"Świat koszykówki w żałobie", "był legendą", "nie ma słów, aby wyrazić ból"...
Jest niedziela, 26 stycznia 2020 - w serwisie informacyjnym pewnej stacji radiowej słyszę komunikat o tragicznej śmierci legendarnego koszykarza, zawodnika Los Angeles Lakers: Kobe Bryanta. Ukłucie, nuta niedowierzania, i wreszcie smutek.. Już w komputerze sprawdzam kolejne strony i serwisy, wszędzie widząc potwierdzenie dla zasłyszanego.
Zabolało, ale dlaczego? Nie znałam go, nie mamy wspólnych zdjęć, ani nawet wspólnych znajomych, nie pozdrowiłam go mijając przypadkiem na tej czy innej ulicy, pewnie nawet nigdy nie byliśmy na jednej ulicy, nie śledziłam jego losów na żadnym portalu społecznościowym, prawdę mówiąc nie wiedziałam nawet, że miał cztery córki.
Ale wiedziałam, od zawsze, że jest legendą. Że jest moją legendą, i częścią mojej historii. Właśnie dlatego to nie jest obojętne, właśnie stąd te drobinki smutku szeleszczące w środku. I być może codziennie w katastrofach, wypadkach, w chorobie giną wspaniali, bezimienni dla świata ludzie. Tak z pewnością jest.
..ale dziś z Kobem umarła cząstka każdego z nas: tych, którzy na podwórkowych boiskach z ósemka mazaną czarnym markerem na starej, znoszonej koszulce rzucaliśmy "za trzy" zza kredowej linii, tej zawsze za daleko dla nas, a za blisko dla przeciwnika. To właśnie na takich podwórkach działo się przecież całe dzieciństwo. Nie było komórek i wirtualnych profili, na ewentualny komputer trzeba było przeznaczyć za dużo, za dużo z kieszeni i za dużo pokoju, o nowinkach ze sportowego świata czytano w witrynie kiosku to, co akurat było dostrzegalne i czytelne z Przeglądu albo Bravo Sport, a mecze próbowano oglądać następnego dnia, z odtworzenia taśmy VHS, pod warunkiem, że wpierw udało nam się dobrze ustawić magnetowid.
Czyli to właśnie dziś..umarła ta cząstka, to wspomnienie beztroskiego dzieciństwa, kiedy jest się niezniszczalnym, nieśmiertelnym i przekonanym, że nic złego nie może nam się przytrafić, a jeśli nawet to zawołamy tatę i złego przegoni! W końcu to tata zamontował na podwórku kosz, to dzięki tacie jestem legendą, jestem Kobem.
I wreszcie wspomniany smutek zrozumie prawdziwie ten, kto pod szyldem Bryanta, 'rozpykał' 3 lata starszego kuzyna zwanego Jordanem, w dodatku będąc dziewczyną.
Dzięki Kobe, to wspomnienie już zawsze będzie uwierać, ale bardzo dobrze, że jest.
Wieczną radość racz mu dać Panie...
Inne tematy w dziale Sport