Prowadzona od kilku dni akcja ratunkowa w „Jaskini Wielkiej Śnieżnej” na „Salonie 24” nie doczekała się należnego zainteresowania. Moim zdaniem akcja ta jest wyjątkowa w historii polskiego ratownictwa podziemnego i z tego powodu postanowiłem o niej napisać.
Podczas pisania tej notki z Tatr dobiegły, niemal jednocześnie dwie smutne wiadomości - o tragicznej burzy i o odnalezieniu w "Jaskini Śnieżnej" martwych grotołazów.
W polskich jaskiniach mieliśmy do czynienia z bardzo głośnymi akcjami ratunkowymi już w latach pięćdziesiątych. W roku 1957 w odstępie miesiąca w „Jaskini Zimnej” zdarzyły się dwa wypadki, skupiające uwagę opinii publicznej całej Polski.
1 stycznia 1958 roku podjęto nurkowanie w syfonach dolnych partii ciągu głównego. Nurkowie z Klubu Grotołazów z Krakowa (obecnie STJ KW Kraków) Wiesław Maczek i wybitny fizyk Stanisław Ogaza pokonali przy pomocy swobodnego nurkowania pierwszy syfon i wynurzyli się po jego drugiej stronie. Niestety okazało się, że podczas nurkowania uszkodzeniu uległ reduktor ciśnienia w butli Ogazy i nie mógł on wrócić. Akcja szeroko nagłośniona przez media, trwała ponad 45 godzin i zakończyła się uratowaniem Ogazy.
Miesiąc później podczas wyprawy Sekcji Grotołazów Akademickiego Klubu Taternickiego do górnego piętra Jaskini Zimnej, podczas likwidacji biwaku zapalił się „mega śpiwór” zwany pieszczotliwie „Zuzanną”. Pożar tego ogromnego koedukacyjnego śpiwora na kilka (sic!) osób spowodował, że korytarze jaskini wypełniły się trującym dymem ze spalonego ortalionu, odcinając grotołazów od wyjścia z jaskini. Schronili się oni w korytarzu zwanym Korkociągiem do momentu, kiedy stężenie toksyn w powietrzu opadło i zostali oni wyprowadzeni z jaskini przez zastępy ratowników. Historię tych wypadków opisuje Przemysław Burchard w swojej książce „Operacja Kret” i Andrzej Korsak w „Tatrzańskich Kosynierach”. Polecam te dwie pozycje do poczytania na wakacyjne wieczory. Burchard pisze o wielu ciekawych wyprawach pionierskich chwil polskiej speleologii, Korsak z dużą porcją humoru i dystansu opisuje „wyczyny” swoje i kolegów ze środowiska grotołazów – tak czy owak nie będziecie się nudzić, czytając te dwie bardzo odmienne w ujęciu problemu książki.
Kolejną wielką i trwającą ponad miesiąc akcją ratunkową, było wyciągnięcie z jaskini w 1970 roku zwłok Witolda Szywały, który umarł z wyczerpania podczas podchodzenia na linach w studni o głębokości 70 metrów. Zwłoki grotołaza wisiały w silnym strumieniu wodospadu przez wiele dni zanim udało się je przetransportować na dno studni. Studnia należała do części „Jaskini Nad Kotlinami”, która już wtedy stanowiła część systemu „Wielkiej Śnieżnej”. Transport zwłok na powierzchnię stał się wtedy najbardziej skomplikowaną akcją w historii GOPR (dziś ponownie TOPR).
Do najbardziej niesamowitego wypadku w polskich jaskiniach doszło też w „Śnieżnej”, kiedy do „Wielkiej Studni” wpadł grotołaz Ireneusz Jasiak i przeżył swobodny 60 metrowy lot na jej dno. Poszkodowany grotołaz opuścił jaskinię bez wzywania TOPR-u i przy pomocy jedynie kolegów! Dopiero o podnóża progu Swistówki utracił siły na tyle, że koledzy musieli go nieść!
Kolejną wielką akcją, były działania w poszukiwaniu jugosłowiańskiego nurka w Jaskini Bystrej w 1987 roku. Wypadki mniej spektakularne zdarzają się niemal każdego roku.
To, co stało się w 2019 podczas eksploracji „Przemkowych Partii” w „Snieżnej”, zapisze się w historii polskiego ratownictwa jaskiniowego, jako nowy typ akcji.
Poziom sportowy eksploracji w polskich jaskiniach podniósł się do skrajnie trudnych działań.
Tu przygotowanie atletyczne musi być wsparte odpowiednią posturą fizyczną grotołaza – drobny, szczupły – i niezwykłą odpornością psychiczną.
Pomiędzy służbami ratowniczymi, a grotołazami od tego momentu musi obowiązywać układ wzajemności oczekiwań. Wyjaśnię go tak: jeśli eksploruję partie jaskini, za zaciskami pełniącymi rolę selekcjonerów, muszę spodziewać się, że pomoc nie będzie możliwa w razie naglącej potrzeby. Muszę oczekiwać, że ratownicy podejmując ekstremalne ryzyko utraty życia podczas akcji, będą zmuszeni stosować środki, które będą wzajemnie i proporcjonalnie niebezpieczne dla mnie, jako ratowanego.
W tym sensie jestem pełen podziwu dla postawy Naczelnika TOPR-u Jana Krzysztofa, który tak właśnie zaplanował akcję ratunkową, aby nie narażać dodatkowo ratowników. To decyzja, która już u zarania TOPR-u sprowadzała się do słynnego wołania Mariusza Zaruskiego pod ścianą Jaworowego Szczytu do Klimka Bachledy – Klimku wracajcie!
Słuchałem konferencji Naczelnika z rosnącym podziwem dla jego spokoju i opanowania. Nie ulega wątpliwości jest On jedną z najjaśniejszych postaci w historii TOPR-u, znakomicie potrafiącą dokonać analizy kolejności działań i ważności celów.
Podczas jednej z konferencji, dziennikarz zapytał Naczelnika, czy działania pirotechniczne i powstałe gazy wybuchowe nie zagrażają ratowanym. Odpowiedział on, że owszem ryzyko takie, jakie ponoszą ratownicy, ponoszą również ratowani. Tak – odpowiedział - jeśli zagrażają nam ratownikom, to zagrażają też ratowanym. Użył wtedy porównania do działań w górach najwyższych, gdzie istnieje strefa, z której się nie wraca w razie wypadku, a możliwości ratowania poszkodowanych są bardzo ograniczone.
Nie przypuszczałem, że mój podziw dla roztropności TOPR wzrośnie jeszcze następnego dnia po wypowiedzi Jana Krzysztofa.
Najpierw nadeszła wiadomość o obrywie skalnym w rejonie Wielkiego Płytowca w Jaskini Śnieżnej (rejon wejścia do jaskini). Spadające rozpędzone bloki skalne z impetem wsypały się do Wielkiej studni i spadając na jej dno, pocięły liny poręczowe wiszące na płytowcu i w studni. Na szczęście nikogo wtedy w studni, ani na płatowcu nie było, ale ratownicy zostali odcięci bez możliwości wyjścia z jaskini i do niej wejścia.
Kiedy podjęto naprawę poręczowania, nad Tatrami rozszalała się tragiczna w skutkach burza! Wydawało się, że siły TOPR-u są wyczerpane i akcja ratowania poszkodowanych przez burzę turystów przeciągać się będzie do kilkudziesięciu godzin.
Jednak tak się nie stało!
Dzięki doskonałej organizacji w ciągu czterech godzin w szpitalach znalazły się dziesiątki najbardziej poszkodowanych. Ratownicy TOPR-u, GOPR-u i służb wspomagania kryzysowego spisali się na piątkę z wielkim plusem. Zdał egzamin system koordynacji Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
To jest niezwykłe osiągnięcie w historii ratownictwa górskiego zasługujące na najwyższą ocenę. W ten sposób dwie ogromne tragedie – jaskiniowa i burzowa - połączyły się w jedną znakomicie przeprowadzoną akcję ratunkową. I to przejdzie do historii nie tylko polskiego ratownictwa górskiego, jako nowa jakość działań ratunkowych.
Wszystkim rodzinom ofiar wypadku w jaskini i tragicznej burzy, składam moje wyrazy współczucia. Wszystkim zaś poszkodowanym życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Ratownikom zaś składam wyrazy mojego największego podziwu. Niech Wam dobry Bóg błogosławi w Waszej służbie!
PS. Jak widzicie, tło mojego bloga na czas żałoby zmieniłem na panoramę moich ukochanych Tatr, widzianych z lotniska w Nowym Targu podczas wiatru Halnego 13 listopada 1996 roku.
Inne tematy w dziale Rozmaitości