Tak raport MAK, jak stenogram A. Artymowicza, zawierają sporo błędów. Tym niemniej oba w pewnych fragmentach stworzyły trop na tyle istotny, że należy nim podążyć.
O przyczynie nagłego załamania toru lotu w odległości ok. 3.2 km od początku pasa i na wysokości jeszcze prawie 200 m – pisałem już wcześniej. Jak też zwracałem uwagę, że w końcowej fazie podejścia Piloci raczej próbowali samolot podnosić, zamiast, jak im podobno „kazano, by do skutku”, go zniżać. Co doskonale widać m.in. na MAK-owskim rysunku nr 46, jak począwszy od 3.2 km od lotniska, odkąd to przepadanie się zaczęło, kolumna wolantu pochyla się już tylko „na siebie”, czyli na wznoszenie. (Choć do pewnego czasu wolantów nie ściągali Piloci, ale obsługiwany przez Kpt. Protasiuka automat pochylenia.)
Co istotne, to rzekomemu „lądowaniu” zaprzecza też wypowiedź Dyr. M. Kazany. I to właśnie ta, na którą tak chętnie się powołują wyznawcy „lądowania do skutku”, czyli: „Na razie nie ma decyzji Prezydenta, co dalej robimy”. Bo jak to „nie ma decyzji, co dalej robimy”, skoro już „kazano próbować do skutku”, a „Piloci się temu podporządkowali”?
Mimo to jedna rzecz mi nie dawała spokoju – dlaczego Kpt. Protasiuk tak późno zaczął odchodzić na „drugi krąg”? Przecież jego dwaj koledzy – piloci B. Stroiński i G. Pietruczuk wystawili mu doskonałą ocenę. Nawet komisja Millera zauważyła jego zaangażowanie i pęd do kształcenia się. Bo w 2008 roku, gdy 36. Pułk dotknęły cięcia budżetowe i ograniczenie planowych szkoleń – to właśnie wtedy Kpt. Protasiuk uzyskał licencję pilota cywilnego, odbywając osiem kursów na własny koszt!
Więc dlaczego tak dobrze oceniany Pilot nie odszedł z wysokości 120 metrów, co prawdopodobnie sam zapowiedział 8-9 sekund wcześniej?
A gdyby nawet tych niespełna dziesięć sekund było za mało, by dostrzec nagłe przyspieszenie zniżania i je skontrować, to przecież nawet marny pilot nie czekałby z odejściem aż 20 sekund, do niecałych 10-ciu metrów nad lotniskiem, kiedy to dopiero nastąpiło przejęcie wolantów i „zerwanie” automatu pochylenia? A przesunięcie manetek gazu na zakres startowy nastąpiło jeszcze sekundę później!
Proszę tu nie mówić, że Kpt. Protasiuk nie znał prawdziwej wysokości nad lotniskiem, bo oprócz przestawionego wysokościomierza WBE-SWE miał przed sobą jeszcze dwa inne, prawidłowo mu tę wysokość wskazujące. A choć rzeczywiście coś tu nie grało, to powodem nie był wysokościomierz, ani tępa wola trafienia „na szczura” na pas o szerokości zaledwie 49 metrów, podwoziem o rozstawie kół 15 metrów.
Nad tym co się właściwie tam stało – zastanawiali się koledzy Kpt. A. Protasiuka, pewnie zastanawiali się też inni. Próbowałem kombinować i ja, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Do czasu, aż zestawiłem pewne okoliczności zapisane w stenogramie A. Artymowicza – z wynikami autopsji obu Pilotów, podanymi w raporcie MAK.
Oczywiście można mieć wątpliwości tak do jednego, jak do drugiego z tych dokumentów. Bo stenogram Artymowicza ma konkurencję w postaci trzech, a ostatnio już czterech innych, a raport Millera też podaje inne wyniki autopsji, niż MAK. Ale przynajmniej w tym drugim przypadku MAK ma pierwszeństwo przed komisją Millera, bo ta przecież nie robiła własnych autopsji, lecz opierała się na MAK-owskich. Więc komisja Millera w tym punkcie raport MAK po prostu źle przepisała.
Za to stenogramowi Artymowicza nie można już tak ufać w zauważonym przeze mnie fragmencie, skoro w innych popełnił sporo błędów, i to błędów dość prymitywnych. Tym niemniej wespół z wyżej podanym fragmentem raportu MAK stworzył trop na tyle istotny, że należało nim podążyć.
Cdn.
Wzorem innych piszących CV - też się urodziłem. Ale na tym nie poprzestałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka