Kiedy pod koniec zeszłego roku, media doniosły o "wycieczcie" do Wenezueli strategicznych bombowców rosyjskich Tupolew Tu 160, nazywanych w kodzie NATO „Blackjack”, wiedziałem już, że dni komunistycznej dyktatury w tym kraju są policzone. Nikt do tej pory nie przejmował się zbytnio fatalnym stanem demokracji w Wenezueli, nikogo nie przejmowała bieda i zapaść gospodarki…
Jednak wizyty naddźwiękowych bombowców o zmiennej geometrii skrzydeł, musiały spędzić sen z powiek amerykańskim analitykom wojskowym. Buńczuczne zapowiedzi władz Wenezuelskich trwałego udostępnienia dla samolotów Putina baz, zdają się być gwoździem do trumny tej żałosnej dyktatury.
Tupolew Tu 160 to piękny samolot o dużych możliwościach bojowych. W zasadzie jest kopią układu płatowca amerykańskiej maszyny Rockwell B 1A, ale „na sterydach”, czyli trochę powiększoną.
Losy amerykańskiej maszyny były dość ciekawe. Samolot został skonstruowany na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Do pierwszego lotu wystartował w 1974 roku. Już po zakończeniu prób B1, Amerykanie bardzo sprytnie uznali za nieudany, aby zostawić go sobie, jako as w rękawie na złe czasy. Podpisano układy rozbrojeniowe SALT, ale wiedziano o pewnej skłonności Rosjan do nieprzestrzegania zobowiązań. I mieli rację. Kiedy wyszło na jaw, że Tu 22M to nie jest modernizacja Tu 22, a całkiem nowa maszyna wprowadzona do służby strategicznej, Amerykanie odmrozili program Rockwella B1, ale w całkiem nowej wersji zdolnej do głębokiego penetrowania przestrzeni powietrznej Układu Warszawskiego. Samolot wprowadzony decyzją Prezydenta Ronalda Reagana do służby nosił oznaczenie B 1B i nazwano go „Lancer”.
B 1B. Zdjęcie: Wiki
Trick Amerykanów polegał na tym, że bombowiec przekonstruowano tak, aby był zdolny do automatycznych lotów na minimalnej wysokości, pomiędzy 15 a 50 metrów nad powierzchnią ziemi. W tym celu zmieniono rozwiązania aerodynamiczne, powodujące wprawdzie obniżenie prędkości maksymalnej na dużych wysokościach, ale zmniejszające echo radarowe i obciążenia konstrukcji w locie na małej wysokości. Wyposażenie elektroniczne bombowca wyprzedzało o kilka genracji rosyjskie rozwiązania.
Na małej wysokości lot z dużą prędkością, to jazda po kocich łbach. Turbulentna warstwa powietrza podczas wiatru, pionowe termiczne ruchy powietrza powodują, że maszyną na takiej wysokości „rzuca jak w przeręblu”, kiedy przyjdzie nam rozpędzić ją do dużej prędkości. To oczywiście powoduje szybsze zmęczenie konstrukcji płatowca, mogące poważnie ograniczyć jego żywotność a nawet doprowadzić do katastrofalnych uszkodzeń podczas lotu. Tu Amerykanie popisali się niezwykłą pomysłowością i zamontowali w przedniej części kadłuba, małe skrzydełka wychylane jak usterzenie płytowe – czyli cała powierzchnia aerodynamiczna takiego mini płata jest wychylana. Siłowniki sprzężono z komputerem, który steruje nimi tak, aby wychylenia malutkich skrzydełek kompensowały momenty w kadłubie, generowane przez pionowe ruchy atmosfery. Włączenie systemu nie tylko odciążyło płatowiec, ale pozwoliło załodze „pić spokojnie kawę podczas lotu w turbulencjach” – jak podsumował zmiany, jeden z amerykańskich pilotów.
B1 podczas tankowania w powietrzu. Widoczne skrzydełka odciążające konstrukcję. Zdjęcie: Wikipedia.
Rosjanie kopiując projekt amerykański, nie bawili się w takie subtelności.Tupolew jest ogromny, jest piękny, potężny i szybki, bierze więcej bomb na pokład… Nie potrafi jednak latać na małych wysokościach i świeci jak choinka bożonarodzeniowa na ekranach radarów. Z tego względu nie jest odpowiedni do przenikania obszaru, dobrze bronionego przez systemy przeciwlotnicze.
Tym niemniej stanowi ogromne zagrożenie, bo samoloty obecnie są platformami nosicielami zaawansowanych systemów umożliwiających atak na cel z ogromnej odległości. Amerykanie nie mogą sobie pozwolić, aby po drugiej stronie Zatoki Meksykańskiej stacjonowały samoloty mogące być uzbrojone w broń jądrową!
Zatem obalenie władz Wenezueli udostępniających swoje lotniska maszynom rosyjskim, jest żywotnym interesem USA i nie spodziewam się innego scenariusza jak klęska komunistów w tym najbogatszym w zasoby ropy naftowej kraju na świecie. No, ale ropa to już całkiem inny temat, choć zapewne wzmacniający determinację amerykańską…
Putin nie jest głupi, to pewne.
Z jakiego powodu wysłał swoje maszyny do Wenezueli, wiedząc jaka będzie reakcja USA? Widocznie związanie Ameryki w tamtym obszarze jest mu na rękę. Wenezuela to łakomy kąsek, a stawka musi być bardzo duża, skoro Rosja oddaje ten kraj w tak oczywisty sposób. Co zatem w tym gambicie planuje Putin?
Chyba niebawem się dowiemy. Obawiam się, że posunięcia na strategicznej szachownicy nie będą pokojowe.
Inne tematy w dziale Polityka