W niedzielę w Zakopanem zakończyła się trzydniowa żałoba. Ostatnie dni obfitowały w wiele prób oceny tego, co się stało. I ja postanowiłem zabrać wyjątkowo głos w sprawach szczególnie mnie bulwersujących. To ostatnia notka poruszająca ten temat. Napisałem ją w nadziei, że być może komuś uratuje zdrowie lub życie. Ale po kolei.
Bezczelna wypowiedź prof. Hartmanna z Uniwersytetu Jagiellońskiego, że krzyż nadal zabija i należy go usunąć, spowodowała lawinę reakcji. Co gorsza, społeczeństwo polskie daje się prowokować przez największych wyrachowanych podżegaczy. Na słowa Hartmanna, jedynym stosownym zachowaniem byłoby całkowite zignorowanie jego wypowiedzi i całkowita izolacja tego człowieka w mediach.
Niestety tak się nie stało i nawet „Gość Niedzielny” podjął kuriozalną i absurdalną rozmowę o roli krzyża na Giewoncie.
Niestety pojawia się tam argumentacja całkowicie chybiona, jakoby krzyż pełnił wręcz rolę piorunochronu! Zdaniem autorów tego artykułu zmniejsza on wręcz niebezpieczeństwo na szczycie. https://www.gosc.pl/doc/5807962.Taternik-to-nieprawda-ze-przyczyna-smiertelnych-wypadkow-na Szokuje, że to właśnie fizyk Tomasz Rożek w tym artykule popisuje się największą niezręcznością obronie krzyża. I tak jego zdaniem: Opinię taternika potwierdza fizyk i popularyzator nauki Tomasz Rożek, który na Twitterze tłumaczy: "(Krzyż) jest na szczycie, więc w jego okolicy pioruny i tak by uderzały. On działa dokładnie jak piorunochron. Uderzenie w krzyż zmniejsza prawdopodobieństwo uderzenia w inne obiekty (osoby)". Dla każdego fizyka, takie ujęcie tematu już musi byś bolesne, aby idiotyzmy Hartmanna zwalczać takimi "tezami".
Konstrukcja krzyża.
Krzyż na Giewoncie jest nitowaną konstrukcją stalową, zakotwiczoną na specjalnie wykonanej podmurówce. Po obu stronach krzyża – mniej więcej w linii wschód zachód - w odległości kilku metrów kończą się łańcuchy podejściowe i zaczynają zejściowe. Te łańcuchy nie są połączone z krzyżem. Sam szczyt ma niewielką powierzchnie i należy do szczytów bardzo eksponowanych, bo ze wszystkich stron opada dość stromymi ścianami, z których najwyższą jest północna.
Szczyt Giewontu jest tzw. szczytem wybitnym dominującym nad okolicą. Najbliższymi wyższymi wzniesieniami są szczyty Kopy Kondrackiej, Małołączniaka i Czuby Goryczkowej. Północna ściana Giewontu w tej części Tatr jest najbardziej na północ wysuniętą wybitną niemal pionową formacją skalną.
To położenie Giewontu dominującego nad zakopiańską kotliną zadecydowało o wyborze, aby na jego szczycie umieścić jubileuszowy krzyż, który miał być widoczny z Zakopanego i okolic.
Giewont jest zbudowany ze skał wapiennych. To skały, które podlegają krasowieniu, a w przypadku szczytu Giewontu są dodatkowo silnie spękane ciosowo. Aby wzmocnić szczyt ze względu na owe spękania, w 1994 roku w skały wklejono 14 jednometrowej długości kotew. W szczelinach znajduje się niemal zawsze woda, co powoduje, że odparowana w wyniku uderzenia pioruna, powoduje czasem gwałtowne rozerwanie skały, przypominające chemiczną eksplozję materiału wybuchowego. Podobne zjawiska zanotowano na Jurze Krakowsko Częstochowskiej, z których najbardziej spektakularnym była eksplozja Babiej Skały, niedaleko Jerzmanowic.
Zastanówmy się, zatem czy obecność krzyża zmniejsza prawdopodobieństwo uderzenia w ludzi?
Zjawisko wyładowania atmosferycznego zwane piorunem rozwija się zawsze w dwóch zasadniczych fazach. W fazie pierwszej, pojawia się rozgałęziony lider. Ma on charakterystyczny kształt jakby gałęzi drzewa. Lider uderza najczęściej z góry do dołu i w zależności od warunków fizycznych panujących w atmosferze – wilgotność, ciśnienie, temperatura, natężenie ładunku elektrycznego, wiatr i wiele innych – szuka drogi dla wyładowania głównego. Lider produkuje dziesiątki „gałązek”, ale tylko jedna zostanie wykorzystana w fazie drugiej wyładowania!
Ta druga faza, to wyładowanie główne od ziemi w górę. Jest ono jednokanałowe i jego szybkość jest już bardzo duża, rzędu 1/3 prędkości światła. W porównaniu z głównym wyładowaniem lider porusza się w sposób krokowy i niesie o wiele mniej ładunku. Jego charakterystyczną cechą, jest to, że zachowuje się trochę jak macki gigantycznej ośmiornicy. Wygląda to tak, jakby gałązki lidera badały całą okolicę. Kiedy znajdą „cel” otwiera się kanał główny.
Wyładowanie główne to już inna „liga”, powiedziałbym ciężka. Porusza się ono we wstępnie zjonizowanym przez uderzenie lidera kanale. Tu mamy do czynienia z gigantycznymi natężeniami prądu, który w zjonizowanym przez lidera powietrzu buduje plazmowy kanał. W zależności, czy mamy do czynienia z wyładowaniem głównym ujemnym czy dodatnim, dzielimy pioruny na zimne i gorące. Te zimne oczywiście tworzą temperatury „jedynie” tysięcy stopni Celsiusa. Ale te gorące to już wartości rzędu kilkudziesięciu tysięcy stopni czasem i 30 000! Oddziaływanie niszczące jednokanałowego pioruna głównego jest ogromne.
Poniżej dobry filmik ukazujący różne rodzaje wyładowań:
Grzmot pojawia się w wyniku silnego ogrzania powietrza i odparowania zawartej w nim wilgoci, oraz wytworzenia gorącej plazmy. Powstająca podczas ekspansji ogrzanego powietrza naddźwiękowa fala uderzeniowa, jest odpowiedzialna za głośny grom.
Niektórzy naukowcy podają, że sama siła fali uderzeniowej powietrza jest podobna jak przy wybuchu 130 kg TNT, ale zdarzają się i dużo silniejsze. To zjawisko może być przyczyną mechanicznych obrażeń ludzi znajdujących się w pobliżu wyładowania. Te obrażenia to głównie uszkodzenia narządów słuchu i płuc. Bezpośredniego uderzenia głównego nie da się przeżyć.
W przeciwieństwie do wyładowania głównego, wiele osób przeżywa uderzenia lidera. Ładunek ten o ogromnym napięciu spływa chętnie po mokrym materiale naszych ubrań. Oczywiście nie oznacza to, że uderzenie lidera należy bagatelizować – w większości przypadków zabija on ofiarę. Ale tak jak napisałem istnieje niewielka szansa, że choć nie bez obrażeń, takie uderzenie przeżyjemy.
Specyfika szczytów górskich polega na tym, że czasem „produkują” one pioruny, w których lider startuje w górę do chmury, tworząc charakterystyczny wizerunek rozgałęzionego drzewa, ale tym razem poruszającego się w górę! To właśnie zjawisko związane jest z powstawaniem i rozwojem tak zwanego wyładowania ostrzowego i dotyczy wszystkich szczytów na których znajdują się metalowe konstrukcje. W tym przypadku nawet wysokie konstrukcje na równinach „produkują” spektakularne wyładowania, przy pomocy - nie innej - jak samej instalacji odgromowej!!! To zjawisko od pewnego czasu jest tematem szerokiej dyskusji specjalistów nad wątpliwą skutecznością ostrzowych instalacji odgromowych.
I tak należy postrzegać też krzyż na Giewoncie, bo ta konstrukcja w pewnych warunkach fizycznych po prostu inicjuje lidery piorunów i zawsze w takim wypadku wyładowanie główne wychodzi z konstrukcji krzyża. Te specyficzne warunki to sytuacja, kiedy szczyt Giewontu znajduje się w burzowych chmurach. Tu już nie ma mowy o tym, że trafienie jest wynikiem podążania lidera z i odnalezienia krzyża. Tu konstrukcja sama przyczynia się do powstanie lidera i wyładowania głównego!
Oczywiście taka sytuacja nie występuje zawsze. Kiedy chmury burzowe zawieszone są stosunkowo wysoko nad szczytem Giewontu, o czym świadczą setki zdjęć szczytu Giewontu podczas burzy, mamy do czynienia z wyładowaniem inicjowanym z góry. Ale kiedy chmura burzowa jest nisko, sytuacja zmienia się radykalnie i krzyż „produkuje” większość takich wyładowań (niestety wtedy nie możemy zrobić efektownych zdjęć wyładowań, bo są w chmurze).
W górach o wiele częściej niż na nizinach dochodzi też do sytuacji, że lider swoimi „gałązkami” osiąga powierzchnię ziemi w wielu miejscach. Tak, więc wyładowanie klasyczne (lider o góry) uderzyć może w dany szczyt w wielu miejscach jednocześnie, ale nawet w tym przypadku zawsze wyładowanie główne przebiega jednokanałowo. Z zeznań świadków wynika, że najprawdopodobniej taka sytuacja miała miejsce podczas burzy w feralny czwartek nad Giewontem. I to wielokrotnie. Siła tych wyładowań sugeruje, że mieliśmy do czynienia z wyładowaniami gorącymi, czyli lider o ładunku dodatnim!
Otóż, nie ma tam żadnego znaczenia fakt czy piorun uderza w krzyż, czy w skały obok krzyża. Co więcej, ten krzyż jak już wspomniałem, w pewnych warunkach inicjuje piorun, a ładunek elektryczny będzie spływał osiągając dodatkowo niedaleko położone kotwy łańcuchów, co zwiększa tylko zagrożenie, bez względu na rodzaj wyładowania. Co gorsza pomiędzy nogami wpinających się na ostatnim odcinku szlaku turystów, w zasadzie musi dojść do przepływu prądu, ze względu na geometrię szczytu! Tak, więc porażeniu mogą ulec ludzie nawet w odległości 200 m od miejsca uderzenia pioruna w ziemię. A to w wyniku zjawiska zwanego napięciem krokowym jest bardzo groźne i może wystąpić w dużej odległości od miejsca uderzenia pioruna.
Dodatkowo piorun w wyniku ogromnego natężenia prądu w kanale głównym dochodzących do 100 000 A wytwarza najczęściej pulsujące silne pole magnetyczne. Pulsacja pola wywołana jest zjawiskami plazmowymi. Na łańcuchach, zatem może się pojawić ładunek pierwotny (spływający) jak i wtórny (indukowany).
Czy zatem krzyż poprawia bezpieczeństwo na szczycie Giewontu?
Analiza wszystkich czynników – geometrii szczytu, zjawisk elektrycznych podczas burzy – przynosi zdecydowanie negatywną ocenę. Krzyż nie poprawia bezpieczeństwa na szczycie i jest to bezdyskusyjna dla każdego znającego fizykę kwestia.
Co więc robić, aby ustrzec się porażenia?
Po pierwsze – nie wychodzić w góry, kiedy w komunikacie pogodowym są burze! Są turyści i wspinacze, którzy twierdzą, że mimo złych prognoz idą w góry i zdążą wrócić przed burzą, zapowiadaną w komunikacie na popołudnie. Pamiętajcie, że wtedy każdy uraz spowalniający naszą wędrówkę może nas wpędzić w śmiertelną pułapkę. Każdy błąd w prognozie tak samo powoduje zagrożenie. Co gorsza ostatnie kilometry tatrzańskich szlaków przebiegają przez gęste reglowe lasy, co oczywiście nie daje żadnego bezpieczeństwa podczas burzy, która dorwie nas podczas powrotu. Zasada nie wychodzę w góry, kiedy w prognozie mam burze jest jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Po drugie – jeżeli już słyszymy zbliżającą się burzę, musimy jak najszybciej starać się opuścić miejsca eksponowane, ale zachowując spokój. Paniczne zbieganie nie jest najlepszym sposobem uniknięcia obrażeń, a może doprowadzić do śmiertelnych upadków w przepaść lub uszkodzeń kończyn, potłuczeń lub urazów głowy.
Po trzecie – unikać w górach przebywania w pobliżu konstrukcji stalowych, które w żadnym wypadku nie zabezpieczają przed porażeniem!!! Wręcz przeciwnie, zwiększają ryzyko porażenia. I nie ma tu żadnego znaczenia bezpośrednie uderzenie w człowieka piorunem –stosunkowo rzadkie – ale przepływy prądu w podłożu budujące napięcia krokowe. To one powodują śmiertelne porażenia najczęściej. Jeśli już nie mamy wyjścia, to minimalna odległość od takiej konstrukcji nie może być mniejsza niż 3 metry.
Po czwarte – nie chronić się przytulając do pionowych ścian. Odległość od ściany musi wynosić 2 metry. Niektórzy podają, że ta strefa w miarę bezpieczna oddalenia od ściany daje nam szansą na uniknięcie porażenia w odległości pomiędzy 2 m, a linią o nachyleniu 45° od ściany, do podłoża. Prościej, tę linię powinniśmy sobie wyobrazić, jako dach nad naszą głową o nachyleniu 45°!
Po piąte – nie chronimy się w otworach jaskiń, blisko otworu wejściowego. Te miejsca są dość często uderzane. Jeśli już, to w głębi jaskini kilkanaście metrów od otworu.
Po szóste – jeśli już burza zaskoczy nas w otwartym terenie, nie kładziemy się na ziemi – ryzyko napięcia krokowego! Przykucamy ze złączonymi nogami i pochylamy głowę do przodu. Staramy się nie skupiać w duże grupy i najlepiej rozdzielić się pojedynczo, co minimum trzy metry. W razie porażenia kogoś zawsze ktoś inny z grupy może udzielić pomocy poszkodowanym, bo mało prawdopodobne jest porażenie wszystkich rozśrodkowanych.
Po ósme – nie wytwarzać atmosfery paniki. Tu szczególnie naganne jest zachowanie młodego księdza po uderzeniu pioruna w feralny czwartek, który dramatycznym głosem udzielał zbiorowego rozgrzeszenia pogłębiając panikę wśród poszkodowanych. Jego zachowanie tłumaczyć można głębokim szokiem i zaburzeniami typowymi po porażeniu prądem, ale wychwalanie tej postawy jako bohaterskiej w katolickich mediach to już aberracja umysłowa.
Po dziewiąte – lekarz austriackiego górskiego pogotowia Elmar Jenny zaleca, aby przeczekując burzę, przygotować się psychicznie na uderzenie pioruna. „Taki stan pogotowia piorunowego, daje dobre rezultaty” twierdzi Jenny w oparciu o wywiady z porażonymi, którzy przeżyli uderzenie. Naukowe uzasadnienie tego problemu ma swoje źródło w zmiennej oporności skóry człowieka w stanie paniki i spokojnego lub zdecydowanego na walkę „twardziela”. Żartobliwie to ujmując: przeczekując w odpowiedniej pozycji burzę w otwartym terenie lepiej przyjąć postawę, bohatera filmu „Forest Gump” Dana Taylora, który siedząc na szczycie masztu rybackiego stateczku podczas strasznej burzy, wygrażał niebu, krzycząc – to ma być burza?! Z punktu widzenia fizjologii taka postawa gotowości do walki daje większe szanse przeżycia, niż modlitwa przerażonego i spanikowanego.
Co zrobić z Krzyżem?
Nic. Pozostawić w spokoju i konserwować, aby nie uległ korozji. Krzyż jest trwałym symbolem i jedną z dominant krajobrazowych nad Zakopanem. Spełnia swoją symboliczną funkcję znakomicie „ogarniając swymi ramionami niemal całą Polskę”. Jest on symbolem wiary Podhalańskich Górali, ale stał się symbolem Polski chrześcijańskiej od ponad 1000 lat. Ustawienie go na początku milenijnego XX wieku, miało taki właśnie wymiar.
Pamiętać należy tylko, że krzyż nie ma znaczenia magicznego i w żadnym przypadku natura nie respektuje jego znaczenia symbolicznego. Tak, więc wiara nawet największa nie uchroni nikogo przed porażeniem podczas burzy w jego obecności, jeśli tylko wystąpią odpowiednie warunki fizyczne, krzyż zainicjuje wyładowanie lub wyładowanie osiągnie krzyż.
Tu link do mojej notki na temat obecności symboli religijnych w górskiej przestrzeni.
https://www.salon24.pl/u/alpejski/725957,w-alpach-scinaja-krzyze
Co zrobić z łańcuchami?
Zostawić! Pomysły, aby zastąpić je linami z tworzyw sztucznych są chybione. Każda lina nasączona wodą przewodzi bardzo dobrze prąd. Co gorsza dawałoby to złudne poczucie że jest bezpiecznie.
W razie konieczności pomocy nieprzytomnemu porażonemu.
Po pierwsze - sprawdzamy czy doszło do zatrzymania akcji serca i oddechu. Jeśli doszło, to stosujemy reanimację taką jak w przypadku zatrzymania akcji serca w migotaniu komór. Czyli uderzenie w klatkę piersiową wygaszające migotanie i długotrwały masaż serca wspomagany oddychaniem.
Czasem reanimacja poszkodowanych uderzeniem pioruna trwa ponad 2 godziny! To zadanie jest trudne dla jednej osoby i należy się szybko zmieniać, szczególnie przy masażu serca. Rytmiczne silne uciski, są decydujące o powodzeniu reanimacji w większym stopniu niż prawidłowo wykonany oddech! Przywrócenie krążenia poszkodowanemu jest najważniejszym zadaniem ratownika. 100 – 120 ucisków na minutę, to tempo masażu serca!
Podczas reanimacji porażonych prądem, która zawsze może być długa, lepiej stosować masaż serca 30 uciśnięć – dwa oddechy – 30 uciśnięć – dwa oddechy i tak na przemian do przywrócenia akcji serca. Tempo też ok. 100 -120 na minutę!
To dość szybko, bo w tempie moderato i nawet silne osoby szybko się męczą! Z tego powodu należy, jeśli to tylko możliwe, wezwać innych do pomocy. Aby utrzymać tempo reanimacji, niektórzy zalecają nucenie sobie znanej sobie piosenki. Na kursach niemieckich ratownicy zalecają piosenkę grupy „Bee Gees” „Standing Alive”.
Uciśnięcia mostku muszą być silne. Specjaliści od reanimacji często mówią, że dobra reanimacja to połamane żebra. Uciski wykonujemy dłońmi skrzyżowanymi jedna nad drugą. Dzieci reanimujemy bardziej delikatnie – niektórzy zalecają jedną ręką. Układ rąk jak na dołączonej ilustracji z poradnika Jennego.
Głowa poszkodowanego musi pozostawać odchylona do tyłu, aby udrożnić górne drogi oddechowe. Usta rozchylone i zaciśnięte skrzydełka nosa podczas wdmuchiwania powietrza! Uważnie obserwujemy unoszącą się klatkę piersiową reanimowanego i jej opadanie po wykonaniu wdechu (wdmuchiwaniu). Po opadnięciu klatki piersiowej wykonujemy kolejne wdmuchiwanie.
Obrażenia twarzy sprawiają kłopot wielu udzielającym pomocy. Jeśli nie posiadamy ustnika reanimacyjnego, to można wykorzystać zwykły worek foliowy, kawałek folii NRC, w którym wykonujemy rozcięcie o szerokości ust. Nałożona na twarz poszkodowanego folia pozwala na odizolowanie naszych ust od krwi i płynów osoby poszkodowanej. Folia nie może zakrywać nosa.
Jeśli stan twarzy uniemożliwia nam podjęcie sztucznego oddychania w wyniku rozległych obrażeń, to warto i tak wykonywać szybki masaż serca, bez oddechu i przerw - tu 120/min to tempo obowiązkowe! Zawsze w tym czasie istnieje szansa, że na miejsce dotrze ratownik, który zaintubuje taką osobę, a także, że przywrócimy w ten sposób nawet bez intubowania i sztucznego oddechu funkcje życiowe. Zasada, że nie poddajemy się nigdy, walcząc o życie drugiego człowieka, da nam też poczucie, że spróbowaliśmy wszystkiego, co mogliśmy zrobić w razie niepowodzenia. Oczywiście reanimacja bez możliwości wykonania oddechu nie ma sensu przez bardzo długi czas, bo po pewnym czasie zaczyna się śmierć mózgu w wyniku hipoksji. Ale często w górach jest zimno, więc nie należy rezygnować zbyt szybko! Jeśli wiemy, że wezwana pomoc jest w drodze, to prowadzimy reanimację do przybycia ratowników lub utraty sił!!!
Podzielenie się czynnościami reanimacyjnymi jest najskuteczniejszym sposobem na powodzenie akcji. Jeden ratownik masuje serce, drugi wykonuje oddychanie. Podczas wspomagania oddechu ratownik musi pamiętać o jak najszybszym wypuszczeniu powietrza z płuc. W górach, ze względu na wysokość i naszą aktywność fizyczną szybko spada zawartość tlenu w wydychanym powietrzu. Uznaje się, że ta wartość graniczna dla powodzenie wentylowania poszkodowanego wynosi ok. 16%. Czyli do wysokości 4000 metrów mamy szanse skutecznie stosować oddychanie usta-usta. Tak, więc w Tatrach mamy dobre warunki do prowadzenia reanimacji podobnie jak na większości obszaru Alp.
Najlepiej mieć przy sobie zawsze w górach rękawiczki chirurgiczne i ustnik albo folię do prowadzenia sztucznego oddychania. Można ją kupić To są gramy dodatkowego wyposażenia, które mogą uratować życie innym ludziom! Zestaw waży zaledwie 24 gramy! Więc się nie zastanawiajcie i miejcie go zawsze przy sobie.
Ja parę rękawiczek noszę przy sobie nawet każdego dnia, zwinięte są w pojemniku plastikowym po jajkach niespodziankach – pasują idealnie – w moim plecaczku miejskim. Zalecam to wszystkim, zawsze możemy komuś pomóc.
Tu niemiecki film instruktarzowy, pokazujący w bardzo prosty sposób zasady reanimacji:
Tu bardzo udany film polski:
Tą notką kończę ten tryptyk zainspirowany tragicznymi wydarzeniami w moich ukochanych Tatrach. Pozdrawiam serdecznie. Do usłyszenia - być może za jakiś czas przy weselszej okazji.
ps. Tu polecam Wam znakomite zdjęcia piorunów w ujęciu ultraszybkiej kamery:
Inne tematy w dziale Rozmaitości