stronie: https://andrzejtarnowski.blogspot.com/
Inne tematy w dziale Kultura