HistoriaWydawnictwa Respublica i Oficyny im.Józefa Mackiewicza
Fragmenty z książki «Niezależny ruch wydawniczy w Lublinie w latach 1983-1989»
Autorka - p. Ewa Kuszyk-Peciak
Najważniejszą osobą, inspiratorem obu tych wydawnictw był Zygmunt Kozicki, jedna z najbarwniejszych postaci podziemnego ruchu wydawniczego w Lublinie lat 80.tych.
W roku 1977 rozpoczął studia na bibliotekoznawstwie i informacji naukowej w UMCS, a ponieważ jego siostra studiowała w tym czasie na KUL, po roku studiowania przeniósł się na II rok historii w KUL. Przez Wojciecha Samolińskiego i Krzysztofa Żurawskiego związał się ze „Spotkaniami”, uczestniczył w druku i kolportażu pisma. W roku 1981 pracował w drukarni zarządu regionu Środkowo-Wschodniego NSZZ „Solidarność”, gdzie poznał technikę sitodruku.
13 grudnia 1981 roku został internowany, a zwolniono go 15 listopada 1982 r. Po zwolnieniu z internowania powrócił do działalności w „Spotkaniach” organizując druk kwartalnika i książek. Organizacja druku od początku sprawiała uczestnikom „Spotkań” wiele trudności. Jan Magierski wspomina, że w po roku 1978 pracował przy druku kwartalnika. Styl pracy był dość uciążliwy, gdyż powielacz umieszczano w odległych chałupach wiejskich i należało dowieźć tam maszynę, papier, chemikalia, i potem to wszystko, najczęściej autobusem, wytransportować do Lublina. Brał udział w druku odbywającym się w chałupie chłopskiej pod Izbicą, która stała oddalona od innych zabudowań. W chałupie spał chłop z dziećmi, kwiliły pisklęta, a obok odbywał się druk „Spotkań”. Potem na drukarnię dla „Spotkań” Marek Gorliński użyczył domu swojej babci w miejscowości Chmiel pod Lublinem. Drukowano tam w 1983 lub 1984 r. „Lenina w Zurichu” Aleksandra Sołżenicyna. Omal nie sprzedano domu razem z podziemnymi książkami. Nie zdążono odebrać nakładu i kiedy przyszła komisja z gminy, aby dokonać przejęcia nieruchomości, w pokoju pod kocami, leżało 2000 egz. nielegalnych książek. Jeden z urzędników uchylił koc i zobaczył je. Spodziewano się jakichś przykrości, Marek Gorliński, Wiesław Haley i Wiktor Tomasz Grudzień pośpiesznie przywieźli książki do Lublina. Urzędnik z gminy okazał się człowiekiem przyzwoitym, żadnych reperkusji jego odkrycia nie było. Cały nakład został przywieziony nocą na stancję do Zygmunta Kozickiego i ten, razem z kolegą - Jackiem Grzemskim, w nocy, na strasznym mrozie, roznosili w plecakach, do różnych ludzi, części nakładu, żeby jak najmniej zostawiać w jednym miejscu.
Wszystkie tego rodzaju kłopoty z umieszczeniem powielacza i organizacją drukarni przyczyniły się do tego, że Zygmunt Kozicki wymyślił dla „Spotkań” miejsce na stałą drukarnię, którą należało sobie wybudować. Podzielił się pomysłem z Januszem Krupskim i Januszem Bazydło, którzy uzyskali obietnicę sfinansowania inwestycji przez Piotra Jeglińskiego przebywającego w Paryżu.
Kolega Z. Kozickiego, Jerzy Lewczyński, miał dużą działkę z sadem przy ul. Nałęczowskiej w Lublinie, na której stał tylko niewielki dom z pustaków. Ten domek służył już wcześniej za drukarnię dla wydawnictwa Vademecum. Jerzy Lewczyński zgodził się na wykopanie obok domu dołu głębokiego na 3 m, 4 m szerokiego i 4,5 m długiego i na wybudowanie w nim drukarni. Kopaniem zajęli się Z. Kozicki, W. T. Grudzień, J. Grzemski, W. Ruchlicki, brat Zygmunta Kozickiego Piotr i jego szwagier Mariusz Szyszko. Zakupiono drut zbrojeniowy, opłacano wywózkę urobku, ponieważ początkowo wysypywano ziemię na stok obok domu i pierwszy poważniejszy deszcz zmył to prosto na jezdnię ul. Nałęczowskiej, co spowodowało zagrożenie dla ruchu drogowego i skończyło się skierowaniem sprawy do kolegium i grzywną. Pracowano przez całe wakacje 1986 roku, ale okazało się, że skończyły się pieniądze, „Spotkania” odstąpiły od planowanej budowy drukarni. Z. Kozicki czuł się odpowiedzialny za to przedsięwzięcie, przed domem Lewczyńskiego wykopano olbrzymią dziurę, do domu wchodziło się po desce, co skończyło się fatalnie dla jednego z kolegów J. Lewczyńskiego – wpadł do dołu i złamał nogę. Lewczyński znalazł go dopiero rano, wyciągnął po drabinie na powierzchnię i musiał wynieść go do ulicy, żeby mogło go zabrać pogotowie. Kozicki długi czas unikał spotkania z Lewczyńskim, ale kiedy przypadkowo natknął się na niego na ulicy, okazało się, że wykop przydał mu się na przechowalnię owoców.
Ta przykra sytuacja przesądziła o odejściu Z. Kozickiego ze „Spotkań”, razem z nim odeszli – jego brat Piotr Kozicki i szwagier Mariusz Szyszko.
Geneza, uczestnicy, finansowanie
Postanowiono założyć własne wydawnictwo, najlepszym pomysłem była firma rodzinna, gdyż zmniejszało to ryzyko dekonspiracji. We wrześniu 1986 r. powstało wydawnictwo Respublica, którego członkami stali się: Zygmunt Kozicki, Piotr Kozicki, Jadwiga Kozicka [siostra Z. i P. Kozickich – E.P], jej mąż - Mariusz Szyszko i jego brat Grzegorz Szyszko.
W 1987 r. powołano do życia Oficynę im. Józefa Mackiewicza, która funkcjonowała równolegle z Respublicą, a miała za zadanie propagowanie prozy i poglądów politycznych Józefa Mackiewicza.
Po śmierci Józefa Mackiewicza, wdowa po nim – Barbara Toporska, ogłosiła w „Kulturze” paryskiej z marca 1985 r. „Oświadczenie”, które pozwolę sobie przytoczyć w dużym fragmencie: „Zgodnie z wolą zmarłego Józefa Mackiewicza upoważnia się wszelkie nielegalne wydawnictwa w PRL do przedrukowywania jego książek, pod zasadniczym warunkiem niedokonywania żadnych skrótów, adiustacji, ani też opatrywania ich wstępami, komentarzami itp. Właściwym miejscem dla krytyki literackiej i politycznej są łamy czasopism. Zgodnie z wolą zmarłego Józefa Mackiewicza zabrania się natomiast jakichkolwiek przedruków, nawet bez skrótów i zmian, wydawnictwom legalnym, jednoznacznie reżymowym, czy tylko koncesjonowanym, ale zależnym od bieżącej polityki wydawniczej komunistycznych władz. (...) Józef Mackiewicz był człowiekiem skromnym. Józef Mackiewicz był w poglądach bezkompromisowy.Uważał, że jedyne godne miejsce dla emigranta politycznego w kraju rządzonym przez wroga jest więzienie. Co go, na szczęście, ominęło”, a więc działalność oficyny jego nazwanej jego imieniem, była jak najbardziej uprawniona. Oficyna ta była głęboko zakonspirowana, nawet w kontaktach kolporterskich nie przyznawano się, kto stoi za działalnością tego wydawnictwa.
W 1998 roku powołano do życia jeszcze jedno wydawnictwo – Wydawnictwo Prasowe Respublica, będące firma usługową. Wykonywano druk na zlecenie, jeżeli, jak pisze Z. Kozicki „nie kłóciło się to z naszymi poglądami”.
Sam Zygmunt Kozicki relacjonuje, że oficyny nie miały wielkiego zadęcia ideowego, postanowiono wydawać trochę historii, publicystyki politycznej i trochę literatury.
Pierwsza publikacja, sfinansowana ze środków własnych pozwoliła dokonać inwestycji w papier, ramki i sita do druku, aparat fotograficzny. Otrzymano też dotację z Funduszu Wydawnictw Niezależnych rozdzielanego przez Konsorcjum Wydawnicze.
Osobną dotację otrzymano dla Oficyny im. Józefa Mackiewicza.
Papier, farby, miejsca i techniki druku
Doświadczenie w sitodruku zdobyte przez Z. Kozickiego w czasie pracy w Zarządzie Regionu zostało wykorzystane w działalności nowych wydawnictw, udoskonalono technologię wytwarzania farby z pasty „komfort” i otrzymano farbę szybkoschnącą i nierozmazującą się pod palcami, podobno niektóre książki drukowane przez zespół Kozickiego bibliografie zakwalifikowały, jako drukowane technika offsetową. Sitodruk oprócz tego, że był technologią tanią, ramki można było wykonać sposobem domowym, miał jeszcze tę zaletę, że druk odbywał się cicho.
Wynajęto „kawalerkę” przy ul. Poniatowskiego 22A, na IV piętrze – w pokoju odbywał się druk, a w łazience naświetlanie. Z mieszkaniem tym wiąże się bardzo ciekawa historia – w trakcie druku wykonywanego przez Z. Kozickiego i jego siostrę Jadwigę (w 1987 lub 1988 roku) usłyszano natarczywe pukanie do drzwi. Kiedy Z. Kozicki zdecydował się otworzyć, okazało się, że to ekipa, która miała zamontować w tym domu zbiorczą antenę telewizyjną. Na pytanie, dlaczego nie zrobiono tego, kiedy blok oddawano do użytku, padła odpowiedź, że na II piętrze mieszka generał milicji Bernard Naręgowski, były komendant MO i miał w tym mieszkaniu urządzenia do nasłuchu, które antena mogła zakłócać. Wiadomość ta nie spowodowała zmiany lokalu na druk.
Farba sitodrukowa, jak wspominano wcześniej, była łatwo dostępna, gdyż składała się z farby plakatowej, dostępnej w sklepach papierniczych i pasty do prania. Chemiczne domieszki, które ulepszały jej jakość zdobywano w miejscach, do których kolportowano książki, najczęściej w UMCS. Istniał też „czarny rynek”, czyli pracownicy zakładów, którzy kradli materiały i można je było od nich odkupić. Z. Kozicki miał jeszcze jedno źródło dostępu do materiałów poligraficznych. Kiedy był internowany, ktoś podał na Zachód jego adres. Pan Andre Caron z Saint Genevieve des Bois pod Paryżem, który kilka razy przyjeżdżał w latach 1983-1991 do Polski z transportami medykamentów dla dzieci z ramienia Towarzystwa św. Wincentego a Paulo, dostarczał Kozickiemu najpierw artykuły spożywcze, a potem materiały poligraficzne. Z Konsorcjum Wydawniczego oba wydawnictwa otrzymały gilotynę walizkową.
Papier zdobywano na różne sposoby, najczęściej kupując w sklepach papierniczych jedna czy dwie ryzy. Ekspedientki były obdarowywane czekoladą, żeby zapamiętały potrzebującego papieru na przyszłość. Czasami przy zakupie żądano dowodu osobistego lub tylko nazwiska – podawano wtedy fikcyjne. W sklepie przy ul. Grażyny, obok którego spacerował Kozicki ze swoimi dziećmi, które w tym czasie były małe, były częste dostawy papieru, podjeżdżał więc tam kilkakrotnie wózkiem, a potem małymi partiami przenosił papier o drukarni. W końcowym okresie, w jednej z księgarń zakupiono tysiąc ryz, ryzyko było już wtedy niewielkie. Pewnym źródłem była Redakcja Wydawnictw KUL, gdzie redaktor naczelny Norbert Wojciechowski zawsze poratował potrzebujących kilkoma ryzami papieru. Z. Kozicki wspomina, że miał torbę monterską, która nie rzucała się w oczy, a mieściła dwie ryzy papieru.
Kontakty zagraniczne
Oprócz Andre Caron, który wspomagał oba wydawnictwa dostawami materiałów poligraficznych, i który, za działalność na rzecz lubelskich placówek służby zdrowia, otrzymał w 1991 roku Honorowe Obywatelstwo miasta Lublina, w 1987 roku Mariusz Szyszko wyjechał, dla nawiązania kontaktów z emigracją, do Paryża. Spotkał się tam z Jerzym Giedroyciem, Niną Karsov i Mirosławem Chojeckim, redaktorem naczelnym paryskiego „Kontaktu”. Zaowocowało to możliwością dokonywania przedruków z kwartalnika „Kontakt” w wyborze dokonywanym przez Respublicę, która zagwarantowała minimalny nakład w wysokości 500 egz., zwykle jednak drukowano ponad 1000 egz.
Kolportaż
Sam Zygmunt Kozicki w swojej relacji niewiele mówi o kolportażu wydawnictw, z pojedynczych wzmianek wynika, że każdy z członków zespołu miał swoje kanały kolportażowe. Autorka pamięta charakterystyczną postać w wełnianym, ręcznie robionym swetrze, z torbą monterską na ramieniu – Zygmunt Kozicki był niemal wszędzie.
Żadne represje nie dotknęły działalności wydawnictw Respublica i Oficyna Józefa Mackiewicza, jednakże Służba Bezpieczeństwa znała Z. Kozickiego – w założonej 24.05.1986 r. sprawie operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Sieć” był jednym z tzw. figurantów, obok Jadwigi Mizińskiej, Sabiny Magierskiej [żona Jana Magierskiego – E.P], Anny Łukowskiej i Bogusławy Kaczyńskiej. Sprawa dotyczyła, jak napisano, „prowadzenia nielegalnej propagandy politycznej w środowisku UMCS w Lublinie”. Zygmunt Kozicki był w tym czasie pracownikiem Księgarni Naukowej ORPAN (Ośrodek Rozpowszechniania Wydawnictw Polskiej Akademii Nauk), razem z nim pracowała Anna Łukowska. Bogusława Kaczyńska, Sabina Magierska i Jadwiga Mizińska były pracownicami naukowymi UMCS. Mizińska i Łukowska były podejrzane o kolportaż nielegalnych wydawnictw, Zygmunt Kozicki, były internowany, o współudział w kolportażu nielegalnej literatury w środowisku UMCS, Sabina Magierska, była internowana za udział w strajku na UMCS i działalność w strukturach „Solidarności” w stanie wojennym – za „udział w organizowaniu sieci kolporterów i kolportażu na UMCS” oraz „koordynowanie i inspirowanie do prowadzenia nielegalnej działalności studentów i naukowców”. Bogusławę Kaczyńską podejrzewano o prowadzenie nielegalnego kolportażu pism i wydawnictw bezdebitowych i zaangażowanie w kolportaż na UMCS, dodatkowo obciążał ją „kontakt z ob. francuskim, który pocztą na adres zamieszkania przesyła literaturę bezdebitową w postaci książek wydawanych w Anglii, USA, RFN, Francji”, jak pisano. Z Mizińską, Magierską i Łukowską przeprowadzone zostały rozmowy ujawniające, prawdopodobnie we wrześniu 1986 r., po amnestii z 17 lipca 1986 r., - nie skorzystały z ujawnienia, gdyż, jak oświadczyły, nie popełniły przestępstwa, zostały wobec tego ostrzeżone przed podejmowaniem dalszych działań.
W trakcie przeszukania u Kaczyńskiej znaleziono 369 książek i broszur wydawanych w latach 1986-87, skierowano sprawę do kolegium i została ukarana grzywną w wysokości 50.000 zł (por. rozdz. II.1.b). Co do Kozickiego, co prawda charakteryzowanego, jako jeden z najbardziej aktywnych członków „Spotkań” i osobę utrzymującą kontakty z działaczami KOR, nie zdołano jednak ani wykonać przeszukania, ani przeprowadzić rozmowy ujawniającej czy ostrzegawczej,. gdyż w tym czasie przeprowadzał się ze stancji na stancję i SB nie mogła go odnaleźć.
SB odnotowywała pojawianie się książek wydawnictw Respublica i Oficyna im. Józefa Mackiewicza. W marcu 1987 r. na terenie woj. Lubelskiego zakwestionowano 1 egz. „Zwycięstwa prowokacji” J. Mackiewicza (Oficyna im. Józefa Mackiewicza). W listopadzie 1987 r. znaleziono po 1 egz. „W cieniu krzyża” J. Mackiewicza i „Jakiej prawicy Polacy [nie] potrzebują” B. Wildsteina (obie z Oficyny im. J. Mackiewicza).
Dorobek wydawnictwa Respublica
Lista publikacji wydanych przez wydawnictwo Respublica została zestawiona na podstawie relacji Zygmunta Kozickiego oraz „Bibliografii podziemnych druków zwartych z lat 1976-1989”. Zygmunt Kozicki podaje, że Respublica wydała około 40 tytułów książek.
1. Władysław Bartoszewski, Na czym polega socjalizm, Lublin 1986
2. Michał Heller, Aleksander Niekricz, Utopia u władzy, Lublin 1986
3. Czesław Leopold, Krzysztof Lechicki [pseud.], (właśc. Arkadiusz Rybicki, Antoni Wręga). Więźniowie polityczni w Polsce: 1945-1956, Lublin 1986
4. Michael Charlton. O źródłach zimnej wojny, Lublin 1987
5. Kontakt 87, wybór artykułów z numerów 1-2, 3, Lublin 1987
6. Kontakt 87, wybór artykułów z numerów 4, 5, 6, Lublin 1987,
7. Artykuły usunięte przez cenzurę ze „Znaku” nr 367 z czerwca 1985 r., Lublin 1988,
8. Polityka i świat, red. I. Lasota, Lublin 1988,
9. Michał Heller, Aleksander Niekricz, Utopia u władzy, Lublin 1988,
10. Michał Heller, Technika władzy, Lublin 1988,
11. Zygmunt Haupt, Pierścień z papieru, Lublin 1988,
12. Jakub Karpiński, Taternictwo nizinne, Lublin 1988,
13. Stanisław Bieniasz. Ostry dyżur, Warszawa (właśc.Lublin) 1988,
14. Witold Grotowicz, Gorbazm, Lublin 1989,
15. Witold Gombrowicz, Varia, cz. 1, Lublin 1989,
16. Witold Gombrowicz, Varia, cz. 2, Lublin 1989,
17. Witold Gombrowicz, Varia, cz. 3, Lublin 1989,
18.Wiaczesław Czernowił, Borys Penson, Dialog za drutem kolczastym, Lublin 1989,
19. Isaac Beshevis Singer. Ostatni demon, Lublin 1989,
20. Włodzimierz Wojnowicz. Opowiadania, Lublin 1989.
Pierwszą wydana książką była „Na czym polega socjalizm" Władysława Bartoszewskiego. „Utopię u władzy" Hellera i Niekricza, która w oryginale jest książką dwutomową, a każdy z tomów ma objętość ponad 200 stron, wydano w pięciu zeszytach (w proporcji 1:1), w nakładzie 2700 egz., na to przedsięwzięcie zużyto setki ryz papieru.
Dorobek Oficyny im. Józefa Mackiewicza
Zestawienie publikacji Oficyny zostało przygotowane na podstawie relacji Zygmunta Kozickiego oraz” Bibliografii podziemnych druków zwartych z lat 1976-1989”. Zygmunt Kozicki podaje, że w Oficynie im. Józefa Mackiewicza ukazało się około 20 publikacji.
1. Józef Mackiewicz. W cieniu krzyża: kabel Opatrzności, Lublin 1987,
2. Józef Mackiewicz. Zwycięstwo prowokacji, Lublin 1987,
3. Nina Karsov, Szymon Szechter. Nie kocha się pomników. Cz. 1-2, Lublin 1987,
4. Szymon Szechter. Szechterezada, Lublin 1987,
5. Bronisław Wildstein. Jakiej prawicy Polacy potrzebują, Lublin 1987,
6. Józef Mackiewicz. „mówi Rozgłośnia Polska radia Wolna Europa”, Lublin 1988,
7. Józef Mackiewicz, Barbara Toporska. Droga pani, Lublin 1988,
8. Myślenie polityczne w cieniu Józefa Mackiewicza, Lublin 1988,
9. Michał Spis. Trzeba głośno mówić czyli o Józefie Mackiewiczu piórem antykomunisty, Lublin 1989.
10. Nieładnie, nieładnie panie Surdykowski, po prostu obrzydliwie, Lublin 1988.
Z popularnością wydawniczą w końcu lat 80.tych Józefa Mackiewicza, wiąże się zabawne wydarzenie z historii Oficyny im. Józefa Mackiewicza. Zainteresował się tą popularnością, dawniej - reżimowy, a po stanie wojennym - współpracujący z prasą niezależną, dziennikarz Jerzy Surdykowski, który ubolewał nad częstym wydawaniem w podziemiu prozy Mackiewicza, podczas kiedy inni, wielcy pisarze emigracyjni nie mogą doczekać się publikacji, a Mackiewicz sieje nienawiść i nietolerancję. Artykuł okraszony był nieścisłymi cytatami z Mackiewicza i przeinaczeniami jego wypowiedzi - swój głos w tej sprawie zamieścił na łamach „Krytyki” redagowanej przez Adama Michnika.
Na łamach „Kultury Niezależnej” odpowiedzieli mu Jacek Trznadel, Kazimierz Orłoś i, ukryty pod jakimś pseudonimem, Włodzimierz Bolecki, który zatytułował swój artykuł „Nieładnie, nieładnie panie Surdykowski” i spointował go „Nieładnie, nieładnie panie Surdykowski, po prostu obrzydliwie”. Pointa ta stała się tytułem dla książki Oficyny im. Józefa Mackiewicza zawierającej artykuł Surdykowskiego i repliki Trznadla, Orłosia i Boleckiego, wydanej w nakładzie 2000 egz.
W jednej z gazet podziemnych, w 1988 roku, Surdykowski poskarżył się, że Oficyna im. J. Mackiewicza przytacza polemiki z nim bez przytoczenia jego artykułu – co było nieprawdą - a na dokładkę taką nierzetelną publikację finansuje Fundusz Wydawnictw Niezależnych. Był to czas, kiedy Z. Kozicki jeździł do Konsorcjum Wydawniczego, gdzie spotykał się z Wacławem Cholewińskim, który przydzielał pieniądze z Funduszu Wydawnictw Niezależnych dla Regionu Środkowo-Wschodniego. Cholewiński miał wtedy ideę, żeby pieniądze były wydawane na publikacje pisarzy mieszkających w kraju. Książeczka „Nieładnie, nieładnie...” została wydana z tych właśnie funduszy i opatrzona stosowną o tym adnotacją. Z. Kozicki wiedział, że po tej publikacji, na książki wydawane przez Oficynę im.Józefa Mackiewicza, żadnych pieniędzy już nie dostanie.
Zygmunt Kozicki
Relacja z 9 listopada 2002 r. (zapis autoryzowany)
Wydawnictwo Respublica powstało we wrześniu 1986 roku po odejściu ze „Spotkań” grupy składającej się z Mariusza Szyszko (mój szwagier), jego brata Grzegorza, mojego brata Piotra i mnie. Po przeprowadzeniu rozmów z szefami „Spotkań” Januszem Krupskim i Januszem Bazydło i przekazaniu im powielacza, na którym dotychczas pracowaliśmy, rozstałem się ze „Spotkaniami’, gdyż współpraca przestała nam się układać.
Geneza powsania Oficyny Respublica była następująca:
Trzeba było wynaleźć jakieś nowe miejsce na drukarnię, było to trudne, gdyż ludzie zaczęli się bać, coraz trudniej było o lokal na drukowanie. Wtedy Tomasz Grudzień, Jacek Grzemski, Wiesław Ruchlicki, Piotr, Mariusz i ja wymyśliliśmy, żeby u Jerzego Lewczyńskiego, który przy Nałęczowskiej i miał maleńki domek z pustaków na działce z sadem, (służył mu on za letnią sypialnię, a czasem za sympatyczny lokal, gdy trzeba było coś wypić...), wykopać dość dużą piwnicę i przystosować ją na drukarnię.
W tym domku drukowaliśmy już wcześniej z Wieśkiem Ruchlickim w nowo powstałym (w 1983 roku) Wydawnictwie Vademecum, które założyliśmy po wyjściu z internowania, książkę „Dialog za drutem kolczastym” – Czornowiła i Pensona. (Realizowałem w ten sposób obietnicę złożoną „komunie”, że za każdy tydzień internowania wydrukuję jedną książkę). O genezie wydawnictwa Vademecum powiem później.
Ten lokal już znaliśmy, a Jurek zgodził się, że mu obok domu wykopiemy dużą „dziurę”, w której zrobimy podziemną drukarnię. Wykopaliśmy dół 3 m głęboki, 4 m szeroki i 4,5 m długi. Na to miały być pieniądze ze „Spotkań”, bo tak było ustalone z szefami: Januszem Krupskim i Januszem Bazydło, oni zaś uzyskali obietnicę Piotra Jeglińskiego z Paryża, że tę inwestycję sfinansuje.
Do pewnego momentu przedsięwzięcie było finansowane przez Spotkania; zakupiliśmy drut zbrojeniowy, opłaciliśmy koszty związane z kopaniem i wywózką „urobku” oraz kolegium, ponieważ glina, którą wykopywaliśmy, była wysypywana na stok przy ul. Nałęczowskiej; jak popadał deszcz to wszystko spłynęło i pół Nałęczowskiej było zapaprane rozmokłą, śliską gliną, myśmy sobie nawet nie zdawali sprawy z tego, co robimy, jakie stwarzamy zagrożenie dla ruchu samochodowego. Przyszedł milicjant do Jurka, skierował sprawę na kolegium, ale nie połapał się, co my tam robimy. Potem, ponieważ zabrakło pieniędzy, robota stanęła. Przez całe wakacje 1986 roku ciężko pracowaliśmy, a potem stop, nie było pieniędzy.
Zdenerwowałem się wtedy, ponieważ to ja byłem niejako promotorem tego przedsięwzięcia. Jurkowi pod chałupą ziała duża dziura, wchodził do domku po desce. Jego kolega złamał tam nogę, w nocy wpadł do wykopu, Jurek znalazł go dopiero rano, musiał taszczyć go po drabinie z tego dołu i donieść do ulicy, żeby go zabrało pogotowie. Inna rzecz, że wtedy tęgo popili i Waldek zapomniał o wykopie.
Długi czas unikałem Jurka, bo co ja mu miałem powiedzieć...?! Umowa była taka: wykopiemy, zabetonujemy, zamaskujemy i będzie podziemna drukarnia par excellance... Było mi wobec Jurka głupio, więc go unikałem jak mogłem, aż raz, idąc przez Krakowskie Przedmieście, wlazłem po prostu na niego, wychodził z jakiejś bocznej ulicy. Zacząłem się pokrętnie tłumaczyć, „że to... że tamto...” Jurek szybko mnie uspokoił: „Nie martw się stary, zrobiłem z „dziury” przechowalnię i chłodnię na owoce”, jak już wspomniałem, na działce Jurka był duży sad.
Ale to było już dużo później. Niepowodzenie z „dziurą” było ostatnią kroplą, która przelała kielich. Odeszliśmy ze „Spotkań”.
Udało się nam wynająć niedrogo na ul. Poniatowskiego 22A, na IV piętrze kawalerkę. Jej właściciel zgodził się dać to mieszkanie na drukarnię. Postanowiliśmy, po odłączeniu się od „Spotkań”, tam drukować. Miałem już pewne doświadczenie sitodrukowe, gdyż w 1981 roku w Zarządzie Regionu na ul. Królewskiej z Andrzejem Mathiaszem, Wieśkiem Ruchlickim, Zenkiem Binkiewiczem, Waldkiem Jaksonem poznaliśmy technikę sitodruku. Jej zaletą było to, że nie wymagała dużo miejsca, była tak cicha, że można było drukować nawet w bloku.
Poznałem wtedy śp. prof. Adama Kerstena, który miał w podziemiu pseudonim „Lord Komfort”, gdyż wymyślił technologię produkcji farby drukarskiej na użytek podziemnej techniki. Sito ma wiele zalet, ale niestety farba schnie wolno i po zadrukowaniu strony, farba przywiera i odbija się na drugiej kartce. Żeby uzyskać szybki efekt schnięcia dodawaliśmy do farby ksylenu, związku bardzo szkodliwego o intensywnym zapachu. Kersten zastąpił oryginalną farbę sitodrukową mieszanką, która składała się z pasty do prania „Komfort” (należało przecisnąć ją przez pończochę, ponieważ miała grudki, które darły siatkę na sicie) jako nośnika, niewielkiej ilości oleju i najczęściej farby plakatowej. Mariusz opracował taką dobrą recepturę, że mieliśmy farbę szybkoschnącą; nasze książki wydawane w Respublice czy też w Oficynie im. Józefa Mackiewicza są odnotowane w bibliograficznych opisach jako książki drukowane techniką offsetową.
Potem znakomita okazała się pasta do prania „Laguna”. Mankamentem używania wynalazku Adama był nietrwały druk (pod wpływem wilgoci rozmazywał się – pasta do prania!), zaletą: dostępność do komponentów i brak podejrzanych zapachów.
Z materiałów profesjonalnych potrzebna nam była emulsja światłoczuła Ulano lub Serikol,( lepiej się pracowało na Ulano) oraz siatka sitodrukowa; był to syntetyczny materiał o bardzo dużej gęstości, który po naciągnięciu na ramki pokrywało się emulsją i po wysuszeniu naświetlało diapozytywy z utrwalonym na nich techniką foto tekstem.
Po naświetleniu ramki i wypłukaniu jej pod wodą, w miejscach gdzie był tekst emulsja była wypłukiwana i tylko w tych miejscach przechodziła na papier farba, jak przez sito. Przeciskało się ją za pomocą rakla, czyli kawałka twardej gumy oprawionej w drewno; jedno przesunięcie raklem po sicie i jest zadrukowana strona, potem następna i następna...
Wydrukowaliśmy ok. 40 tytułów w Wydawnictwie Respublica i 15-20 w Oficynie im. Józefa Mackiewicza. Były to książki i broszury w nakładzie od 1200 do 2700 egz. W 1988 roku powołaliśmy do życia Wydawnictwo Prasowe Respublica będące firma usługową. Drukowaliśmy na zlecenie, jeśli nie kłóciło się to z naszymi poglądami. Drukowaliśmy dla Białegostoku „Biuletyn Solidarności”, dla grupy Ukraińców, którzy studiowali, bądź funkcjonowali przy Seminarium Lubelskim, reprint modlitewnika wydanego po ukraińsku w Toronto i jeden numer pisma katolickiego ”Swiczado”.
Założenia ideowe były bardzo proste: to, czego komuna zabrania my będziemy drukować. Teraz, jak na to patrzę, to niektórych rzeczy bym dzisiaj nie wydrukował. Drukowaliśmy też takie książki, które równie dobrze mogły wyjść za komuny, np. „Pierścień z papieru” Zygmunta Haupta; z polityką to nie miało nic wspólnego, przepiękna literatura, wspomnienia człowieka z Kresów Wschodnich i nie wiem, dlaczego objęta była zapisem cenzorskim, pewnie autor źle się wyrażał o komunizmie, a może ze względu na tematykę kresową. Naszego wydawnictwa Respublica nie należy mylić z pismem Marcina Króla, który wydawał od 1987 r. legalnie Res Publikę, będącą legalną kontynuacja przedsierpniowego pisma podziemnego Res Publica.
Postanowiliśmy drukować trochę historii, publicystyki politycznej i trochę literatury. Nie mieliśmy założeń ideowych typu katolickie, narodowe, filo- czy antysemickie, chodziło o walkę z cenzurą; nie byłem nigdy związany z grupą o jakimś profilu politycznym. Nie mieliśmy aspiracji do tworzenia formacji ideowo - politycznej.
Jako pierwszą wydaliśmy książkę Władysława Bartoszewskiego „Na czym polega socjalizm”. Nasze koronne dzieło „Utopia u władzy” Hellera i Niekricza, wydaliśmy to w 5 zeszytach, w nakładzie 2700 egz. i to na sicie, w proporcji 1:1 (w oryginale jest to dwutomowa książka, każdy z tomów ma ponad 200 stron), poszły na to setki ryz papieru. Jest to jedna z książek, których bym dzisiaj nie wydał; po lekturze dzieł Wiktora Suworowa podzielam Jego pogląd, że ci autorzy pisali bzdury zwłaszcza na temat II wojny światowej.
Gdzieś bodaj w 1987 roku mój szwagier Mariusz pojechał do Paryża, żeby „załapać kontakty”, spotkał się tam z Mirosławem Chojeckim, Niną Karsov, Jerzym Giedroyciem. Dogadał się z Chojeckim, że będziemy robić w Kraju przedruki z „Kontaktu”, było to pismo wydawane w Paryżu przez Mirka. Dał nam wolną rękę w wyborze tekstów, zagwarantowaliśmy druk 500 egz.Z reguły drukowało się trochę ponad 1000 egzemplarzy.
Kawalerka, którą wynajmowaliśmy składała się z kuchni, pokoju i łazienki. W pokoju odbywał się druk, a w łazience obróbka techniczna (naświetlanie). Zainwestowaliśmy z pierwszych pieniędzy, które spłynęły z książek i z pieniędzy, które otrzymaliśmy z Funduszu Wydawnictw Niezależnych w nowe ramki do sita, aparat fotograficzny, papier.
Okazało się, że drukarnia znajduje się podobno 2 piętra nad mieszkaniem generała milicji Naręgowskiego. Dowiedzieliśmy się o tym przypadkiem, kiedy przyszła ekipa mająca montować zbiorczą antenę telewizyjną. Drukowałem w tym dniu razem z siostrą, kiedy do drzwi zaczął się ktoś dobijać; długo nie otwieraliśmy, bo to nie był nikt z naszych (każdy miał swój klucz) w końcu dobijanie było tak natarczywe, że postanowiliśmy otworzyć, była to właśnie ekipa od anteny. Powiedziałem, żeby przyszli za godzinę, bo jestem z dziewczyną, potraktowali to ze zrozumieniem. W ciągu tej godziny upchnęliśmy w szafach i tapczanach wszystko, co dało się upchnąć, papier przykryliśmy kocami. Po powrocie ekipy, kiedy spytaliśmy, dlaczego kładą tę antenę tak późno, a nie w momencie, kiedy budowano blok, odpowiedzieli nam, że mieszka tu, dwa piętra niżej generał milicji, właśnie Naręgowski. Miał jakieś połączenie przez radiostację z Warszawą i zbiorcza antena zakłócałaby mu obiór. Było to gdzieś ok. 87/88 roku.
Zastanawialiśmy się potem czy oni to wiedzieli i nie reagowali, czy też byliśmy tak dobrymi konspiratorami, że nawet w jaskini lwa mogliśmy umieścić drukarnię, a może ocenili, że nie jesteśmy tak groźni dla socjalizmu, nie wiem. Chciałbym spytać kiedyś jakiegoś esbeka, co nimi powodowało, że jednych łapali, a innych nie. Nie ma takiej konspiracji, której nie można by namierzyć, gdyby się wtedy nie lenili pewnie by mogliby sobie z nami bez trudu poradzić.
Wrócę jeszcze na chwilę do sposobów zaopatrywania w materiały poligraficzne. Był czarny rynek, gdzie można było pewne rzeczy kupić, mieliśmy też inne kontakty, coś dostawaliśmy z Brukseli od Milewskiego. Z Funduszu Wydawnictw Niezależnych otrzymaliśmy też gilotynę walizkową. Kiedy byłem internowany w stanie wojennym, ktoś podał mój adres na Zachód. Pan Andre Caron, który mieszkał w Saint Genevieve des Bois pod Paryżem i był zaangażowany w pracę w Towarzystwie Św. Wincentego a Paulo, kiedy otrzymał mój adres, regularnie wysyłał mi różne „łakocie” (kawa, herbata) i artykuły spożywcze. Zorganizował pomoc dla dzieci chorych na cukrzycę dla Częstochowy i Lublina, przywoził dary do Kurii, przyjeżdżał do Polski kilkanaście razy od 1983 do 1991 roku. Raz nawet przywiózł mi 1 litr spirytusu 90-cio procentowego, ale, jak powiedział, nie do spożycia, bo to trucizna. W naiwności swojej pomyślałem, że to francuski odpowiednik denaturatu i część rozdałem, resztę używając do dezynfekcji itp. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę ze swej głupoty! Kto we Francji skaża spirytus...?! W jakim celu...?! Tego nikt tam nie pije, bo to dla nich rzeczywiście trucizna – 90 procent!!! A przecież wystarczyło tylko rozmaić... Albo nawet i nie... Ech!!!
W 1991 roku w uznaniu zasług, Andre otrzymał Honorowe Obywatelstwo m. Lublina. On również w transportach leków przewoził materiały poligraficzne. I raz spirytus... ale o tym już było....
Potrzebny był też nadmanganian potasu, który dobrze zmywał sito, zdobywałem go od pewnego chemika z UMCS, kolportowałem tam dużo bibuły, a każdy kontakt procentował zdobyczami: papierem czy chemikaliami. Papier zdobywaliśmy w różny sposób, jednym z „wejść” była Redakcja Wydawnictw KUL, gdzie redaktorem naczelnym był Norbert Wojciechowski, nigdy nie odmawiał papieru. Miałem torbę monterską, która mieściła 2 ryzy papieru, nie chodziło się z dużymi torbami ani plecakami, musiało być coś wyjątkowego, np. duży rzut papieru w księgarni lub w sklepie papierniczym. Paniom dawało się czekoladę, żeby pamiętały. Były sytuacje, kiedy przy kupnie papieru żądano dowodu osobistego lub nazwiska, ode mnie tylko raz zażądano nazwiska w sklepie w Radawcu, podałem fikcyjne. Kiedy mieszkałem na ul. Wajdeloty, a w pobliżu był sklep na ul. Grażyny, często jeździłem tam z wózkiem, miałem wtedy małe dzieci. Jak był papier to go kupowałem, a potem robiłem kursy ze sklepu do domu, a następnie przenosiłem po troszeczku do drukarni. W końcowym okresie działalności w pewnej księgarni kupiliśmy na raz tysiąc ryz, wtedy już nie było dużego ryzyka, wrzuciliśmy to nocą od razu do drukarni.
Wcześniej drukarnia była u Marka Gorlińskiego, o który mówiliśmy „Organista”, gdyż grał na organach w kościele. Gorliński miał chatę na wsi, gdzie drukował Wiesław Haley z Tomaszem Grudniem, dom został sprzedany, ale został jeszcze nierozkolportowany nakład; przyszła ekipa z gminy, aby dom odebrać. Jeden z urzędników zobaczył stos przykryty kocem, uchylił koc i ... nic nie powiedział. Nocą Gorliński z Haleyem przywieźli mi to na stancję żukiem, cały nakład. Jacek Grzemski, który mieszkał w tym samym domu pomógł mi to przerzucić do kolegi na ul. Wrocławską, a potem plecakami, nocą (mróz był okropny) staraliśmy się to rozrzucić w jak najwięcej miejsc. Nic wtedy nie przepadło.
Jeśli idzie o przychody, to myśmy po prostu z tego żyli, był to nasz zawód, resztę inwestowaliśmy w rozwój firmy – w dobry aparat fotograficzny, zestaw powiększalników, mieliśmy fotografa, który dostawał książkę, fotografował, robił diapozytywy i mogliśmy drukować.
Żadne represje nas nie dotknęły, była to firma rodzinna, więc uniknęliśmy przecieków, do dziś nie wiem, czy nas łagodnie traktowali, czy nie mieli o nas pojęcia, choć książki były na rynku, przecież sporo wydawaliśmy.
Tuż po moim wyjściu z internowania w 1983 roku (listopad 1983 r.) przyszedł do mnie kolega Zenek z wiadomością, że pewna osoba chce wyłożyć pieniądze na działalność podziemną, ale na pewno nie da na „Spotkania”. Dlatego Z Wieśkiem, z którym razem siedziałem w Kwidzynie postanowiliśmy powołać Wydawnictwo Vademecum. Załatwiłem mieszkanie u kolegi, który miał domek w okolicach ul. Zemborzyckiej. Otrzymaliśmy 200 dolarów, wydaliśmy broszurę Bukowskiego „Pacyfiści kontra pokój”, antydatowaliśmy to na 1981 rok i żeby „nie było podejrzeń” na Lublin, jako miejsce druku podaliśmy Szczecin. Drugą książkę wydrukowaliśmy u wspomnianego Jerzego na ul. Nałęczowskiej, zanim wykopaliśmy dół. Ponieważ Wyd. Vademecum było w pewnym sensie powiązane ze„Spotkaniami”, a nam nie układała się współpraca z kierownictwem „Spotkań”, więc w kwietniu lub maju 1986 roku w czasie rozmowy mojej i Wiesława Ruchlickiego z Januszem Krupskim, postanowiliśmy, że zamykamy wydawnictwo Vademecum. Wtedy Ruchlicki związał się z Funduszem Inicjatyw Społecznych. O tym więcej powie Wiesiek lub Andrzej.
Kiedy firma Respublica była rozkręcona postanowiliśmy ubiegać się w Funduszu Wydawnictw Niezależnych o pieniądze na nowe przedsięwzięcie. Było to już po śmierci Józefa Mackiewicza (zm. w styczniu 1985 r.), a ponieważ jego książki dla nas wiele znaczyły, założyliśmy nową, absolutnie utajnioną Oficynę im. Józefa Mackiewicza. Nawet w naszych kontaktach kolporterskich tego nie zdradzaliśmy, kto stoi za tą nazwą. W latach 1986-1989 Józef Mackiewicz był niesamowicie popularny, jest to jedno z najbardziej wydawanych w tym czasie nazwisk.
Wiązało się z tym wydarzenie anegdotyczne, gdyż zainteresował się tym dawniej dziennikarz reżimowy Surdykowski, w czasie, o którym mówię już wielka opozycja i kandydat do ŚAAM –u (Święty Aeropag Autorytetów Moralnych, krajowych i zagranicznych), który w piśmie A. Michnika „Krytyce” napisał, że jest zdziwiony i zaniepokojony tak częstym wydawaniem Mackiewicza, gdy o wiele lepsi czekają na publikację a Mackiewicz sieje nienawiść i inną nietolerancję podając przy tym poprzekręcane cytaty z Mackiewicza oraz wkładając w jego usta opinie, których Mackiewicz nigdy nie wypowiedział, (typowo bolszewickie zagranie). Odpowiedzieli mu w Kulturze Niezależnej Trznadel, Orłoś i Bolecki, ukryty pod jakimś pseudonimem. Bolecki napisał do „Kultury Niezależnej” artykuł „Nieładnie, nieładnie panie Surdykowski”, znakomity z anaforycznym zwrotem „nieładnie, nieładnie panie Surdykowski”, i zakończony konkluzją „nieładnie, nieładnie panie Surdykowski, po prostu obrzydliwie”. Ja ten tytuł „kupiłem”, wydaliśmy w nakładzie 2000 egz. książeczkę pt. „Nieładnie, nieładnie panie Surdykowski, po prostu obrzydliwie”. cytując artykuł Surdykowskiego i repliki z „KN”. W 1988 roku w jakiejś podziemnej gazecie Surdykowski się wypisuje, że jakaś oficyna Mackiewicza nieuczciwą polemikę przytacza bez opublikowania jego artykułu, a na dodatek finansuje to Fundusz Wydawnictw Niezależnych - po prostu kłamał. W 1989 roku zostało mi tego około 1500 egz. rozdawałem, komu tylko było można, rozsyłałem do bibliotek, żeby Surdykowskiego wprowadzić do literatury.
Dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej KUL, pan Andrzej Paluchowski, dał mi broszurę pod tytułem „Mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa” napisaną przez Józefa Mackiewicza i to wydrukowaliśmy. Jeździłem do Warszawy do Funduszu Wydawnictw Niezależnych i miałem kontakt z Grzegorzem Bogutą, potem w Warszawie nastąpiła regionalizacja i ja spotykałem się z Wacławem Cholewińskim, który miał pomysł, żeby wydawać autorów krajowych, a nie zagranicznych.
Mieliśmy prawo korzystać ze środków z Zachodu przeznaczonych na wydawnictwa niezależne. Wykorzystaliśmy pieniądze właśnie na druk książeczki „Nieładnie, nieładnie panie Surdykowski...” i odnotowaliśmy, że ukazała się dzięki dofinansowaniu Funduszu Wydawnictw Niezależnych, wiedzieliśmy, że odtąd na książki wydawane przez Oficynę im. Józefa Mickiewicza ani grosza nie dostaniemy.
„Spotkania”
Mój kontakt ze „Spotkaniami” rozpoczął się w 1977 roku, kiedy zdałem na studia. Studiowałem na bibliotekoznawstwie i informacji naukowej w UMCS. Większość mojej rodziny studiowała na KUL-u, więc miałem powiązania z KUL-em, po roku studiów na UMCS przeszedłem na KUL, na II rok historii. Na UMCS zetknąłem się z bibułą – była to „Opinia” wydawana przez ROPCziO, zajmowali się tym Jurek Adamczuk, Wojtek Górski, Romek Górski. Kiedy przeniosłem się na KUL zetknąłem się z Krzyśkiem Żurawskim, Wojtkiem Samolińskim i Jurkiem (?z Gdańska) związanymi ze „Spotkaniami”, brałem od nich bibułę do kolportowania. Ponieważ miałem znajomości na KUL-u, zapytałem znajomego czy może pomóc znaleźć pomieszczenia. Znajomy pozwolił nam drukować w swoim domku nad jeziorem. Pojechał tam Krzysiek Żurawski, Piotrek (Czarny Piotruś). Następny dom znalazł nam w Urzędowie.
Jeśli idzie o kwartalnik „Spotkania” to w Polsce nie ukazał się potrójny numer poświęcony Grudniowi 70, wydany w Paryżu nr 23-24-25. Było to za duże jak na druk w warunkach krajowych. Były to relacje uczestników i świadków, sczytywane z kasety i przekazane na Zachód. Było zasadą, że wydanie paryskie miało ukazywać się później w stosunku do wydania krajowego (zależało kierownictwu by było to wydanie wtórne do krajowego, przedruk). Czasopismo było wydawane na powielaczu białkowym, a potem termicznym, na którym drukował Jan Magierski. Tak też była wydrukowana encyklika „Redemptor Hominis” (Vykupitel czlovieka) po czesku, tak robiliśmy „eksport rewolucji”.
W Warszawie, w drukarnia państwowej w 1981 roku wydrukowaliśmy w podziemiu książkę ks. Bonieckiego „Budowa kościołów w diecezji przemyskiej” relacje zebrane przez ks. Bonieckiego, jak biskup Tokarczuk nielegalnie budował kościoły. Z KUL-u wyjechały 3 samochody: 1 KUL-owski, syrenką jechał Paweł Drwal i jeszcze jakiś jeden. Na Pradze w miejscu odludnym podjechał samochód, przerzuciliśmy paczki z wydrukami z tego samochodu do naszych samochodów, które ruszyły różnymi trasami do Lublina. Złożyliśmy to wszystko w Konwikcie Księży Studentów na KUL-u, składaliśmy to nocami razem, między innymi z Anią, z moją obecną żoną. Wieczorem przenosiliśmy paczki z wydrukami z Konwiktu do Sali duszpasterstwa akademickiego w pobliskim baraku.
Kiedy rano przychodziły pierwsze grupy modlitewne ok. 6.00 po introligatorni nie było już śladu. Tak to trwało przez kilka dni. Na koniec Waldek obcinał książki na gilotynie, a ja pakowałem w paczki. Nakład tej książki to było ok. 4900 egz.
Po moim wyjściu z internowania (13.12.1981-15.11.1982) kolega zaproponował współpracę z osobą władającą biegle 7 językami, która mogła sporządzić kronikę prześladowania kościoła katolickiego w krajach komunistycznych na podstawie obcojęzycznych czasopism. Adam Konderak, pracownik Biblioteki KUL, miał dostęp do prasy różnojęzycznej i ta osoba, zaproponowana przez kolegę, tłumaczyła te fragmenty z prasy do dyktafonu. Wyszło kilka numerów „Spotkań” (w latach 1984-1986) z tą kroniką, Wolna Europa była zachwycona pomysłem. Obok Nieregularnego Kwartalnika Niezależnego Pisma Młodzieży Katolickiej „Spotkania”, było Wydawnictwo „Spotkania”, które, jak pamiętam funkcjonowało do 1981 roku, do stanu wojennego. W Wydawnictwie „Spotkania” ukazały się: Rozważania o przyczynach wolności i ucisku społecznego; Bogdan Madej, Polska w orbicie Związku Sowieckiego.
Po stanie wojennym powstała „Biblioteka Spotkań”, wydrukowano w niej m. in. „Wspomnienia starobielskie” Czapskiego. Książki były wydawane też w Krakowie (Tischner, Etyka „Solidarności”).
Kraj nasz - to ziemie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego - to tradycja ludów, które niegdyś w Wilnie miały swą stolicę - to amalgamat krwi litewskiej, polskiej, białoruskiej, przemieszany z żydami, tatarami, karaimami, starowiercami ! To kraj szeroki mający ośrodek w naszem Wilnie, jak w soczewce skupiającym ideę i myśl ześrodkowującą dążenia krajów odwiecznie stąd rządzonych. Wilno to miejsce święte, to Mekka tylu narodów, szczepów i ludów, to ukochanie tych wszystkich, którzy w szerokim promieniu tego Znicza się rodzili, trwali, pracowali, cierpieli i kochali.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura