ander ander
332
BLOG

Praca odcinek ostatni.

ander ander Kultura Obserwuj notkę 12

Dobra wiadomość dla tych wszystkich, którzy dobrnęli aż tutaj - na szczęście to już ostatni odcinek :)

13.

Łódź dobiła do brzegu. Wyskoczył na ląd. Pies łasił się do jego nóg, merdając radośnie ogonem. Odwrócił się, kiwnął głową Heńkowi na pożegnanie i bez słowa ruszył w kierunku swojego domu. Mrok gęstniał z każdą minutą. Wiatr groźnie szumiał wśród gałęzi topoli, zapowiadając nadejście kolejnej nawałnicy. I rzeczywiście, już po chwili poczuł na twarzy pierwsze krople deszczu, a gdzieś daleko, hen, na horyzoncie, niebo zadrżało, przecięte ostrzem błyskawicy. Przyspieszył kroku. Wsadził ręce do kieszeni swojej ulubionej, czarnej, skórzanej kurtki i cicho pogwizdując raźno maszerował, spoglądając od czasu do czasu w górę, na ciężkie, pełne deszczu, chmury.

Samotność…

Coraz mocniej dręcząca, coraz bardziej nieznośna. Kiedyś nie zwracał na nią uwagi, świadomy wyboru, którego dokonał dawno, dawno temu. Ostatnimi czasy coś się jednak zmieniło i nie dawała już o sobie łatwo zapomnieć, a on nie miał za wielu przyjaciół, z którymi mógłby o tym i nie tylko o tym, porozmawiać. Może dlatego, że nie lubił tracić czasu na kurtuazyjne wizyty, pełne pustych gestów i bezmyślnego słowotoku. Cenił przyjaźń, ale nie dążył do niej za wszelką cenę. Zresztą nigdy niczego nie robił na siłę, a tym bardziej nie miał najmniejszego zamiaru zmuszać siebie do podtrzymywania jakichś płytkich, nic nie wnoszących do jego życia, relacji. Traktował to jak obustronne, nieodwołalne zobowiązanie. Nie cierpiał osób niesłownych, szafujących pustymi obietnicami, miałkich, użalających się nad sobą, chełpliwych, pozorantów od siedmiu boleści, cały czas udających kogoś innego, niż naprawdę są…

Nie, wcale nie był przy tym ponurakiem! Raczej zachowywał ironiczny dystans wobec tych, od których z daleka wyczuwał fałsz i obłudę. Wolał prawdziwe, sprytne kłamstwo od kłamliwej, zmanipulowanej prawdy. Odrzucała go również ignorancja czy też bezduszna, kretyńska złośliwość. Wobec tego, jeśli już gdzieś bywał, to preferował większe spotkania, gdzie z niesłychaną łatwością potrafił roztopić się w tłumie gości. Tym bardziej, że niewielu wiedziało, jak naprawdę wygląda...

Sam wybierał sobie wtedy rozmówców i kompanów do zabawy, zazwyczaj nieświadomych, z kim mają do czynienia. Tak też zapoznał się z Sylwkiem. Od razu wiedział, że to lekkoduch i egoista, ale z drugiej strony dobrze czuł się w jego towarzystwie, bo on przynajmniej nie odgrywał przed nikim żadnej wyuczonej roli. Niestety, jak się właśnie okazało, oszukał go wręcz w mistrzowski sposób…

I tego mu właśnie nie miał zamiaru darować. Długo, bardzo długo nie chciał uwierzyć słowom Tadka, jednak widząc malujące się na jego twarzy emocje i słuchając o przebiegłym planie tego jego byłego już przecież przyjaciela, choć może słowo "przyjaciel" było w tym przypadku zdecydowanie na wyrost, zrozumiał w końcu, jak bardzo się co do niego pomylił. A jeśli jest tak, jak opowiedział Tadek, to sprawiedliwości musi stać się zadość. I nieważne, że być może nie będzie ona miała zbyt wiele wspólnego z zasadami i regulacjami, znanymi potocznie pod nazwą „Prawo”...

Oczywiście, wszystko co usłyszał, wymagało jeszcze sprawdzenia. Nie lubił działać pochopnie lub też pokornie ulegać wpływom atakujących go nieoczekiwanie dramatycznych impulsów. Doceniał przy tym determinację Tadka; doskonale rozumiał, że wyrzuty sumienia spowodowane wykonanym „donosem” jeszcze długo będą zatruwać mu życie…

No, ale to problem Tadka. On miał dużo poważniejszy dylemat i jak zwykle, decyzję po raz kolejny będzie musiał podjąć sam…

Samotność, ta wredna samotność…

Zaraz zaraz, a żona? No właśnie. Żona! Przecież wcale nie jest sam! Ma żonę! Piękną, cudowną, wspaniałą, uroczą, powabną żonę!

Cóż za przedziwny jest to jednak związek…

Kocha ją wręcz do szaleństwa. Od pierwszego razu, kiedy ją tylko zobaczył, wiedział, że są sobie przeznaczeni. Zrobił wszystko, absolutnie wszystko, aby ją zdobyć. Niestety, potem już nie wszystko układało się po jego myśli…

Była z nim, kochała go, a jednocześnie co jakiś czas przepadała gdzieś na długie miesiące. Zawsze wtedy wierzył, że w końcu znów do niego wróci, nie wiedział jednak, co i z kim w tym czasie porabia. Domyślał się, że niekoniecznie spędza ten czas zupełnie samotnie. Nie dopuszczał jednak do siebie myśli, aby kiedykolwiek chciała go na dobre zostawić. Nie winił jej za to znikanie, nawet ją rozumiał, choć nie było to dla niego łatwe, oj nie! Sam jednak też nie był święty, a pod maską spokoju i opanowania kłębiły się namiętności, które już nie jeden raz zamieniły jego życie w piekło…

Zastanawiał się w chwilach zwątpienia, czy ona nie wraca do niego tylko z powodu jego bogactwa. Czy jej trzeźwe, praktyczne myślenie nie powoduje, że pogodziła się ze swoją rolą żony, bo ponad wszystko kocha wygodę i luksus. Nigdy tak naprawdę nie udało mu się jej rozgryźć. Jej subtelność i łagodność szła w parze z przebojowością i sprytem, co jeszcze bardziej uwypuklało niezwykłą, pociągającą dwoistość jej natury. Nie stroniła też od podstępów. Sprzyjała temu jej silna osobowość, nie pozbawiona erotycznej zmysłowości. A jednak pomimo wszystko to właśnie ją kochał i na dodatek był w stu procentach pewien, że już nigdy nie pokocha żadnej innej…

Dlatego godził się na to wszystko: na te rozstania i powroty, na te chwile zmysłowej miłości, od czasu do czasu przeplatane atakami obustronnej, porywczej zazdrości. Dlaczego? Bo samotnym się jest zawsze i wszędzie. Tak już został ułożony ten świat i nikt nie potrafi ani nie chce tego zmieniać, bo wszyscy wolą znany sobie strach, niż nieznaną głębię emocjonalnej niepewności…

No właśnie, czy naprawdę nikt tego nie widzi?

Tak wiele się przez te wszystkie lata zmieniło. Ramy, które kiedyś miały wyznaczać nienaruszalne zasady, tak wiele razy były już cichcem modyfikowane lub przesuwane. Każdy oczywiście udawał, że tego nie dostrzega; gra pozorów zaczynała zdobywać zdecydowaną przewagę nad prawdą rzeczywistości. Zresztą, co to jest prawda? Zawsze był kłopot z napisaniem jej definicji i w zasadzie nikt nigdy tego nie zrobił. I teraz to się mściło: wszyscy przyzwyczaili się, że można ją naginać do własnych celów, jak tylko się chce, a nawet bezczelnie zastępować ją nawet najbardziej nieprawdopodobnym kłamstwem!

Kłamać na potęgę i to w żywe oczy!

Przestał gwizdać. Zdenerwowały go jego własne myśli, nie pierwszy już zresztą raz dzisiejszego dnia. Wszedł do domu. Powiesił na wieszaku mokrą, ociekającą deszczem, kurtkę i podszedł do kominka. Spojrzał w trzaskający ogień. To go zawsze uspokajało i szybko porządkowało rozproszone myśli.

Miasto…

Miasto będzie musiało ponieść karę. Jego mieszkańcy posunęli się za daleko. To już nie było naruszenie zasad, to było wywrócenie ich do góry nogami. Zastanawiał się, czy mieszkańcy Miasta zdają sobie z tego sprawę. Może nie wszyscy, może nie w pełni? Będzie musiał to sprawdzić, choć z pewnością i tak nie będzie w stanie wychwycić wszystkiego, nie uniknie też zapewne bolesnych pomyłek. Tak czy owak czekała go w najbliższej przyszłości wycieczka: jak najszybciej należało ocenić na miejscu zaistniałą sytuację i podjąć adekwatne działania…

I to go złościło, bo wiedział, że znów będzie musiał być bezkompromisowy i twardy. Dlaczego jednak to wszystko, jak zwykle, spadało tylko na jego barki? Czyż nie zrobił już dość, aby wreszcie mieć przez jakiś czas spokój? Kiedyś jego praca sprawiała mu nawet pewną satysfakcję; teraz jednak coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że system zwany potocznie "światem" coraz szybciej się rozsypuje i z każdym dniem działa coraz mniej sprawnie…

Tak naprawdę to od dawna się spodziewał, że w końcu pewnego dnia usłyszy od kogoś to, co dzisiaj usłyszał właśnie od Tadka. Wolna wola, ta największa zdobycz i największe osiągniecie, była jednocześnie największym przekleństwem. Wiedział jednak, że na początku nie można było inaczej postąpić, bez niej bowiem życie nie miałoby żadnego sensu. Było jednak tylko kwestią czasu, to prawda, że bardzo długiego czasu, kiedy ktoś wreszcie postanowi przekroczyć granicę, która choć jest niewidoczna, długo skutecznie powstrzymywała ludzi przed dotarciem do tajemnicy początku. Wszystko ma jednak swój kres. Wiedziano o tym od zawsze, ale nikt nie miał odwagi, aby to głośno powiedzieć. Klęska świata była zaprogramowana już od pierwszego dnia jego istnienia, choć wszyscy się łudzili, że będzię inaczej...

Nic więc dziwnego, że taka chwila, jak dziś, musiała w końcu kiedyś nadejść. Upadek postępował niemal niewidocznie, niezauważalnie. Nikt, poza ludźmi, uznawanymi przez ogół za szaleńców czy oszołomów, nie potrafił dostrzec zbliżającego się niebezpieczeństwa. Miasto było tylko forpocztą, zaczątkiem zarazy; wcale nie było pewne, czy jeśli nawet już jutro całkowicie zniknie z powierzchni ziemi, to choroba nieśmiertelności nie zaczęła się już nieodwołalnie rozprzestrzeniać…

Pochylił się i wziął w dłoń kolejne polano. Wrzucił je do kominka, powodując wybuch wulkanu iskier. Zmrużył oczy. Podszedł do ściany. Kolejno gasił wiszące na niej lampy, aż jedynym źródłem światła pozostał płomień palącego się w kominku drewna. W szyby okien natarczywie bębnił deszcz. Niepokojące, nieokreślone cienie rozpełzły się po całym pomieszczeniu, bezgłośnie tańcząc na pogrążonych w mroku murach. Usiadł na fotelu i wyciągnął nogi. Czuł obezwładniające zmęczenie, ale był pewien, że i tak nie uda mu się zbyt szybko zasnąć…

Wiedział, że przez to, co dzisiaj zrobił, będzie miał kłopoty. Wszyscy je będą mieli. Nie powinien tego robić, ale nie widział już innego wyjścia. Zdawał sobie sprawę, że pomagając Tadkowi, spowoduje olbrzymie zamieszanie. Intuicja mu jednak podpowiadała, że być może jest to ostatnia istniejąca droga do ocalenia i odbudowy tego, co według pierwotnych założeń, miało trwać przecież wiecznie…

Nowe zasady. Nowe prawa. Tylko jakie? Czy takie w ogóle istnieją? No tak, tego nie był tak do końca pewien, ale uznał, że trzeba spróbować...

Miał już dość tej pozornej sprawiedliwości. Zresztą kryteria dobra i zła od samego początku nie były jasno ustalone. Może są więc zupełnie niepotrzebne? Ostatnimi czasy wszystko gwałtownie przesuwało się w stronę materializmu, kaprysu, interesowności, bezmyślnej, czasem chorej zabawy, zamiany znaczeń, małostkowości, powierzchowności…

No właśnie! I coś z tym trzeba było wreszcie zrobić!

Wiedział, że ani Tadek, ani Herman, nie zdają sobie sprawy, jak wiele od nich teraz zależy. Hermana znał osobiście i choć ich znajomość nie zaczęła się zbyt sympatycznie, to cenił go i szanował za wolę walki. Również za tą, której czasem musiał używać wobec samego siebie. Znał również jego przyjaciół. Większość z nich już kiedyś spotkała się z nim oko w oko, choć nie do końca zdawali wówczas sobie z tego sprawę. Dając im w prezencie ten niepozorny kawałek drewna, dał im również część swojej siły. Czy to jednak wystarczy, aby dotarli do miejsca, gdzie sens słów i czynów będzie miał choćby minimalną szansę, aby z powrotem odzyskać swoje prawdziwe znaczenie?

Przymknął oczy. Przez głowę przemknęła mu myśl, aby natychmiast wstać, pobiec i zanurzyć się w rzece zapomnienia. Ba, tylko że akurat jemu nie mogło to w czymkolwiek pomóc…

........................................ 

Wszystko zdawało się potwierdzać słowa Tadka. Szedł ulicami, patrzył prosto w oczy mijanym mieszkańcom Miasta i coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że szaleństwo już dawno przekroczyło tutaj wszelkie granice rozsądku. Te wszystkie fałszywe uśmiechy, niczym nieskrywana chciwość w dążeniu do zaspokajania swoich żądz, pogarda oblepiona oszukańczą życzliwością…

Wszyscy mieszkańcy, których spotykał, byli najwyraźniej świadomi tej gry, ale i wszystkim ona najwyraźniej doskonale odpowiadała. Zepsucie ciał i dusz było widoczne jak na dłoni, choć maskowane cienkim płaszczykiem wdzięku i elegancji. Dziwił się, jak to się stało, że nie zauważył tego wcześniej. Jak to było możliwe, że nikt nie zwrócił mu uwagi na to Miasto, najwyraźniej od dawna pogrążone w chaosie zniszczonych zasad i norm? Może dlatego, że tak wielu oddałoby wszystko, aby się tam dostać, a może dlatego, że wielu innych skrycie dopingowało jego mieszkańców, jednocześnie śmiertelnie ich nienawidząc?

Bo któż nie chciałby żyć pełnią wolności? Nie zastanawiać się nad kolejnym dniem? Wyrzucić z serca smutek, a z duszy rozpacz?

Jednocześnie jednak to bezduszne Miasto było naprawdę piękne! Uliczki były pełne uroku, z piekarni na rogu roznosił się aromat świeżo wypieczonych ciast, mijane zaułki były ozdobione girlandami wspaniałych, bajecznie kolorowych kwiatów…

Poczuł ból. Czy będzie miał w sobie tyle sił, aby je zniszczyć? Czy to, że zostało wykorzystane przez moce zła, jest do tego dostatecznym powodem? Jak to się stało, że ludzie tu mieszkający, postanowili złamać odwieczne prawa? Przecież zdawali sobie sprawę, że prędzej czy później to musi wyjść na jaw! A może jednak wcale sobie nie zdawali? Może patrząc na otaczający ich świat myśleli, że grzech i wina już nie istnieją?Zostały anulowane? Uwierzyli, że Miasto stało się królestwem bezkarności?

Samotność…

Znów poczuł się pozostawiany samemu sobie. Przez wszystkich. Idąc po brukowanych uliczkach, dotarł w końcu na rynek. Zadarł do góry głowę. Dwie wysokie wieże lśniły w blasku wschodzącego słońca. Rozejrzał się dookoła. Pod ścianami kamienic snuli się nieliczni przechodnie, a wszędzie wokół walały się sterty śmieci, wysypujące się z pełnych koszów wprost na ulice i chodniki. Coś zachrzęściło; na pustawy rynek niemrawo wtoczyła się śmieciarka. Po chwili, wyraźnie jeszcze zaspani i lekko chwiejący się na nogach pracownicy firmy oczyszczania Miasta, leniwie przystąpili do pracy. Podszedł kilka kroków bliżej, ale nie był w stanie zrozumieć  ani słowa z bełkotu, który wydobywał się z ich ust...

Poszedł więc powoli w stronę kawiarni, która właśnie otwierała swoje podwoje. Usiadł przy stoliku i czekając na kelnera zaczął się zastanawiać, jak powinien postąpić. Rozglądał się po otaczających rynek kamienicach. W oczy wpadł mu szyld znajdującego się naprzeciwko hotelu. Uśmiechnął się. Czy to tylko przypadek, czy też może warto byłoby się dowiedzieć, któż to wpadł na pomysł nazwania go „Plutonem”?

Zamówił kawę i powrócił do swoich myśli. Znał swoją wartość. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych, choć nie zawsze potrafił od razu osiągnąć to, co zamierzał. Teraz też czuł, że lepiej czy gorzej, ale powinien sobie ze wszystkim poradzić, bo zawsze konsekwentnie dążył do założonego celu, a trudności i przeszkody były wręcz wpisane w jego pracę. Nie lubił przy tym totalnej improwizacji, choć zdarzało mu się od czasu do czasu postępować dość spontanicznie. Zdecydowanie bardziej wolał jednak najpierw opracować plan działania, choćby nawet w bardzo ogólnych zarysach i dopiero potem przystępować do jego realizacji. Tak też i zamierzał zrobić w tym przypadku. Tu nie było już przecież z kim negocjować, złe sprawy zaszły w Mieście zdecydowanie za daleko…

Nie było sensu dłużej nad tym wszystkim deliberować. Przełknął ostatni łyk kawy, podniósł się z krzesła i rzucił na stolik monetę.

Dla Miasta nieuchronnie zbliżał się czas zapłaty…

 

Koniec.

 

Praca odc.1  Praca odc.2  Praca odc.3  Praca odc.4  Praca odc.5  Praca odc.6 

Praca odc.7 Praca odc.8 Praca odc.9  Praca odc.10  Praca odc.11  Praca odc.12

ander
O mnie ander

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Kultura